To jest trochę jak z wiarą w Boga. Wierzysz w Niego, choć nigdy Go nie widziałaś – mówi 65-letnia Guðrún i daje mi do myślenia, bo jak to jest, że w XXI w. w kraju bądź co bądź europejskim, choć znacznie od kontynentu oddalonym, nie można dokończyć budowy drogi, gdy trafia się na kamień, w którym podobno żyje „ukryty lud”? Po to pojechałam na Islandię; by dowiedzieć się, czy istnieją elfy. I właściwie sama już nie wiem, okazuje się bowiem, że nawet ci, którzy z tych opowieści się śmieją – coś słyszeli, widzieli lub czegoś się domyślają.

Elfy, czyli ukryci ludzie na Islandii

Na zdrowy rozum wszystko da się wyjaśnić. No może poza tym, dlaczego to akurat w poszukiwaniu elfów warto pokonywać pustkowia wulkanicznej wyspy rowerem, przez miesiąc jadąc ciągle pod wiatr, w temperaturze 5, czasem 10 stopni, z 40 kg bagażu uczepionymi u kół. Bo koniec końców elfów się nie odnajduje, a rowerowa wyprawa zmienia swój szlak i środek transportu. Po drodze coś się jednak zmienia. Na bezdrożach, pustkowiach, w małych domkach i przetwórniach ryb spotyka się niezwykłych 
ludzi i słyszy czasem przedziwne rzeczy. Takie, jakich na rozległych europejskich równinach poprzecinanych autostradami już nie ma.

Islandia zajmuje 100 tys. km², czyli powierzchnię równą ok. 1/3 Polski. Zamieszkuje ją jednak zaledwie 320 tys. ludzi. Oznacza to mniej więcej tyle, że jeżeli nie ma się mieszkania w Reykjavíku (120 tys. mieszkańców), to z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że jakąś część życia spędzi się w odosobnieniu. W takiej scenerii łatwiej o mity i legendy. Łatwiej o zachowanie wierzeń nawet w obliczu ekspansji największej religii świata – chrześcijaństwa. Jednak każdy mit i każde wierzenie bazuje na doświadczeniu. Nie byłoby wyobrażenia o gniewie Zeusa, gdyby ktoś nie zobaczył pioruna uderzającego w kamienną chatę. Nie byłoby dość kapryśnych elfów, gdyby ktoś nie kupił działki z głazem zajmującym większość podwórka.

Czy Islandczycy wierzą w elfy?

Laguna lodowcowa w Jökulsárlón. Coś, czego nie można nie zobaczyć, jeżeli przeleciało się już kilka tysięcy kilometrów. Namiot przy ogromnych bryłach lodowych jest mój, ale w całej scenerii najwięcej miejsca zajmuje  wyglądający dość nonszalancko, choć przemarznięty  do szpiku kości rudzielec trzymający kurczowo termos Zapytany o elfy 25-letni Bjarni, który w sezonie letnim pracuje jako przewodnik po lodowcu, parska śmiechem. – Elfy? Chyba sobie żartujesz. Nie ma żadnych elfów – mówi. –Kilkadziesiąt kilometrów stąd moja rodzina ma domek letniskowy. Dziadkowie i rodzice wierzą w elfy. Wiesz, w to, że żyją w kamieniach. I właściwie to poprzedni właściciele terenu źle skończyli, bo zadarli z ukrytym ludem. W czasie remontu chcieli ruszyć kamień, burzył ich koncepcję. Chcieli mieć piękny ogród. W nocy nadciągnął sztorm. Wiatr był tak silny, że zmiótł i dom, i ludzi.

Rodzeństwo z miasteczka Vik. / fot. Magdalena Łukasiak

Vík – czarna jak smoła plaża i miasteczko słynące z obrabiania wełny importowanej do całej Europy. Na pukanie do drzwi jednego z domów odpowiada kilkunastoletnia Perla Rós. Zza jej pleców jak spod ziemi wyrasta o połowę mniejsza Urður Ósk, za tą dwójką zaś schował się najmłodszy z rodzeństwa Arnalður. Z dorosłych w domu jest babcia, ale śpi. – Proszę, wejdźcie, rodzice nie mieliby nic przeciwko – mówi najstarsza. Elfy? Perla widziała kiedyś wróżkę, ale tylko raz. Siedziała na kamieniu. Nie przeszkadzała jej, bo tego robić nie wolno. Pokazuje palcem czarne skały na oceanie. – Wiesz co to jest? To zamieniony w kamień troll – mówi.

Kilkunastodniowa podróż z deficytami snu i jedzenia przy ciągłym dbaniu o „kilometrówkę” daje w kość. Mimo dobrej kondycji i przygotowań do wyprawy odzywa się stara 
kontuzja, trzeba zrobić przerwę. Dookoła nic, tylko skały wulkaniczne i droga, która ciągnie się w nieskończoność. Ale nareszcie jest. Jakiś budynek na horyzoncie. „Jakiś” w zupełności wystarczy.

Jedyny dom w okolicy wygląda na opuszczony. Kołatka u drzwi odpowiada echem, ale ciszę po jakimś czasie przerywają szmery i rozmowa. Zza starych drewnianych  drzwi wychyla głowę z pozoru nieufna staruszka. Chwilę później pojawia się jej mąż. Mężczyzna o okrągłej twarzy, z ogromnymi białymi bokobrodami zna tylko pojedyncze słowa po angielsku, mimo to stara się pomóc. Spać? Nocleg? Namiot? Chodź, Sigþór oferuje nocleg w starej szopie. – Jeśli boli cię noga, przyniosę lód – proponuje jego żona Sólveig. – Skąd jesteś i co właściwie cię tu przygnało? – staruszka nie kryje zdziwienia.

Starsze małżeństwo nie chciało rozmawiać o ukrytych ludziach. / fot. Magdalena Łukasiak

Pytam o elfy, ukryty lud; o stworzenia, które są podobne do ludzi, ale mieszkają w kamieniach. Nie wiedzą, o czym mowa. Wymieniam nazwę po islandzku 
i dziadkowie dębieją. Z twarzy znika entuzjazm, wyglądają na wystraszonych. Patrzą na siebie porozumiewawczo. Nie, nie wiemy, o co chodzi, nigdy nie słyszeliśmy o „tym zjawisku”, odpowiadają jak na komendę.

Zabawa na kamieniu? Nie na Islandii

Rif to portowe miasteczko na zachodzie kraju. Tutaj większość mieszkańców utrzymuje się z rybołówstwa. Część łowi na otwartym morzu, część pracuje w największej w okolicy przetwórni ryb. Tak jak Ari. – Rodzice kupili dom na zachodzie wyspy, gdy byłem małym chłopcem. Pamiętam, że od samego początku w ogrodzie leżał wielki kamień. Widok z okna w salonie nie był typowym islandzkim pejzażem. Żadnej sielankowej ulicy w spokojnym, małym miasteczku.

Tylko ten głaz zajmujący właściwie całe podwórko. Jako dziecko bardzo lubiłem się tam bawić, ale rodzice przestrzegali: nie dotykaj kamienia – w głosie Ariego słychać nostalgię. – Tato mawiał, że mieszkają w nim elfy. Ba, cała rodzina elfów. Nie wolno nam było zakłócać ich spokoju. W przeciwnym razie czekały nas kłopoty. Ten dziwny, porośnięty mchem i chwastami kamień. Tata bardzo o niego dbał. Nigdy nie kosił wokół niego trawy, tylko sadził dookoła kwiaty. Taka obsesja – uśmiecha się i zaznacza, że nie było mowy o przesuwaniu kamienia.

– Właściwie to nikomu z nas nie przeszkadzał – dodaje. – Pamiętam jednak, że raz nie posłuchałem rodziców. Bawiąc się na podwórku, wskoczyłem na kamień. Moja radość nie trwała długo. Ledwie się na nim znalazłem, a już leżałem na ziemi. Mocno się pokaleczyłem. Opatrunki na zdartych kolanach zmieniali mi kilka dni. Nie pozwoliłbym, by moje dzieci popełniły ten sam błąd.

Myśliwy, który karmi elfy

Na podwórku otaczającym rodzinny dom Ariego jest jeszcze inny kamień. On też ma wyjątkową historię. Szczegóły zna jego tato. Ómar Ludviksson w oddalonym od Rif o kilka kilometrów Hellissandur mieszka od zawsze. Tutaj założył rodzinę. Mężczyzna wita mnie szerokim uśmiechem. – Skąd jesteś? Polska? Naprawdę? Może napijesz się czegoś ciepłego? Zaczekaj chwilę, mam coś, co na pewno znasz.

Słodycze w złotoczerwonych opakowaniach. Tych wafli nie da się pomylić z żadnymi innymi. To przecież nasze, polskie Prince Polo. Okazuje się, że wafle produkowane w zakładach Olza to przysmak Islandczyków. Oprócz rozkoszowania się słodyczami z Polski Omar uwielbia polować.

– Zawsze przed polowaniem czyszczę broń. Pewnego razu, by sprawdzić, czy sztucer wciąż celnie strzela, wziąłem na muszkę przypadkowy obiekt – kamień za domem. Słyszałem legendy, że w tym głazie mogą mieszkać elfy, mimo to strzeliłem i niestety trafiłem – zaczyna swoją opowieść. – Tego  dnia pojechałem na polowanie. Nie zapomnę tego do końca życia. Próbowałem strzelić do zwierzyny, poślizgnąłem się i omal nie spadłem z urwiska. Jestem przekonany, że wypadek nie był zwykłym zrządzeniem losu. To sprawka ukrytego ludu. Gdy strzeliłem do kamienia, w którym mieszkały elfy. Prawdopodobnie zabiłem członka rodziny, może ich najmłodszego potomka, a wypadek podczas polowania miał być zemstą. Elfy okazały mi jednak łaskę i uratowały życie.

Od tej pory raz w tygodniu przygotowuję ich ulubioną potrawę i zanoszę w to samo miejsce. Mieszanka owsianki i rodzynek to ulubiony pokarm elfów – mówi. Jest wyraźnie zdenerwowany. – Nie wiem, czy się już odkupiłem. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przeprosić elfy. Może tak, bo za każdym razem, gdy wracam, jedzenia ubywa.

Islandia w obiektywie Magdaleny Łukasiak / fot. Magdalena Łukasiak

Adam, Ewa i ukryte dzieci

Gísli jest stolarzem. – Nie, nie wierzę w żadne elfy, jestem już dużym chłopcem – uśmiecha się. Ma rację. Jest prawie pod pięćdziesiątkę. – Gdyby na moim podwórku znajdował się kamień, który mi przeszkadza, a w którym niby mieszkają? Usunąłbym go bez zastanowienia. Skąd wzięły się te wszystkie historie? Trudno powiedzieć, ale gdy byłem mały, słyszałem opowieść o Adamie i Ewie, którzy doczekali się licznego potomstwa. Pewnego razu przyszedł do nich Bóg, Ewa nie zdążyła umyć wszystkich dzieci i te brudne postanowiła schować. Bóg zapytał Ewę, czy to na pewno jej wszystkie dzieci. Odparła, że tak. Rozgniewany Stwórca rzekł, że to, co zostało ukryte przed nim, pozostanie ukryte na zawsze. Dlatego każdy Islandczyk wie, co to ukryty lud, i zna jakąś historię o nich – ciągnie Gísli.

Elfy? Więcej wiedzą na ich temat Norwegowie, ukryty lud jest islandzki, jest nasz. Potocznie turyści z czasem nazwali ukryty lud elfami i teraz każdy nazywa tak tych, którzy mieszkają w kamieniach. Legendy o ukrytym ludzie, czy jak wolisz – elfach, zaczęto opowiadać dawno temu, gdy na Islandii nie było ani elektryczności, ani wielu kompanów do rozmowy i ludzie z braku towarzystwa, by ubarwić swoją rzeczywistość, zaczęli snuć wyobrażenia na temat ukrytych ludzi mieszkających w lasach 
i kamieniach – tłumaczy Gísli, który nie wierzy ani w Boga, ani w elfy, ani w ukryty lud.

Ukryci ludzie mieszkają w kamieniach. / fot. Magdalena Łukasiak

Jakie są islandzkie wierzenia?

W sklepie z używanymi rzeczami w Reykjaviku spotykam starszego mężczyznę, na oko po siedemdziesiątce. W eleganckim garniturze, nienagannie przystrzyżonej brodzie, z fikuśnie zakręconymi wąsami, medalionem na szyi i kolorową chustką w butonierce prezentuje się wyśmienicie. – Szukasz czegoś szczególnego? Jak mogę pomóc? – pyta. Do lumpeksu należącego do Jörmundura Ingi prowadzi czerwony dywan rozłożony na szaroburych kaflach klatki schodowej. 

Nie chcę niczego kupować, chciałabym chwilę porozmawiać i zrobić zdjęcia. – Odkąd pamiętam, uwielbiam kolekcjonować ubrania i buty. Jeździłem po całym świecie i dorobiłem się pokaźnej kolekcji odzieży z najdalszych zakątków – tłumaczy to, dlaczego znajdujemy się w takim miejscu. W trakcie rozmowy okazuje się, że mężczyzna jest nie tylko sprzedawcą, ale też inżynierem i duchowym przywódcą Stowarzyszenia Neopogan w Islandii. Stowarzyszenia mającego przedstawicieli swojego ruchu w islandzkim parlamencie.

– Islandia to wyjątkowy kraj, łączy w sobie unikalną harmonię między nowoczesnym stylem życia a silnym przywiązaniem do natury i tradycji – wyjaśnia Jörmundur i kontynuuje – Wyspiarze szanują ukryty lud żyjący w skałach, górach i kamieniach. Wiara w elfy to część nordyckiej mitologii. Rybacy z wiosek na fiordach zachodnich wierzą w bóstwa. Znają legendy mówiące o tym, co się stanie, gdy ktoś złowi zbyt wiele ryb; co się wydarzy, jeśli ludzie zakłócą spokój morskich bóstw. Szanują naturę i tak właśnie żyją. Po prostu. Tutaj nikt nie zastanawia się: wierzę czy nie wierzę, albo: istnieją czy nie istnieją. To jest po prostu nieodzowna część naszej kultury. Ludzie tutaj – chcą czy nie – są poganami.

Natura ma ostatnie słowo

Światem rządzą żywioły, w Islandii jak nigdzie indziej możemy przekonać się na własnej skórze, że to natura stawia warunki i do niej należy ostatnie słowo. Majestatyczne wodospady, zapierające dech w piersiach widoki to tylko jedna twarz wyspy. Będąc na miejscu, szybko przekonamy się, że surowy klimat i porywiste wiatry czy śnieżyce są nieodłącznymi towarzyszami życia na Islandii. Podobnie jak ponad 30 aktywnych wulkanów potrafiących przecież sparaliżować ruch lotniczy nad całą Europą.

Dlatego sądzi się, że wiara w elfy i trolle ukryte w kamieniach jest wynikiem personifikacji sił nieprzewidywalnej natury. Która bywa groźna, ale traktowana 
z szacunkiem potrafi być piękna i spokojna. Toteż mimo swoich humorów Islandia okazuje się cudowną przestrzenią do życia, a jej uroda i niepowtarzalność 
niezmiennie zachęcają ludzi z całego świata do eksplorowania tego miejsca „jak z innej planety”.

Islandia nie bez powodu jest nazywana krainą ognia i lodu. / fot. Magdalena Łukasiak