Chorwacja bez pośpiechu. "Dostałem lekcję korzystania z życia"
1/6
Udostępnij: Udostępnij
Chorwacja bez pośpiechu. Michał Cessanis: "Dostałem lekcję korzystania z życia"
iStock
Polako – to jedno chorwackie słowo odmieniło mój weekend w Dalmacji. A może i życie?
Plan na dwa dni miałem napięty: obejść wzdłuż i wszerz Stare Miasto, wjechać na górę Srð, by podziwiać panoramę Dubrownika, popłynąć na wyspę Lokrum, która stała się scenerią serialu Gry o tron, pooglądać statki, trafić na farmę ostryg, a jeśli tylko znajdę czas, to posiedzieć przy lampce wina (dopiero po zwiedzaniu, bez wyrzutów sumienia, gdy już dobrze poznam miasto i okolicę).
– To co, ruszamy? – rzuciłem na dzień dobry do Zuzanny Brusić, mojej przewodniczki po mieście, z którą umówiłem się w jednej z knajpek. – Usiądź, gdzie tak gonisz, polako! – odpowiedziała. To słowo słyszałem wcześniej wielokrotnie, idąc na umówione spotkanie. Zacząłem nawet rozglądać się wokół, zastanawiając się, skąd ci ludzie wiedzą, że jestem z Polski (nie używałem przecież brzydkich słów). Dobrze, że Zuzanna szybko mnie oświeciła: przecież polako oznacza tu powoli. – Przyjechałeś biegać po mieście czy odpocząć od Warszawy? U nas nikt się nie spieszy, zacznijmy od kawy, pogadajmy trochę – przewodniczka nie musiała mnie zbyt długo do tego namawiać. Przy okazji opowiedziała, jak każdy Chorwat zaczyna dzień: wstaje, doczłapuje do ulubionej kawiarenki i zamawia właśnie ulubioną kawę (małą z zimnym mlekiem, dużą z zimnym mlekiem albo dużą z ciepłym mlekiem).
– Dla Chorwatów pogaduszki przy kawie są tak istotne, że spotykając dawno niewidzianego znajomego, przerywają wszelkie prace i siadają przy kawiarnianym stoliku, by zamienić z nim choć parę zdań. Rodzina, przyjaciele, znajomi są dla nas najważniejsi. A pośpiech gubi ludzi – filozofuje Zuzanna. Nawet nie wiem, kiedy minęła nam na tych rozważaniach godzina jedna i druga. Jednak spaceru po Starym Mieście odpuścić nie mogłem...
W labiryncie historii
Dubrownik oglądam najpierw z góry, spacerując po miejskich murach. Okalają cały Stari Grad, ciągną się przez prawie 2 km, a ich grubość waha się od 1,5 do aż 6 m. Z nich najlepiej zobaczyć całe miasto, a później przepaść na dłużej w labiryncie kamiennych uliczek, zachwycając się każdym jednym kamiennym budynkiem, każdym detalem, każdą witryną z chorwacką biżuterią, każdą studnią, kościołem, które przetrwały nawiedzające ten region Europy trzęsienia ziemi.
I tak mijamy m.in. jedną z najstarszych aptek w Europie, założoną w XIII w. przez franciszkanów przybyłych do miasta. Zajmowali się ziołolecznictwem, produkowali napary i maści. Apteka działa tu także dzisiaj i ma się znakomicie. To m.in. dzięki Azjatom, którzy ustawiają się w kolejce po krem z płatków róży – ponoć najlepszy do twarzy. – To dla nich pierwszy punkt podczas zwiedzania miasta, oni szaleją za tym mazidłem – opowiada przewodniczka. Ja zamiast kremu wolę jednak lody, o których słyszałem, że są najpyszniejsze na całym chorwackim wybrzeżu. Lodziarnię łatwo zlokalizować: jest dokładnie naprzeciwko kościoła Franciszkanów. Zamawiam cynamonowe i dostaję porcję jak na trzy osoby. Obiad mam z głowy!