W drodze z lotniska do Baku pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę, były budynki i ogrodzenia. Olbrzymie, wykonane z masywnego kamienia o kolorze piasku. Czułam się jak w bajce - dokładnie w "Aladynie" - brakowało tylko latającego dywanu i lampy. Było jednak coś, co mnie trochę zasmuciło - za tymi wielkimi ogrodzeniami prywatnych domów nie mogłam dojrzeć, jakie kwiaty podlewa sąsiadka, jakiego pieska ma młode małżeństwo, ani w co bawią się dzieci na podwórku.

 

Wiosna w Baku

Latem w Baku nie ma czym oddychać - temperatury sięgają 40 st. Celsjusza, właśnie dlatego wybrałam się tam wiosną.  Nie przez przypadek podróż odbyła się właśnie w marcu, a dokładnie w czasie hucznych obchodów święta Nowruz Bajram, czyli powitania wiosny. W 2010 roku zostało ono wpisane przez ONZ na listę światowego dziedzictwa kulturowego. W tym czasie wszystkie banki są zamknięte, co może stanowić problem z wymianą pieniędzy, dlatego warto zadbać o to wcześniej.

Nowruz Bajram jest świętem odrodzenia życia, kultywowanym od starożytności. Cały tydzień Azerbejdżanie mają ustawowo wolny od pracy. Odwiedzają rodziny, zajadają się pysznościami - baklawą, orzechami i przeróżnymi konfiturami domowej roboty  i popijają cay - herbatę, którą serwuje się tylko do słodyczy (do głównego dania najczęściej podaje się sok bądź lemoniadę).

Nadmiarem słodkich kalorii Azerbejdżanie nie muszą się martwić. Ich sposób to lezginka, czyli tradycyjny kaukaski taniec. Dryg do tańców mają we krwi. Podczas Nowruz Bajram młodzi nie tylko skaczą na szczęście przez ognisko, ale również walczą o tytuł najlepszego tancerza w tzw. bitwach ulicznych.

O samym jedzeniu w Azerbejdżanie można by  napisać książkę, i to nie jedną! Zamawiając kebab, nie spodziewajmy się bułki z mięsem i kapustą. Ten azerbejdżański jest pieczony na mangale, podawany na talerzu i należy go jeść rękoma, zawijając mięso oderwanym kawałkiem pity.

Baku, miasto taksówek w kolorze bakłażanów, zaskoczyło mnie swoją różnorodnością. To wyjątkowe połączenie zachodu i wschodu, widoczne choćby w architekturze: coraz bardziej nowoczesne budowle współistnieją tu z socrealistycznymi motywami. Azerbejdżańskie wioski prawie się nie różnią się od tych w mojej rodzimej Białorusi. Dachy z łupka, ogromne sady i ogrody, szklarnie i bawiące się w piasku dzieci. Tyle że na Białorusi nie ma granatów, arbuzów ani gór.

 

Z charakterem, ale na luzie

Jacy są Azerbejdżanie? Ci, których poznałam, byli impulsywni, uśmiechnięci, z charakterem. Pomimo swojej bezpośredniości, tak naprawdę otwierają się tylko przed najbliższymi, którym mogą zaufać. W odróżnieniu od wiecznie goniących gdzieś Europejczyków, luźniej podchodzą do życia. Nigdy nie zapomnę kierowcy autobusu, niskiego bruneta w białej koszuli, który zatrzymał się niedozwolonym miejscu, tylko po to, by w sąsiednim sklepie kupić perfumy dla swojej kobiety. Wraz z pozostałymi pasażerami spokojnie obserwowałam całą sytuację. Nikt nie wrzeszczał, nie narzekał i nie pospieszał.

Aby poznać kogoś bliżej, wcale nie trzeba znać języka. Można porozumieć się za pomocą  muzyki, migów, śmiechu i tłumaczy. Sama poznałam w ten sposób kilka osób i choć mówiliśmy w różnych językach, bardzo się polubiliśmy. Tak działa pewna nieosiągalna energia. Magia!

Zupełnie przez przypadek poznałam znakomitego azerbejdżańskiego artystę - Ali Shamsi, który pewnie jest również wróżbitą. Wyciągając jego wizytówkę z drewnianego pudełka, trafiłam na tę z miniaturą jego obrazu – przedstawiał brunetkę w jaskrawo czerwonej sukni. Zatrzymałam wzrok, po czym artysta stwierdził: "Jesteś piekielną zazdrośnicą. "Jak każda kobieta" - odparłam.

Zakochałam się w słodkim zaciąganiu Azerbejdżan. W ich języku nie ma specjalnych końcówek fleksyjnych, dlatego pytają za pomocą intonacji.

I teraz, po raz setny oglądając zdjęcia z podróży, podejrzewam u siebie kaukaskie korzenie, gdyż nie mogę zacząć podziwiać tych stopklatek bez słynnego çay'u.

Veronika Makar
(dziennikarka Kommersant, podróżniczka, początkująca pisarka)