Zafascynowany podróżami wielkich fotografów, zwłaszcza pracą The Americans Roberta Franka, wsiadłem do auta, aby odbyć trzytygodniową podróż wzdłuż wschodniej granicy naszego kraju. Dla mnie, wrocławianina, było to niemal jak wyprawa do odległej, egzotycznej krainy, która ciągnie się przez ponad 1 tys. km – zaczyna na północy polodowcowym Pojezierzem Suwalskim, a kończy w najdzikszym rejonie Polski – w Bieszczadach. Postanowiłem niczego nie planować, zdać się na instynkt.

Ryby i pszczoły

Pierwszy zachwyt to cisza jeziora Wigry; jest ono częścią Wigierskiego Parku Narodowego, więc zabronione są tu sporty motorowodne. Delektuję się nią podczas nocnej wyprawy na ryby wraz z dwoma pracownikami parku narodowego. Wiesław Szuszko i Michał Warakomski pracują tu od lat, wiele widzieli. Towarzyszy nam motorówka ichtiologa Michała Osewskiego. 

Wypływamy długo przed świtem. Nad wodą unosi się lekka mgiełka. W tutejszych wodach doliczyć się można 31 gatunków ryb, co stanowi ponad 50 proc. polskiej ichtiofauny słodkowodnej. Same Wigry słyną z siei, sielawy, stynki, miętusa czy troci jeziorowej. Połów jest udany, tutejszych ryb mam później okazję spróbować prosto z patelni.

Następnego dnia podczas spaceru nad jeziorem zauważam wiszącą wysoko na starym rosochatym dębie barć – wydrążoną częściowo kłodę służącą dzikim pszczołom za dom. Okazuje się, że na tych terenach aktywnie działają bartnicy – pszczelarze, którzy wskrzeszają dawną tradycję polegającą na chowie dzikich pszczół leśnych w specjalnie w tym celu wydrążonych dziuplach drzew, czyli barciach.

Jednym z najaktywniejszych jest Piotr Piłasiewicz i aby go poznać, wyruszam do wsi Frącki w Puszczy Augustowskiej. Spotykamy się o 7 rano, mam mu asystować przy otwieraniu barci. Po chwili wylatuje z niej chmara rozdrażnionych dzikich pszczół. Pierwszy raz w życiu jestem otoczony taką masą agresywnych owadów. Na szczęście mam na twarzy ochronną siatkę. Szkoda, że nie jest to czas zbiorów. Miód dzikich pszczół smakuje wybornie.

Liturgia i pustelnia

Jadę dalej. Zatrzymuję się w Starym Masiewie, małej wsi o tradycyjnej, drewnianej zabudowie. Za wsią jest już tylko Puszcza Białowieska i granica z Białorusią. Wynajmuję pokoik w domu pani sołtys. Podczas wspólnego śniadania pytam ich o wiszącą na ścianie ikonę. Duża część ludności tych okolic jest prawosławna, zaś lokalny język to mieszanka gwary białoruskiej, rosyjskiego i polskiego. Brzmi to bardzo melodyjnie.

Postanawiam odwiedzić kilka starych drewnianych cerkwi w okolicy. Przy okazji poznaję prawosławnego księdza, Sławomira Troca ze wsi Puchły, który zgadza się, żebym zrobił zdjęcia podczas niedzielnej liturgii. Chór złożony z kilkorga okolicznych mieszkańców podczas całej liturgii przez półtorej godziny śpiewa na głosy. Wrażenie jest niezapomniane. Następnego dnia dowiaduję się, że na bagnach w pustelni żyje prawosławny mnich zajmujący się ziołolecznictwem. Jadę do wsi Odrynki. Czekam, aż ojciec Gabriel skończy rozmawiać z wiernymi. 

Wreszcie przyjmuje mnie w starym wagonie kolejowym, w którym mieszka. Częstuje pysznym białoruskim kwasem chlebowym, który doskonale gasi pragnienie. Rozmawiamy o jego życiu w pustelni. Mogę dokładnie obejrzeć jego samotnię i małą drewnianą cerkiew oraz ikony, które uratowały się z pożaru poprzedniej świątyni. Kiedy wracam, moja gospodyni, pani sołtys Alicja Filinowicz, pokazuje mi ogromne rogi jelenia, które znalazła w lesie. Ważą 10 kg, to lokalny rekord. Pani Alicja uwielbia tropić jelenie: 

– Chodzę za nimi po lesie, poznaję ich ścieżki i ulubione miejsca – mówi.

Chodzenie po Puszczy Białowieskiej to jak przyrodnicza podróż w czasie. Mogę oglądać las, jaki porastał przed wiekami większość Europy. Na naszym kontynencie zachowało się bardzo niewiele lasów o charakterze naturalnym, głównie w górach, ale są zwykle tak małe, że można je przejść w pięć minut. A w prawdziwym lesie trzeba przepaść, poczuć się malutkim, zniknąć. W okolicach Białowieży jest to możliwe, dlatego moim zdaniem cała puszcza powinna stać się parkiem narodowym.

Wiatrak i konie

Po kilku dniach eksplorowania Puszczy Białowieskiej ruszam na południe, w kierunku granicy z Białorusią i dalej – z Ukrainą, na rzece Bug. Późną nocą w ulewnym deszczu dojeżdżam do zabytkowego prawosławnego monasteru we wsi Jabłeczna. Mieszkam tu w skromnym pokoiku w zabytkowym klasztorze z XVI w. Ale nie zostaję tu długo, interesuje mnie Lubelszczyzna; chcę przejechać jej liczne parki krajobrazowe, poobcować z dziką przyrodę. Rozległe łąki, torfowiska, niekończące się łany zbóż i lasów to raj dla fotografa.

W okolicach Chełma, w gminie Ruda-Huta, we wsi Żalin wchodzę do wyremontowanego drewnianego wiatraku. Powstał w latach 30. XX w. I sam w sobie jest już zabytkiem, regionalną atrakcją. 

Mnie jednak bardziej niż wiatrak interesuje rozpadający się drewniany dom stojący obok. Mijającego mnie starszego mężczyznę pytam o jego historię. – Jest trochę smutna – mówi. – To była chata właściciela wiatraka Jana Bondaruka. Poszedł na wojnę, na pięć czy sześć lat. Jak wrócił z wojny, to zapadł na jakąś chorobę i umarł. Została w tej chacie jego żona z szóstką dzieci. Sama zmarła, jak miała 90 lat.

Takich historii słyszę też całe mnóstwo w Bieszczadach. Zatrzymuję się w małej wiosce Krzywe, między Cisną a Wetliną. Sosnowy Dwór to piękny drewniany dom należący do Izy i Piotra Tuniewiczów. Jest on znany w okolicy ze stadniny koni, którą opiekuje się pan Piotr. Jego historia jest trochę jak ze znanego powiedzenia.

– Kiedyś byłem menedżerem wysokiego szczebla, ale w końcu to rzuciłem i wyjechałem w Bieszczady. Po przeprowadzce od razu poczułem spokój. Kochamy to miejsce, nawet nie musimy wyjeżdżać nigdzie na wakacje – mówi mi Tuniewicz.

W nocy patrzę w legendarne bieszczadzkie niebo. Liczba gwiazd jest tu niewyobrażalna. Czyste górskie powietrze i niewielkie tzw. zanieczyszczenie świetlne sprawiają, że widoczność jest znakomita. Tak jak przed laty wciąż niewiele tu osad ludzkich. Dzięki temu Bieszczady nadal przyciągają jak magnes wszelakich poszukiwaczy spokoju i kontaktu z dziką przyrodą.

Tuż przed powrotem do domu wybieram się w góry. Ścieżki są w wielu miejscach rozmoknięte, czemu trudno się dziwić: deszcz pada tu ostatnio właściwie nieustannie. Idąc pod górę, przypominam sobie opowiedzianą przez Piotra przy ognisku historię o niedźwiedziu, który zaatakował drwala w lesie tydzień wcześniej. Była to matka z młodymi i widocznie poczuła, że jej małe są w niebezpieczeństwie.

Znajduję w lesie solidny kij, żeby w razie czego odgonić nim niedźwiedzia, choć i tak wiem, że przy prawdziwej „potyczce” nie miałbym żadnych szans. Pnąc się w górę przez las, mijam kilkoro turystów, również uzbrojonych w grube kije. Po trwającym półtorej godziny marszu docieram do szczytu Smereka. Nagrodą za wysiłek jest oszałamiająca panorama Bieszczad. Zostaję tu ponad dwie godziny, robiąc zdjęcia i upajając się poczuciem wolności.

W końcu, przed samym zachodem słońca, czuję, że czas schodzić. Trochę boję się wracać nocą przez górski las. Robię ostatnie zdjęcia widoku, który mnie zachwyca: słońca, lekko zamglonych gór i wysokich traw. Ten obraz będę miał jeszcze długo przed oczami.

NOCLEG

  • Wigry, pensjonat Widok. Na miejscu: restauracja serwująca m.in. lokalne ryby. Plus sporo miejsca na namioty i kampery. Można też wypożyczyć kajaki. Noclegów można też poszukać we wsi Rosochaty Róg.
  • Puszcza Białowieska. Można nocować w gospodarstwach agroturystycznych; dobrym miejscem na wypady do lasu są wsie: Nowe i Stare Masiewo, Teremiski, Budy, Pogorzelce.
  • Lubelszczyzna. Klasztor prawosławny we wsi Jabłeczna. Można się stamtąd wybrać spacerem nad Bug.
  • Bieszczady. Drewniany Dwór – coś dla miłośników jazdy konnej.

JEDZENIE

  • W Wigrach, w okolicach klasztoru kamedulskiego, kupimy regionalne przysmaki i zjemy lokalne ryby jak sieja czy sielawa.
  • W Uhercach Mineralnych w Bieszczadach możemy się zaopatrzyć w piwo ze świetnego rzemieślniczego browaru Ursa Major. Na miejscu organizowane są wycieczki, podczas których będziemy mieli szansę dowiedzieć się też, jak powstaje to piwo. Oczywiście degustacja również jest możliwa.

ATRAKCJE

  • We wsi Wigry warto zwiedzić pokamedulski klasztor z XVII w.
  • Zabytkowe kolorowe cerkwie prawosławne Podlasia, m.in. we wsi Puchły, w Trześciance, w Narwi.
  • Białowieski Park Narodowy – a w nim niezwykle atrakcyjny przyrodniczo obszar objęty ochroną ścisłą. Zwiedzanie odbywa się wyłącznie pod opieką przewodników turystycznych.

ROZRYWKA

  • Wielką atrakcją Suwalszczyzny są spływy kajakowe Czarną Hańczą.
  • Rowerami warto pojeździć po Poleskim Parku Narodowym i przejść się jego ścieżkami dydaktycznymi po bagnach i rozlewiskach. Występuje tu m.in. żółw błotny, gatunek reliktowy i najbardziej zagrożony gad w Polsce.