Cisza, spokój i oszałamiające krajobrazy dookoła sprawiają, że milkniemy z zachwytu. O takich wakacjach na włoskiej wsi marzyłyśmy. Wygodnym, komfortowo wyposażonym apartamencie z kuchnią i tarasem, z którego roztacza się widok na nieograniczoną przestrzeń. Tylko my i natura w najpiękniejszym wydaniu. Tuż przed nami, na linii horyzontu wyrasta masyw Schlern – jeden z najbardziej ikonicznych w tej części Dolomitów wchodzących w skład Tyrolu Południowego. Ponad dwutysięczne szczyty otacza morze szmaragdowych traw. Gdzieniegdzie w oddaleniu tak, by nikt sobie nie przeszkadzał, znajdują się inne farmy, a nieco dalej miasteczko Kastelruth. Codziennie rano nasza gospodyni Verena przynosi nam pod drzwi pachnące kawą pyszne śniadanie, składające się z wyprodukowanych przez nią lub jej sąsiadów serów, konfitur, wędlin i pieczywa. Delektujemy się nimi długo na tarasie. 

Włoskie wakacje: Tyrol Południowy

Położony we włoskich Alpach Tyrol Południowy słynie z winnic, sadów jabłkowych, setek zamków i uroczych wiosek oraz miasteczek. To raj dla narciarzy zimą i górskich wędrówek lub innych aktywności latem. Wśród niezliczonych atrakcji tego regionu, a jednocześnie jednych z najciekawszych trendów, jest obecnie agroturystyka. Mimo że ten region Włoch uchodzi za jeden z najbogatszych, rolnikom nie wiedzie się najlepiej, koszty życia rosną, a ceny produktów rolnych spadają. Dlatego jednym z pomysłów na podreperowanie domowych budżetów jest wynajmowanie pokoi turystom.

Tutejsze domy oraz zagrody dla zwierząt budowano na leśnych polanach, które wraz z przyległymi gruntami tworzyły gospodarstwo. Były one zamknięte, co oznaczało, że nie można ich było podzielić, a dziedziczyć jedynie jako całość. To miało zapobiegać rozproszeniu gruntów i doprowadziło do wykształcenia się wyjątkowej kultury i tradycji, które przetrwały do dziś. Stąd wyjątkowe położenie tego typu gospodarstw, często kilkusetletnich, w bardzo malowniczych miejscach, na zboczach gór w otoczeniu łąk, lasów i winnic, z daleka od sąsiadów i miejskiego zgiełku. Obecnie spośród ok. 19 tys. gospodarstw w Południowym Tyrolu ponad 11 tys. to właśnie gospodarstwa zamknięte, a ponad 1500 z nich zrzeszona jest w organizacji Roter Hahn, której symbolem jest Czerwony Kogut.

Każde gospodarstwo certyfikowane przez tę organizację musi spełniać szereg restrykcyjnych kryteriów, dlatego korzystając z rekomendowanych przez nie agroturystyk, mamy gwarancję najwyższej jakości świadczonych usług, m.in. domową atmosferę, gościnność gospodarzy, oferowanie produktów wytworzonych we własnym gospodarstwie, jak rękodzieła czy przetwory. Dodatkowo można tu brać udział w degustacjach wina, kursach gotowania, poznawać gospodarskie zwierzęta, czy uczyć się jeździć konno

Ten niestandardowy sposób wypoczywania plus bliskość przyrody, która zaczyna się tuż za progiem, serdeczność gospodarzy sprawiają, że nie chce się stąd wyjeżdżać, my przedłużyliśmy nasz pobyt o kilka dni, bo trudno się rozstać z takim miejscem.

Włoskie wakacje: Jesolo

Szerokie piaszczyste plaże, a przy nich eleganckie hotele, kameralne kawiarenki pachnące świeżym pieczywem i pomarańczami, gwarne restauracje z kuchniami z całego świata, Adriatyk, który w pełnym słońcu ma lazurowy kolor, wreszcie długa na 13 km promenada, którą można spacerować i biegać bez końca. Powiecie, ot nadmorski kurort. Tak, ale właśnie w Jesolo w Wenecji Euganejskiej odpoczęłam i zregenerowałam siły. Bo czasem o to chodzi w podróżowaniu, by dać się rozpieszczać.

– Madame, zaniosę walizkę do apartamentu – powiedział przemiły pan w garniturze zanim zdążyłam przeczytać nazwę hotelu: Almar Jesolo Resort&Spa. A ponieważ było wczesne popołudnie (wylądowałam w oddalonej stąd o 50 km Wenecji tuż po 11.00) w recepcji załatwiłam najważniejsze formalności i… wskoczyłam na rower.

Hotel Almar Jesolo Resort&Spa to doskonałe miejsce na wakacje w okolicy Jesolo. fot. materiały prasowe

Wzdłuż plaży, jadąc na wschód od hotelu, ciągnie się ponad stukilometrowa ścieżka dla amatorów dwóch kółek, której część biegnie przez bujny las sosnowy. Cisza, spokój, śpiew ptaków i ciepły wiatr – tego mi było trzeba. Objeżdżając okolicę zahaczyłam jeszcze o Klub Golfowy Jesolo (w okolicy jest też kilka innych, m.in. Pra' delle Torri Golf Club of Caorle) oraz przejechałam przez główną ulicę miasteczka z butikami, straganikami i całym szeregiem trattorii, z których unosił się zapach pizzy. Postanowiłam jednak zjeść w restauracji hotelowej, której szefuje Sycylijczyk Salvatore Pullara. Karta dań w jego wydaniu opiera się na świeżych warzywach i rybach odmienianych przez wszystkie przypadki. Dlatego, kiedy kelnerka postawiła przede mną dorsza w winogronach z serem pecorino i majonezem rabarbarowym, świeżą sałatę i kieliszek prosecco wiedziałam, że pomysł, by właśnie tutaj spędzić wieczór, był dobry.

A propos wina musującego – Jesolo to świetna baza wypadowa nie tylko do Wenecji, do której można dostać się w 35 min publiczną łodzią (płynie z portu Punta Sabbioni przez lagunę aż na Plac Św. Marka), ale też do Padwy, Treviso i Asolo, które często wymieniane jest w rankingach jako jedno z najpiękniejszych miasteczek we Włoszech oraz do oddalonej stąd o 70 km krainy Prosecco Superiore. Następnego dnia wybrałam tę ostatnią opcję. 

Kraina Prosecco położona jest u stóp Dolomitów, między uroczymi miasteczkami Conegliano i Valdobbiadene. Utworzony w 2003 r. tutejszy szlak winny prowadzi obok stromych wzgórz porośniętych winoroślami (głównie odmianą Glera, z której produkuje się Prosecco), po drodze mija się też XVII-wieczny wykuty w stale obok wodospadu Starego Młyn Molinetto della Croda, pozostałości kompleksu obronnego, znane jako Wieże Credazzo, czy kościół San Lorenzo. Ja zajarzałam do winnicy Tanore, nie mogłam sobie odmówić popróbowania delikatnego, orzeźwiającego i owocowo-kwiatowego Prosecco Superiore Conegliano Valdobbiadene DOCG Rive

Ale to nie koniec przyjemności – wieczorem czekała na mnie hotelowa strefa spa. A miałam do wyboru ponad 70 masaży, zabiegów i programów odnowy biologicznej opracowanych przez sztab ekspertów oraz jacuzzi z widokiem na morze i wodą podgrzewaną do 32°C, sauny, łaźnie i hydroterapię Kneippa. W końcu wybrałam zabiegi nawilżająco-oczyszczające na twarz, tuż po nich idealnie odprężający i wyciszający masaż aromatycznymi olejkami na bazie naturalnych składników. Świetna biografia Wandy Rutkiewicz pióra Elżbiety Sieradzińskiej, którą czytałam potem na tarasie z widokiem na Morze Adriatyckie była idealnym zwieńczeniem weekendowego wypadu.

Włoskie wakacje: Trydent 

Pogoda w prowincji Trydent jest zawsze przyjemna. Z wychuchanych kameralnych miasteczek z gotyckimi kościołami, brukowanymi placami, kawiarenkami i butikowymi sklepikami zawsze bije przyjazna atmosfera. Płynąca przez prowincję Adyga zawsze ma szmaragdowy kolor, a poszarpane granie Dolomitów, które się w niej odbijają, o każdej porze roku są równie tajemnicze, bezwzględne, cierpliwe. I właśnie do nich najbardziej lubię wracać.

Latem, by podglądać jelenie podczas trekkingu w partii Dolomiti di Brenta, a potem moczyć stopy w strumyku. Jesienią, by w tutejszych dolinach słuchać oper podczas festiwalu Sounds of The Dolomites. A zimą, by pojeździć na nartach po szerokich jak marzenie trasach Madonny di Campiglio i Pinzolo. Ale czasem miewam też odważniejsze pomysły – np. ferraty w Pale di San Martino.

Winnice prosecco w północnych Włoszech. fot. Peter Adams/Getty Images

To jeden z najpiękniejszych łańcuchów zwany Koroną Dolomitów, powstały ok. 300 mln lat temu z rafy koralowej. Najpopularniejszy szczyt grupy to Cimon della Pala, chociaż Cima Vezzana jest kilka metrów wyższa i to jej smukły wierzchołek, który można dostrzec z przełęczy Rolle, króluje nad okolicą. Będę podziwiała je z tras trekkingowych, a przy okazji zobaczę nieodbiegające do nich urodą płaskowyż Altopiano delle Pale oraz szczyt Rosetta

Kiedy wyskakuję z kolejki gondolowej na końcowej stacji Rifugio Funivia Rosetta, staję jak wryta: oto roztacza się przede mną ogromna, dzika, ponuro zamglona skalna przestrzeń miejscami wygładzona przez lodowiec (płaskowyż był jego dnem), którą okalają piętrzące się monumentalne skały o nieregularnych kształtach. Oto serce Parku Przyrody Paneveggio. Średnia wysokość płaskowyżu to 2700 m n.p.m. Stąd prowadzą szlaki nad jezioro Pradidali, na szczyt Fradusta (2939 m n.p.m.) i mój cel – na Rosettę (2743 m n.p.m.). Droga zajmuje mi godzinę, na samą turnię trzeba się wspiąć i pokonać ok. 10 naprawdę niełatwych metrów. Ale za to woda na szczycie góry smakuje jak musujący trentodoc. 

Kolejnego dnia czeka mnie czterogodzinna wędrówka z północy na południe, ze schroniska Rosetta do schroniska Pradidali, wzdłuż drogi trekkingowej Palarada na Pale di San Martino, czyli 200 m różnicy wysokości w górę i 400 w dół. Trasa – świetnie oznakowana czerwonymi liniami – jednak nie jest stroma, ale za to na całym odcinku prowadził nad przepaściami, a w kulminacyjnym momencie przez długą wąską półkę, nad którą przytwierdzono do skały metalową linę.

Ferrata ciągnie się na kilku poziomach i chwilami jestem pewna, że wiszę w powietrzu. Nie myślę o niczym innym tylko o karabinkach: przepinałam jeden, potem drugi, kilka kroków naprzód i znów jeden, potem drugi. Wolno, wolniej. Więcej niczego nie pamiętam. Po spacerku żelazną drogą (z włoskiego: via ferrata), ostatni odcinek wyłożoną drobnymi kamieniami ścieżką prowadzącą do Rifugio Pradidali jest jak bułka z masłem. Piękne włoskie wakacje, które na pewno powtórzę.