Przy małej tureckiej kawie i grillowanym halloumi czytam sobie Szekspira. Dlaczego? W Famaguście rozgrywa się akcja Otella. W cytadeli broniącej portu Otello, dowódca weneckiej armii, zabija żonę Desdemonę, którą   podejrzewa o zdradę. Jednak boję się ciebie, boś straszny, kiedy tak dziko przewracasz oczyma – szepce przerażona Desdemona. Po dokonaniu skończy się wahanie – mówi do siebie Otello i dusi nieszczęsną. Łyk kawy staje w mi gardle. Wiem, że to fikcja, ale Szekspir w połączeniu z widokiem, jaki mam przed sobą... Bezcenne!

Już w XIII w. Famagusta zyskała miano najbogatszego ośrodka handlowego azjatyckiej części Morza Śródziemnego. W gotyckiej katedrze św. Mikołaja odbywały się koronacje królów. Ale też katedra nie do końca wygląda jak katolicka świątynia. Warosia, turystyczna dzielnica Famagusty, była niegdyś najpiękniejszą perłą Morza Śródziemnego. Porównywano ją do Las Vegas. Elizabeth Taylor kochała to miejsce. Brigitte Bardot także. Teraz wygląda jak Prypeć po wybuchu w Czarnobylu. Patrzę na pozbawione okien budynki, odrapane ściany i bajkowe plaże, które oddzielają to miasto duchów od morza. I wyobrażam sobie, jak mogły prezentowały się przed laty.

 

Miasto jak z bajki

Turcy panowali tu już od roku 1571, kiedy to wyspę zajęły wojska Imperium Osmańskiego. Potem losy mieszkańców: greckiej większości i tureckiej mniejszości, plotły się – nierzadko dramatycznie. W XIX w. wielu Cypryjczyków uczestniczyło w walce o niepodległość Grecji. Sporą popularnością cieszył się pomysł włączenia Cypru do powstałego właśnie greckiego państwa. Ostatecznie do tego nie doszło, wyspę opanowali Brytyjczycy. Od 1960 r. Cypr był niepodległy.

Kolejny z ważnych epizodów w tej trudnej historii miał miejsce 14 lat później. Państwo rozdarła wojna, trwające od wieków napięcia eskalowały. Inwazja Turcji rozpoczęła okupację, prawie 160 tys. Greków uciekło, pozostawiając za sobą opuszczone domy i kościoły. W 1983 r. Turecka Republika Cypru Północnego proklamowała niepodległość, a nowy kraj uznała wyłącznie Turcja. Warosia znalazła się pomiędzy grecką i turecką częścią wyspy w strefie zdemilitaryzowanej. Powoli obracała się w ruinę, stając się rodzajem kontrowersyjnej atrakcji turystycznej.

– Podczas osmańskiego podboju wyspy  budowla ucierpiała i wkrótce została zamieniona na meczet Mustafy Lali Paszy. Na jednej z wież stanął minaret. Widzisz, na przykład w Hiszpanii dawne meczety były zamieniane na kościoły, a tu jest na odwrót – opowiada mi Yaren Cali, który zajmuje się historią wyspy. – Wiem, że wygląda to dość kontrowersyjnie, ale zachowała się rozeta nad wejściem. Podobno jeden z mistrzów murarskich został strącony z wieży katedry, żeby nigdy nie mógł wznieść już czegoś równie pięknego. Cypryjski gotyk jest znany na całym świecie, a katedra św. Mikołaja nazywana jest cypryjskim Reims. Trzeba przyznać, miasto wygląda bajkowo. Powstaje tu coraz więcej małych knajpek, owoce morza są wyśmienite, tylko upał jest morderczy jak twarde dłonie Otella. Na deszcz nie warto za bardzo liczyć.

Murem podzielone 

Stolica Cypru Nikozja (gr. Lefkosia, tur. Lefkoşa) to jedyna podzielona stolica na świecie, z częścią turecką – północną, i grecką – południową, które dzieli strefa niczyja. Na wpół zburzone budynki pasa oddzielającego obie części wyspy sąsiadują z gwarnymi ulicami. Ot, taki berliński mur, tylko w trochę innym wydaniu. Północna część Cypru ma zupełnie inny klimat niż greckie południe. Mam odczucie, że „na dole” jest elegancko i wysublimowanie, tutaj natomiast nieco chaotycznie i prowincjonalnie. Nie burzą tego obrazka luksusowe hotele, których twórcy prześcigają się w nadawaniu im fantazyjnych kształtów. Chcąc nie chcąc, podczas włóczęgi oglądam te wytwory gigantomanii. Proszę bardzo: marmurowy kolos w kształcie greckiej świątyni. Białe kolumny, przestronne atrium. Dalej arka Noego, sporo kamienia, nowoczesny design. Jest też Kratos, kompleks z własnym portem, salą koncertową, basenami i kasynem, choć ja wolę jednak coś bardziej swojskiego.

W Nikozji wynajmuję dżipa i razem z Yarenem jedziemy eksplorować Góry Pięciu Palców (tur. Beşparmak, gr. Pentadactylos). Niegdyś panorama wybrzeża pozwalała mieszkańcom wypatrywać wroga. Na jednym ze skalistych wierzchołków stoi zamek św. Hilariona. Tu jest moc! W rozgrzanych skałach wykute zostały schodki, które prowadzą do potężnego kompleksu. Przy wejściu najlepsza lemoniada na świecie, zimna, ze świeżych cytryn. Koi nieco w piekielnym żarze. Niezwykłe położenie zamku zauroczyło Walta Disneya. Podobno tutaj czerpał inspirację do projektu zamku Królewny Śnieżki. Jedna z legend wspomina, że Jan z Antiochii wyrzucił tutaj przez okno swoich najemników.

Jak widać, tematy jak najbardziej szekspirowskie. Z zamku Hilariona ruszamy dalej przez góry, przez przypadek trafiam do monasteru św. Pantelej ona. Nie ma tu żywej duszy. Gdyby tu zabłąkał się np. Jan Jakub Kolski, z pewnością od razu zakochałby się w tym miejscu i zrobiłby tu film. W kościele stanowiącym centralną część całego kompleksu wpadające przez rzeźbione drzwi światło kładzie magiczne cienie. Nad oknami zamieszkały gołębie. Zieleń wdziera się między kamienie, zasłaniając dziury i odpadający tynk. Schody prowadzą już właściwie donikąd. 

– Jest tu wiele opuszczonych miejsc, dlatego niektóre wioski coraz częściej stają się mieszkaniem dla bogatych uciekinierów z Europy. Białe domki z widokiem na morze kupują Anglicy i Francuzi, którzy mają wolne zawody albo tyle pieniędzy, że życie nie sprawi im już żadnego zawodu – śmieje się Yaren.

Obcokrajowcy lubią również brać śluby w opactwie Pokoju w Bellepais z XIII w. Ma to niejasny dla mnie związek z opowieścią o grzesznych mnichach, którzy miewali kochanki. Cypr Północny nazywany jest „najlepiej strzeżonym sekretem Morza Śródziemnego”. Mój przewodnik chce mi to za wszelką cenę udowodnić. W dawnym weneckim porcie Girne (gr. Kyrenia), pełnym jachtów i łodzi rybackich, znajdujemy cień i dziesiątki klimatycznych restauracji. Ponad nami piętrzą się potężne mury zamku Girne. Blisko stąd do popularnych hoteli, to również idealne miejsce na romantyczną kolację i zakupy. Jako poszukiwaczka „strzeżonego” jadę jednak dalej, na półwysep Karpaz. To miejsce dziewicze; w tutejszym parku narodowym mieszkają dzikie osły, na plażach zaś składają jaja żółwie.

Trochę tu kolorów z Krety, trochę z amerykańskiej prerii. Jedyna droga prowadzi przez łagodne wzgórza z oliwkowymi drzewami, które schodzą do piaszczystych zatoczek. Złota Plaża jest tym rajskim miejscem, o którym marzy każdy podróżnik. Kilka kilometrów rozgrzanego piasku z malowniczymi wydmami. Atmosfera dekadencji. Sam koniuszek Karpazu kryje kolejną niespodziankę – monaster św. Andrzeja Apostoła. To jedno z najważniejszych miejsc kultu i pielgrzymek wiernych greckiego i cypryjskiego Kościoła prawosławnego. Znajduje się tu źródło świętej, uzdrawiającej wody, zaś w pięknie zachowanym wnętrzu stoją, wyglądające trochę jak lalki z horroru, woskowe figury. To dziękczynne wota. Tutaj właśnie odnajduję serce całej wyspy. Tu urzędowały jej dawne duchy, kiedy nie tlił się konflikt. Od czasu do czasu północ i południe usiłują się dogadać, turyści zaś wabieni idealną pogodą i niskimi cenami wolą zapomnieć o polityce na czas urlopu.