Mój pomysł na weekend
To, że na nowo odkryłam Świętokrzyskie, zawdzięczam właśnie jej. Agnieszka Baxter, dawna koleżanka z pracy, która zjeździła z rodziną niemal cały świat, postanowiła wrócić i osiąść w rodzinnych stronach w Szydłowie i stać się swego rodzaju ambasadorką tego regionu. Sile jej zachwytów nad tą ziemią, jej historią i atrakcjami po prostu nie mogłam się oprzeć.
Tym bardziej, że będąc na studiach geologicznych, dużo czasu spędziłam w Górach Świętokrzyskich, gdzie Uniwersytet Warszawski ma swoją bazę. I wreszcie do pierwszego wydania Travelera napisałam reportaż o pałacu w Kurozwękach, więc bardzo chciałam zobaczyć, jak przez 15 lat zmieniła się ta posiadłość. Wkrótce jednak okazało się, że najcenniejsze są dla mnie rozmowy i spotkania z ludźmi, którzy robią tu rzeczy niezwykłe, wkładając w nie całe swoje serce. I tak naprawdę to o nich chcę opowiedzieć.
Polskie Carcassonne
Za tym hasłem stoi Jan Klamczyński, który przez 16 lat był wójtem Szydłowa. Dziś podniesiony ponownie do rangi miasta ma nowego burmistrza. Wójt Jan oprowadza mnie po swoim muzeum, gdzie zgromadził zdjęcia i eksponaty z ważnych dla siebie i miasteczka wydarzeń. Liczy, że Izba Wójta Jana stanie się jedną z tutejszych atrakcji. Z pewnością trudno to miejsce pominąć – znajduje się tuż za imponującą Bramą Krakowską, symbolem Szydłowa, przez którą wjeżdżam na jego teren.
Przed nią na malowniczym wapiennym wzgórzu stoi pokryty gontem gotycki kościółek pw. Wszystkich Świętych z zachowanymi polichromiami z końca XIV w. A w powstałych u stóp wzniesienia jaskiniach miał się ponoć ukrywać zbój Szydło, od którego miasteczko wzięło swoją nazwę. Muszę przyznać, że malutki Szydłów historię ma fascynującą. Już w średniowieczu pełnił funkcję miasta królewskiego, dlatego aż 17 razy gościł tu sam król Władysław Jagiełło.
Jednak wybudowanie słynnych liczących dziś 1080 m długości i nawet 1,80 m grubości kamiennych murów obronnych, jednych z najdłuższych zachowanych z tego okresu w Polsce, zawdzięcza Kazimierzowi Wielkiemu. To on też rezydencję królewską zamienił w zamek warowny, który niestety nie przetrwał. Zachował się za to szkielet gotyckiego pałacu ukończonego przez Jagiełłę i Skarbczyk, w którym mieści się nowo otwarte Muzeum Zamków Królewskich, a po którym oprowadza mnie Maria Stachuczy, dyrektor Centrum Kultury.
Poznamy tu dzieje tego zamku i ważnych dla rozwoju tego miejsca królów, ale też innych pełniących podobne funkcje znanych europejskich warowni z tego okresu. Stąd spacerem docieram do synagogi – przed wojną 70 proc. mieszkańców Szydłowa stanowili Żydzi – odnowionych ruin szpitala i kościoła św. Ducha, gdzie dawniej leczono chorych, do gotyckiego kościoła pw. św. Władysława ufundowanego przez Kazimierza Wielkiego w ramach pokuty za utopienie ks. Baryczki, który oskarżał króla o nieobyczajne życie (kochanie zbyt wielu kobiet) – by zakończyć zwiedzanie na tutejszym rynku, gdzie w sklepiku ratuszowym można nabyć produkty ze słynnej szydłowieckiej śliwki, bo Szydłów też śliwką stoi i to bardzo mocno.
Stolica śliwki
Koniecznie przyjedź tu wiosną, kiedy kwitną drzewka śliwkowe, takiego widoku nie ma nigdzie na świecie – przekonywała mnie Agnieszka, i faktycznie obsypane miliardami delikatnych różowobiałych kwiatków szpalery drzewek falujące łagodnie w Purpurowej Dolinie, jak ją nazwała, wyglądają niczym impresjonistyczny obraz. Na terenie gminy Szydłów znajduje się aż 1,7 tys. ha sadów, w tym 80 proc. z nich to śliwki.
Owoce zbiera się tu już od lipca, dlatego wtedy warto tu przyjechać ponownie, by pozachwycać się tym razem dywanami zielono-fioletowych drzewek. Nie wiadomo, od kiedy na tych terenach uprawia się te owoce, za to wiadomo, że mieszkający tu Żydzi nauczyli szydłowian metody suszenia i wędzenia śliwek, dzięki czemu mają unikatowy smak.
Dojrzałe słodkie owoce trafiają na laski – coś w rodzaju drewnianych ażurowych tac ustawionych jedna pod drugą w budynku o wyglądzie szafy, pod którym znajduje się palenisko. Aga pokazuje mi coś w rodzaju łóżka tuż obok, gdzie bywało, że przez całą nawet noc doglądał tego przekazywanego z pokolenia na pokolenie procesu jej tata.
Winnica Avra
W agroturystyce i winnicy u Eli i Tomka w Woli Żyznej pod Szydłowem spędzam dwie noce. Właściciele oprócz tego, że są cudownymi ludźmi, to jeszcze lokalnymi guru od produkcji wina.
Małżeństwo w winie zakochało się, gdy mieszkało przez 6 lat w Grecji. Kiedy więc wrócili do Polski, postanowili tutaj założyć własną winnicę. Po długich poszukiwaniach znaleźli ponad hektar ziemi o odpowiednim nachyleniu i zaczęli sadzić pierwsze krzaczki. Dziś winnica Avra ma już 8 lat i sukcesy na koncie.
Okazuje się, że winogrona na tych terenach uprawiano już w XVI w., więc teraz ta tradycja powoli się odradza. Ela i Tomek wszystko robią sami ręcznie i mam wrażenie, że znają dokładnie każdy winny krzaczek w swojej winnicy.
Można tu przyjechać na degustację ich win o delikatnym kwiatowym aromacie, można też spędzić więcej czasu. Z tarasu ich domu dla gości roztacza się widok na łąki, staw obrośnięty kaczeńcami i płynącą w dole rzekę. Dlatego ma się tu ochotę godzinami celebrować śniadanie i kolację, które dzięki opowieściom gospodarzy przedłużają się w nieskończoność.