ALASKA HIGHWAY
1. Al-Can, czyli z Alaski do Kanady

Nocleg w towarzystwie niedźwiedzi, niekończące się puste przestrzenie i temperatury spadające poniżej zera. To tylko wycinek tego, co czeka na rowerzystów, którzy zdecydują się przejechać ponad 2230 km kultowej trasy Alaska Highway. Al-Can ( jak jest pieszczotliwie nazywana) jest tym dla mieszkańców północy, czym Route 66 dla południowców. Zaczyna się (lub kończy) w alaskim miasteczku Delta Junction. Biegnie przez Jukon do granicy z Kanadą, by skończyć się w Dawson Creek w Kolumbii Brytyjskiej. Najpiękniejszy odcinek to początkowe kilkaset kilometrów głuszy na Alasce. Najtrudniejszy? Interwałowe podjazdy na terytorium Kanady. Cała trasa jest pokryta asfaltem, warto pomyśleć więc o szosowych oponach. Podczas takiej wyprawy trzeba przygotować się na kontakt z dziką zwierzyną (niedźwiedzie, łosie, karibu), a raczej wymyślić, jak nie wchodzić im w paradę. Do tego dochodzą nietypowe spotkania z mieszkańcami. Trzeba pamiętać, że to nie gościnna Azja czy Afryka.  Widok osoby na rowerze nie robi na nikim większego wrażenia, dlatego przez gros czasu trzeba liczyć na samego siebie i swój namiot. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki, i te najmilej wspominam. Jak na przykład spotkanie z pensjonariuszami ośrodka dla uzależnionych od alkoholu i narkotyków. Chciałem tylko gorącej wody do termosu, a dostałem nocleg, kolację i… opiekuna. Sympatycznego Dave’a, który dosłownie nie odstępował mnie na krok. www.onthebike.pl

KONGO: MAKOUA–OU É SSO–BOMASSA

2. Goryle we mgle

Przekroczenie granicy państw o niebezpiecznie podobnej nazwie może okazać się przekroczeniem granicy piekła i nieba. Tak było, gdy wjechałem do Konga z jego Demokratycznego sąsiada. Z miejsca, w którym myślisz przede wszystkim o tym, czy przeżyjesz następny zakręt, dostałem się do jednego z najbardziej fascynujących i magicznych krajów w Afryce. Najciekawsza część trasy rowerowej zaczyna się w Makoua. Stąd na północ wiedzie droga N2. Nie wyobrażajcie sobie jednak autostrady. W znacznej części jest szutrowa. Dojeżdża do wysuniętego na północ Ouésso. Początkowe 250 km trasy to dobra rozgrzewka przed drugim etapem. Wiedzie on wzdłuż rzeki, do Bomassy, drogami wytyczonymi w dżungli. To właśnie tutaj jedyny raz w Afryce spotkałem na drodze goryle! Nocowałem w wiosce pigmejskiej, poznałem kulturę kongijskich nomadów i podglądałem życie słoni. Sam, bez turystycznego blichtru i płacenia słonych kwot za możliwość zobaczenia zwierzyny na safari. Gdy w pobliżu jest wieś, warto się do niej wybrać i właśnie tam rozstawić namiot (lub liczyć na ofertę noclegu w chacie). Wcześniej trzeba spytać o pozwolenie tzw. prezydenta wioski. Z pewnością się zgodzi i chętnie ugości na kolacji. www.pawelk.geoblog.pl

AFGANISTAN
3. Trasa dla ludzi o mocnych nerwach

Nie wiedziałem, czego się spodziewać po przekroczeniu granicy uzbecko-afgańskiej w Tarmiz. Nie słyszałem o żadnym rowerzyście, który w ostatnich latach wybrał się do Afganistanu na dwóch kółkach. Ktoś wspomniał kiedyś o jakiejś dziewczynie, która pojechała tam z rowerem. Ale nie na nim. Zresztą i tak nie udało mi się jej odnaleźć. Jedyne co wiedziałem, to żeby jak najbardziej trzymać się północy Afganistanu, która jest stosunkowo bezpieczna. Dlatego moja trasa biegła przez Mazari Szarif, Cholm, przełęcz Salang do Kabulu. Faktycznie nie czułem się tam zagrożony, no może oprócz świadomości, że na poboczu ciągle mogą być jeszcze nierozbrojone miny. Ludzie byli bardzo gościnni, dobroduszni i pomocni. Nawet bardziej niż w innych krajach Azji Centralnej. Często też wdzięczni, że ktoś przyjechał poznać prawdziwą afgańską kulturę, a nie szukać wojennych kontrowersji. Dlatego pomimo tego, że namiot w Afganistanie odpada (nieszczęsne miny), nie miałem ani razu problemu ze znalezieniem noclegu: herbaciarnie, misje, prywatne domy. Porozumieć się można tam po rosyjsku. Rower dodatkowo wzbudzał ich zaufanie, bo sami Afgańczycy często przemieszczają się w ten sposób. Krajobraz? Trochę jak na księżycu. Nierzeczywisty. Bez zieleni. Szczególnie pięknie na wschodzie, gdzie na horyzoncie wyrastają skaliste szczyty Hindukuszu. Afganistan zachwycił mnie głównie dlatego, że jest jednym z niewielu miejsc na świecie, jakie widziałem, które oparło się zachodniemu stylowi życia. Chodzi o relacje międzyludzkie, o to jak tam się myśli, w jaki sposób modli. Tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Najlepiej jadąc przez północ Afganistanu na rowerze. Po prostu. Adam swoją podróż opisał w książce Rowerem do Afganistanu, wyd. Libra.




URAL–UŁAN UDE
4.  Ścieżka transsyberyjska

Przejechanie trasy transsyberyjskiej to obowiązkowy punkt na liście niemal każdego poważnego podróżnika. Kto powiedział jednak, że trzeba ją pokonać pociągiem? Dużo ciekawiej jest zrobić to na rowerze. Pozwala to na poznanie Syberii od środka, a nie zza okna pociągu. Droga, którą jechałem, w większości ciągnęła się wzdłuż linii torów. Mogłem jednak swobodnie skręcić z niej, jak tylko jakieś miejsce wydawało mi się szczególnie ciekawe lub piękne. Na przykład Krasnojarsk. Ludzie byli bardzo otwarci. Ani razu nie skorzystałem z namiotu, po prostu codziennie ktoś oferował mi nocleg. Więcej kłopotów było z alkoholem. Bo Rosjanie przekonywali mnie, że po poboczu można tu jeździć pod jego wpływem. Na szczęście zwykle kończyło się tym, że mieszkańcy Syberii polewali mi sok, a sobie gorzałkę. I życzyli udanej drogi. www.rowerem.zehej.pl

JEZIORO TITICACA
5. Jej wysokość Titicaca

Plan był prosty: pojechać na rowery tam, gdzie jeszcze nikogo na dwóch kółkach nie było, i wyznaczyć nowy szlak rowerowy. Wybór padł na jezioro Titicaca, na granicy Peru i Boliwii. Największe wysokogórskie jezioro świata znajduje się powyżej 3800 m n.p.m. Trudności trasy są więc oczywiste: niskie temperatury (do –5 w nocy), choroba wysokościowa, walka z ciężkim oddechem i liczba kilometrów: prawie 850. Te wszystkie trudy rekompensowały za to nieziemskie widoki, szczególnie w okolicy Huariny, Putiny i Moho.

Granicę między Boliwią i Peru przejechaliśmy szlakiem przemytników. Inaczej musielibyśmy pojechać do La Paz, a nam cały czas zależało, by wyznaczać drogę jak najbliżej linii brzegowej jeziora. Rady? Wziąć tlen w aerozolu, ciepły sprzęt do spania i części do roweru, bo na warsztaty rowerowe po drodze nie ma co liczyć. Najlepszy czas? Sierpień i wrzesień. Wtedy jest najniższy stan wody. Każdy kto chciałby powtórzyć tę trasę, może ściągnąć punkty GPS z www.peru2011.cba.pl.