Jest osiemnasta, słońce prosto w twarz, ale nie zabije nas, bo mamy cień pod żółtą markizą i po rządną bryzę od gór, a do tego chłodne białe, do mowe wino. Jemy ćevapčići z ryżem i sałatką- z pomidorów i pozwalamy, żeby adrenalina spadła do poziomu, w jakim najlepiej oddychać. – Smakuje? – kelner wciąż wraca, jakby nie miał innego zajęcia, ale w sumie ma rację, bo to okazja, żeby
zamówić jeszcze więcej wina. Konoba Ćaća staje się coraz bardziej zatłoczona, widok na rzekę Cetinę i białe ściany piaskowców Mosoru – nieziemski, a oddech powoli wraca do normy. Omiš, miasto ośmiu kościołów wybudowanych za pieniądze, które ród Kačiciów zdobył pod piracką banderą, jest najdalej na północ wysuniętym punktem na mapie Riwiery Makarskiej. I punktem startowym do największych atrakcji regionu – raftingu czy ośmiostopniowej tyrolki nad Cetiną.

Najpierw jazda busem w górę, potem kilkaset metrów marszu wąską kamienistą ścieżką, instruktaż obsługi hamulca wózka, do którego podpinają nas na linie, i jazda. Nagle masz pod tyłkiem kilkaset metrów luftu, białe skały, niebieskie niebo i głębokie cienie w przełomach rzeki. Jeśli chcesz strzelić sobie selfe, używasz hamulca i oglądasz widoki, jeśli jedziesz z zamkniętymi oczyma – na końcu liny sprytny hamulec wyłapie cię bez pudła i bez bólu. I pomyśleć, że kiedy pierwszy raz jechałem do Chorwacji, Omiš był tylko miejscem, w którym przejeżdża się po moście. Dziś zostajemy, żeby
rano wspiąć się do twierdzy. Nie jest łatwo, to strome, krnąbrne podejście, dzień jest upalny i nawet w lesie skwar wysysa z człowieka wszystkie soki. Jak oni tutaj wchodzili w pełnym rynsztunku, ci średniowieczni wojowie, którzy mieli bronić weneckiego wybrzeża przed Turkami, korsarzami Raguzy i zwykłymi piratami?

Do Makarskiej jeszcze trzy kwadranse spokojnej jazdy wzdłuż wybrzeża. Nie spieszymy się, bo choć szosa czasami snuje się pomiędzy zabudowaniami i Adriatyk niknie nam z oczu, to cieszy nas to, że w każdej chwili można skręcić w prawo – na którąś z tych małych, romantycznych plaż. Na przykład na tę w Malej Luce, która pokryta jest drobnym, niemal złotym żwirem.

NA DOLE KWIATY, NA GÓRZE ŚNIEG

Plaża w Mimicach jest maleńka, więc zatłoczona, ale kilkadziesiąt metrów powyżej morza tkwi uczepiona skał wspaniała cienista pizzeria Val z widokiem takim, że trudno jeść, bo aż dech zapiera od tego piękna. Warto było czekać, aż się zwolni stolik przy samej krawędzi. – Koniecznie trzeba zjechać do Donja Brela – radzi pani kelnerka – tam jest jeszcze lepszy widok.
– Na morze?
– Nie tylko. Tam jest przecież Kamen Brela, skała
w morzu całkiem porośnięta drzewami. W czasach,
kiedy pocztówki były jeszcze modne, ta skała była na
połowie wszystkich kartek z Dalmacji.
– A co było na drugiej połowie kartek?
– Jak to co?! Dubrownik.
Kiedy droga szerokim łukiem wspina się do rozjazdu na Zagrzeb i Zagvozd, widać, że góry Biokovo nad Makarską są naprawdę wysokie. 1,7 tys. m n.p.m. morza widziane z samego dołu robi piorunujące wrażenie. Najbardziej wiosną, kiedy na dole wszystko kwitnie, a u góry śnieg. Ale i teraz, wieczorem, kiedy zmierzch zsuwa się powoli z potężnego wału gór i widzisz, jak w blasku zachodu spowija je miękka czerwona melancholia.

Zawijamy w prawo i od razu w dół, ku morzu, które nie jest już szmaragdowe, ale staje się głęboko niebieskie. Zjazd na parking marina otwarty, więc ciśniemyniemal do samej plaży. Kamen Brela nie jest wielką skałą, ale ma w sobie dramatyczne piękno.

PURPURA

Makarska o świcie jest świeża i rumiana jak bułka z serem i oliwą. A imię ma jak usta dalmackich dziewcząt. Fenickie słowo makurum znaczy przecież purpura, a jak chce legenda, ślimaki z gatunku Murex brandaris były wyjątkowo liczne w tutejszych wodach i dlatego Fenicjanie jako pierwsi założyli tu swoje osady. Zostawili tu po sobie ślady Wenecjanie i Turcy, Bośniacy i Chorwaci, Napoleon i cesarz Franz Joseph. No i oczywiście Tito. Miasto przetrwało wojny, zarazy, głód i nawet trzęsienie ziemi. Teraz w turkusowych wodach Adriatyku odbijają się palmy i białe ściany gór, ale gdyby na
tym poprzestać, uczynilibyśmy miastu krzywdę.

Ma przecież swoją katedrę. Ma franciszkański klasztor z unikatowym muzeum muszli. Ma starówkę, nieco sztuczną i niewielką, ale naprawdę klimatyczną. Ma wreszcie półwysep św. Piotra z maleńkim romańskim kościółkiem pod wezwaniem pierwszego papieża. Biała kamienna świątynia z zielonymi, ciężkimi wrotami, ukryta pośród pinii i sosen, jest idealnym miejscem na wieczorny spacer. Zachód słońca oglądamy, pijąc wino prosto z butelki i zagryzając słonym serem. Siedzimy na kamieniach u stóp latarni morskiej. Podobno można wynająć w niej nocleg, ale nikt nie wie, jak to uczynić. Posiada wreszcie Makarska swoje święte miejsce, Svetište Vepric zwane chorwackim Lourdes, do którego wędrują pielgrzymki, a jeśli komuś przytrafi się tu uzdrowienie albo powiedzie się, z bożą pomocą, na egzaminach na prawo jazdy, to zostawia tu swoją tablicę wotywną.

Prawo jazdy przydaje nam się kolejnego dnia, kiedy ruszamy w góry masywu Biokovo. Właściwie to jest prawdziwy egzamin z zaawansowanej jazdy, bo Biokovka Cesta to nie są żarty. Wszystko na tej drodze szerokie: góry, niebo, przepaście, tylko sama droga wąziutka, stroma i kręta. Stres ogromny. Co chwilę musimy się zatrzymywać, cofać, przepuszczać... A potem jedynka i do góry. A to jakieś konie na drodze, a to na serpentynach barierka rozbita. Na szczęście dzień jest piękny, słoneczny. Jesteśmy. Gaszę silnik. Na górze oprócz masztu antenowego, brzydkiej kapliczki i kopczyków układanych kamień po kamieniu przez tych, co tu weszli pieszo, jest już tylko samo niebo.

DOJAZD
Samolotem do Splitu (cena zależy od sezonu), a następnie autem lub autobusem w godzinę dostaniemy się na Riwierę Makarską.
Dojazd samochodem z Warszawy do Omišu zajmuje ok. 15 godz., najlepiej więc zaplanować po drodze nocleg.