- Długi, prosty dziób, pomarańczowy u nasady, ciemny na końcu – przewodniczka wskazywała na ptaka o wysokich jak szczudła nogach. – To rycyk.

Spojrzałem przez lornetkę. Rycyk maszerował po zalanej wodą łące. Nie zwracał uwagi na nasze kajaki, które leniwie płynęły z prądem Biebrzy. Kilka  minut wcześniej opuściliśmy gęste trzcinowiska, a przed nami rozpostarła swoje wdzięki bagienna łąka.  Zauroczeni jej urodą paroma ruchami wioseł wyrwaliśmy się z głównego nurtu i wpłynęliśmy na rozlewiska. Kwietniowe słońce grzało mocno, zachęcając kaczeńce, by setkami wystawiały żółte główki ponad płytką wodę. Ale największą atrakcją, jak co wiosny nad Biebrzą, były ptaki.  Tysiącami zatrzymywały się na tutejszych rozlewiskach, by odpocząć podczas podróży z zimowisk ku letnim domostwom.

To one przyciągają tu ludzi spragnionych kontaktu z dziką przyrodą. Część turystów rusza na szlaki piesze, inni – jak my – decyduje się na spływ kajakami. Naukowcy doliczyli się nad Biebrzą aż 268 gatunków ptaków! Nie trzeba być ornitologiem, by zachwycić się już samą różnorodnością pierzastego świata, tymi setkami ptaków, które odpoczywają, latają, pływają, maszerują, walczą, tokują i śpiewają.

Kto zaś nasyci się już przepychem przyrody, to tu właśnie, nad Biebrzą, ma szanse je lepiej poznać i zrozumieć. Początki są trudne, bo ptaki jakoś nigdy nie chcą się zaprezentować w takiej sylwetce, jak je przedstawia podręczny atlas. Nie mówiąc już o głosie, o którym przewodnik mówi. np. że ma być „ostry” i odmienny od „podobnego, ale cichszego i delikatniejszego”. Po paru próbach początkujący ornitolog poczuje się jak w „Ptasim radiu” Tuwima, a wszystkie ptaki „będą ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić”.

Ale nie warto się zrażać. Cierpliwość popłaca. I co za radość, gdy wreszcie zaczniemy odróżniać pospolitsze łabędzie nieme od rzadkich łabędzi krzykliwych; gdy urywane „pii-łit” nad głowami rozpoznamy jako głos czajki i gdy donośnego wieczornego „beczenia” nie weźmiemy za głos owcy, tylko dźwięki tokujących kszyków.

Wtedy zaczyna się największa przygoda – bezkrwawe łowy, czyli tropienie biebrzańskich rarytasów. Przede wszystkim bojownika bataliona (na zdjęciu), który stał się oficjalnym symbolem parku narodowego. Jego militarna nazwa wzięła się z wiosennych toków, podczas których samce zbierają się gromadami na wybranych arenach, by toczyć tam zacięte walki. Nieodzowną pomocą w bójkach są… wielobarwne kryzy – inna u każdego samca. Panowie stroszą je i prezentują niczym krawaty od Pierre’a Cardina. Elegancja oznacza bowiem zdrowie i siłę. Po co kłuć się dziobem, jeśli i tak wiadomo, kto tu jest najlepszy?

Wobec tych kolorowych kryz ptaszek zwany wodniczką wygląda bardzo niepozornie. Ale to on przyciąga nad Biebrzę gros „ptasiarzy”. Tutaj bowiem znajduje się największa w Unii Europejskiej populacja tego gatunku. Na wodniczkę chętnie „polują” śpiochy, dla których zerwanie się z łóżka skoro świt jest jak kąpiel w przerębli. Samce tego ptaszka bowiem śpiewają głównie wieczorami.
A spotkanie z wodniczką to dopiero początek przygody z biebrzańską przyrodą. Na wytrwałych czekają jeszcze kwietniowe toki cietrzewi, dostojne żurawie, płochliwe bociany czarne, skryte bąki, płaskonosy, bieliki, orliki… Wystarczy tego na wiele weekendów.

Podczas pierwszej wyprawy warto się jednak cieszyć także i tym, co może i nie takie rzadkie, ale urodziwe. Jak choćby ów rycyk, którego spotkałem podczas spływu. Bo – jak twierdzą Artur Wiatr i Włodzimierz Wróblewski, autorzy przewodnika po Biebrzańskim Parku Narodowym – „nad Biebrzą mamy do czynienia z absolutnie doskonałą Naturą. Wydaje się, że jest Ona wszechobecna i wszechwiedząca. Będąc w terenie, po prostu się Ją czuje”.

Tekst: Wojciech Mikołuszko