Jest teoria, według której sport to erzac wojny, swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa, który rozładowuje ludzką potrzebę agresji. Jeśli już trzymać się tej tezy, to analogicznie można wysnuć wniosek, że robienie zdjęć jest erzacem polowania. Stąd biorą się później w języku te wszystkie: „Upolowałem (obiektywem) dwa lwy z młodymi na sawannie”, tudzież „Ustrzeliłem piękny widoczek greckiego wybrzeża”...

Czasem od fotografii po prostu nie uciekniesz. Choćbyś był najbardziej nawet ambitnym podróżnikiem, z ambitnymi osiągnięciami i ambitnymi planami, takim, który chodzi własnymi ścieżkami, z dala od turystycznego przemysłu i komercji, czasem po prostu musisz. Gdy trafiasz na jedną z turystycznych ikon, dopada cię chwila słabości. Gdy nikt nie widzi, robisz sobie selfie – najlepiej z kija nazywanego selfie stickiem – przy Tadź Mahal, wieży Eiffla czy – nie daj Boże! – egipskim Sfinksie.

Tracisz głowę i zaczynasz utrwalać w pamięci (najlepiej 64 giga) chwile, które dzięki temu zostaną z tobą na zawsze. Nawet gdy nie będziesz pamiętał własnego adresu i imienia kota, fotografia przypomni, że byłeś w Kanionie Kolorado, tudzież na szczycie wieżowca w Dubaju. Po pierwszym razie zaczynasz kolekcjonować. Peruwiańskie Machu Picchu, jordańska Petra, brazylijski Chrystus Odkupiciel, koala z Australii, warany z Komodo, pandy z Syczuanu.

Lista miejsc, sytuacji i postaci, które wypisujemy sobie pod hasłem „must see”, a więc siłą rzeczy również „must photo”, robi się niebezpiecznie długa. Znam ludzi, którzy chcieliby pojechać do Norwegii tylko po to, by zrobić sobie zdjęcie na słynnym głazie Kjerag (na zdj.). Znam takich, którzy marzą, by sfotografować się w przy wieżach Angkor Wat czy posągach z Wyspy Wielkanocnej. tych, którzy od lat zbierają pieniądze na bilet do Sydney, by stanąć do fotki przed tamtejszą operą.

Prawda jest taka, że dopóki to fotopolowanie jest etyczne, nie zahacza o podglądanie ludzkiej nędzy czy upokorzenia, nie wspiera zbrodniczych reżimów, dopóki nie narusza odwiecznego porządku miejsca i nie niszczy lokalnych tradycji, nie ma sensu z tym walczyć.

Maciej Wesołowski