Niewielkie powierzchnie upraw pozwoliły nam uniknąć znanej z USA monokulturowej katastrofy, gdzie na ogromnych obszarach produkcja może być utrzymywana tylko dzięki stale rosnącym nakładom na nawozy i pestycydy.

Nawet na tle Europy jesteśmy niezwykle ekologiczni. Zużywamy np. tylko ok. 80 kg nawozów mineralnych (NPK) na hektar (GUS 2004), podczas gdy w niektórych krajach Unii wskaźnik ten często przekracza 300 kg NPK/ha. To nasz atut, bo Europejczycy deklarują, że są skłonni zapłacić więcej za żywność wyprodukowaną bez sztucznych nawozów i pestycydów oraz przetwarzaną bez użycia konserwantów i szeroko rozumianych „polepszaczy”. Nasi naukowcy pracują zresztą nad nawożeniem „na żądanie” – oczywiście na żądanie roślin. Chodzi o pakowanie azotu, fosforu czy potasu w specjalne polimerowe otoczki, które uwalniałyby swoją zawartość tylko wtedy, gdy stężenie w okolicznej glebie spada poniżej założonego poziomu. Dodatkową (poza wyjątkową efektywnością) zaletą takich nawozów jest zdolność do gromadzenia dużych ilości wody i oddawania jej w czasie suszy. Polimerowe granulki potrafią wyłapać i zatrzymać tysiące razy więcej wody, niż wynosi ich objętość. To cecha bardzo przydatna w czasach, gdy opady stają się całkowicie nieprzewidywalne, a coraz większy obszar kraju jest zagrożony niedoborem wody.

Obecnie aż 38 proc. terenów rolnych (głównie w północnej Wielkopolsce, na Lubelszczyźnie i Górnym Śląsku) cierpi na niedostatek wilgoci. To z kolei przekłada się na zmiany profilu upraw. Zamiast żyta i ziemniaków rolnicy coraz częściej sieją sorgo, kukurydzę i słonecznik – rośliny wytrzymujące wysokie temperatury i skąpe opady. Wysokie plony przestały jednak być w UE priorytetem. W przeciwieństwie do Afryki czy Azji na naszym kontynencie mamy nadprodukcję żywności. Dlatego zadaniem na przyszłość jest obniżanie kosztów oraz ochrona gleby i wód.

Jednym ze sposobów na to, by produkcja roślinna stała się tańsza, jest stosowanie tzw. uprawy konserwującej, w której rezygnuje się z części najbardziej energochłonnych zabiegów, np. orki. Z badań Zakładu Technologii Produkcji Roślin Korzeniowych IHAR w Bydgoszczy wynika, że np. dla buraków cukrowych stosowanie tej metody redukuje koszt uprawy roli o 60–70 proc., a przy tym ogranicza erozję gleby, zmniejsza wymywanie związków azotu o 85 proc. i rozpuszczalnych fosforanów o 65 proc.

Radykałowie twierdzą, że właściwie pielęgnowana ziemia może się w ogóle obyć bez orania. Orka pochłania mnóstwo energii i narusza naturalny układ gleby, co niszczy bytujące w niej organizmy. Po zaoraniu ziemię trzeba wyrównać, a to nasila erozję i generuje dodatkowe koszty (maszyn, paliw i pracy).

Tymczasem na glebach lekkich do przygotowania pod zasiew wystarcza glebogryzarka, a na cięższych – głębosz, który poprawia również wykorzystanie istniejących w glebie zasobów wody i składników mineralnych. Tym sposobem zmniejszamy także straty organicznego węgla i emisję podtlenku azotu. Najbardziej ekologiczna jest tzw. uprawa zerowa. Tu nasiona lub rozsadę umieszcza się w nieuprawionej roli, oszczędzając na kosztach orki i bronowania, ale za to trzeba zainwestować w specjalny siewnik lub sadzarkę. Warto też pamiętać, że przed przestawieniem się na proekologiczną produkcję trzeba pozbyć się z pola chwastów wieloletnich, wyrównać odczyn gleby, właściwie ją zmeliorować (co oznacza nie tylko odprowadzenie nadmiaru, ale i zapewnienie dopływu wody) oraz uzupełnić niedobory fosforu i potasu.

Wiejska statystyka

  • 7,6 ha – średnia powierzchnia polskiego gospodarstwa
  • 55,3% z nich ma poniżej 5 ha
  • 52,5% wytwarza żywność głównie lub wyłącznie na własne potrzeby
  • Zużycie nawozów: przeciętnie ok. 80 kg/ha, 3–4 razy mniej niż średnia w Unii Europejskiej
  • Polskie hity eksportowe: jabłka, porzeczki, truskawki, kapusta i cebula