Podczas festiwalu Awa-odori chcemy bawić się razem z Japończykami, czekamy więc na barwny korowód. Najpierw słyszymy bębny, flety, dzwonki i inne niezidentyfikowane instrumenty. Muzyka przybiera na sile, a wraz z nią rozlegają się oklaski. W końcu pojawiają się pierwsze grupy taneczne. Rytmicznie śpiewają: ,,Tancerze to głuptasy, widzowie to głuptasy, jeśli wszyscy są takimi samymi głuptasami, dlaczego nie tańczyć?”. Na ulicę wkracza, a właściwie wbiega kolejna grupa. Mężczyźni trzymają małe latarnie, na ich białych strojach widnieje piękny wzór liścia. Z informatora dowiaduję się, że noszą nazwę Głuptasy i kultywują najstarszy typ tańca Awa. Stroje następnych tancerzy co najmniej zaskakują: białe trykoty z czarnymi kropkami, do tego różowe plastikowe wymiona. Rozglądam się zdezorientowana – okazuje się, że ich sponsorem są lokalne zakłady mleczarskie.


Nie mija wiele czasu, a my też zaczynamy podśpiewywać i klaskać. Trudno usiedzieć, gdy wszyscy wokół zachęcają okrzykami do zabawy. Patrzymy na Japończyków, innych niż tych w pracy czy podczas oficjalnych okazji. Mam jednak wrażenie, że nawet teraz ich spontaniczność jest kontrolowana. Taka japońska karna żywiołowość.

Awa-odori znaczy „tańce z Awa” (to dawna nazwa Tokushimy, gdzie odbywa się festiwal). Towarzyszy on sierpniowym obchodom święta zmarłych. Właśnie w tym miesiącu duchy mają powracać na ziemię. Uczestnicy przez kilka dni tańczą i śpiewają na ulicach oraz przy specjalnie wyznaczonych trybunach. Awa-odori przyciąga prawie 1,5 mln turystów, nie znajdujemy więc taniego hotelu w Tokushimie. Korzystamy z noclegu w buddyjskiej świątyni na peryferiach miasta, co w Japonii jest popularnym rozwiązaniem. Pokoje są najczęściej wieloosobowe, bez łazienek, ale mamy zagwarantowane kolację i śniadanie. Dostajemy ogromny pokój tylko dla siebie. Zmęczone zasypiamy na bambusowych matach przy dźwięku... chciałabym powiedzieć cykad, ale słychać tylko szum klimatyzacji.

UWAGA NA ZŁE MOCE

Po śniadaniu idziemy zobaczyć kilkanaście z 88 świątyń składających się na szlak pielgrzymkowy na Sikoku. Wyznaczył go buddyjski mnich Kukai ( jego pośmiertne imię to Kobo Daishi), jednak liczba i kolejność świątyń w czasie pielgrzymki została ustalona znacznie później. W horrorze Sikoku (akcja toczy się na wyspie!) droga niezgodna z ruchem wskazówek zegara oznaczała nieszczęście. Można było wskrzesić zmarłą osobę, jeśli przeszło się tę drogę tyle razy, ile lat miała ona w chwili śmierci. Wybieramy trasę zgodną z ruchem wskazówek zegara, żeby nie budzić złych mocy. Zaczynamy od świątyni Ryouzanji niedaleko Tokushimy. Można w niej kupić wszystkie akcesoria potrzebne Henro san, czyli pielgrzymowi. W sklepiku są więc białe szaty, kapelusze, laski, a także specjalny notes do zbierania pieczątek z kolejnych świątyń.

Później dowiadujemy się, że wersja z filmu nie jest właściwa. Podobno pielgrzymka w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara zapewnia więcej szczęścia. Co więcej, ostatnio wiele osób nie przestrzega kolejności – dla wygody i oszczędności czasu przyjeżdżają samochodami albo autokarami w zorganizowanych grupach.

Po zwiedzeniu kilku świątyń stwierdzamy, że rzeczywistość różni się od naszych wyobrażeń. Zamiast starych budowli (co najmniej tak starych jak w Ostatnim samuraju z Tomem Cruisem) ze wspaniałymi dziełami sztuki widzimy często plastik imitujący drewno. Z tych pierwszych dni zapamiętuję tylko plusk wody w świątynnych fontannach i cykanie cykad. Do dziś japońskie lato kojarzy mi się z tymi owadami.

W Tokushimie, w dawnej rezydencji samuraja, oglądamy krótkie przedstawienie z japońskimi lalkami – joruri. Lalkarze ubrani na czarno, z zasłoniętymi twarzami, wprawnie poruszają rękami, nogami i głowami lalek. To właśnie na ich ruchach, a nie na fabule skupia się moja uwaga. Po przedstawieniu przechodzimy do muzeum, gdzie mogę sama spróbować poruszać taką lalką. Okazuje się to niezwykle trudne.

PLECIONE MOSTY

Następnego dnia jedziemy do największego wodospadu na Sikoku – Todoroki taki (co w wolnym tłumaczeniu znaczy „wodogrzmot”). Todoroki ma 58 m, ale w górnym biegu rzeki znajduje się wiele małych kaskad, które można podziwiać podczas przyjemnego spaceru. Wielka tablica informuje o zakazie wchodzenia do wody. Przed wodospadem stoi czerwona brama będąca wejściem do świątyni shintoistycznej. Sam wodospad jest obiektem kultu. Dwa razy w roku odbywają się tam ceremonie religijne. Nastrój jest naprawdę mistyczny, choć Japończycy, prowadząc głośne rozmowy, zakłócają spokój tego miejsca.

W drodze do najwyższej góry Sikoku, Tsurugi, zaliczamy kilka atrakcji, z których słynie wyspa Sikoku. Są to wiszące mosty, kazurabashi, rozpięte w dolinie Ina. Ich japońska nazwa pochodzi od pnącza, z którego je wykonano – aktinidii ostrolistnej. Dawniej mostów było kilkanaście, służyły jako przejścia i zabezpieczały przed atakiem wroga, gdyż łatwo było je odciąć. Decydujemy się pokonać most rozkołysany krokami turystów. Przez szpary między deskami widać rzekę płynącą 14 m niżej. Słychać charakterystyczny dźwięk naciąganych lin. W pewnej chwili dokonujemy zaskakującego odkrycia – między pnączami prześwitują druty. Pewnie uznano, że bezpieczeństwo turystów jest najważniejsze i wzmocniono konstrukcję. Cały romantyzm pryska.

Rejs statkiem po rzece Yoshino, podobnie jak wiszące mosty, także nieco rozczarowuje. Wypływa się z miejscowości Koboke i Oboke, czyli Małe Niebezpieczeństwo i Duże Niebezpieczeństwo. Po takich nazwach można byłoby się spodziewać szalonego raftingu. Niestety kończy się na spokojnym spływie w dół rzeki.  

Ze zdobycia Tsurugi musimy zrezygnować. Plany pokrzyżował nam tajfun – pada deszcz i mocno wieje. Odwiedzamy za to dwa wiszące mosty w Oku Ina. Tym razem jesteśmy same, bo turyści woleli przeczekać brzydką pogodę w hotelach. W przeciwdeszczowych płaszczach idziemy na 43-metrowy most ,,męski”. Niedaleko widać krótszy, zwany ,,żeńskim”. Nie słychać gwaru towarzyszącego zwykle wycieczkom. Jedynym dźwiękiem jest szum deszczu i płynącej pod nami rzeki. Nad lasem unosi się mgła. Teraz naprawdę czuję, że jestem w miejscu niezwykłym.   

PIES Z KOTOHIRY

Po drugiej stronie gór świeci słońce, suszymy więc ubrania przemoczone na moście. Udajemy się do shintoistycznego chramu Kotohira w miejscowości o tej samej nazwie. Pielgrzymowanie tutaj od dawna jest bardzo popularne i nawet mówi się, że raz w życiu powinno się tu przyjechać. Do głównego budynku prowadzi 785 kamiennych stopni, aby dojść do wewnętrznej części chramu, trzeba w sumie pokonać ich aż 1368. Pierwotnie był on poświęcony bogowi związanemu z morzem, dlatego odwiedzali go rybacy i żeglarze.

Po obejrzeniu wszystkich budynków robimy sobie pamiątkowe zdjęcia przy pomniku pieska, który zamiast swojego pana wyruszył kiedyś na pielgrzymkę do Kotohiry. Zwierzę miało na szyi tabliczkę z imieniem i woreczek z pieniędzmi na drogę. Według legendy pies bezpiecznie dotarł do chramu i wrócił do pana z talizmanem z Kotohiry.

LOTOSY W OGRODZIE RITSURIN

Ostatnim punktem naszej podróży jest Takamatsu. Znajdują się tam pozostałości zamku otoczonego niegdyś z czterech stron wodą i ogród Ritsurin. Nie został on zaliczony do trzech najpiękniejszych w Japonii, ale uhonorowano go tytułem ,,miejsca o szczególnym pięknie”. Jego historia sięga początków XVII w. Pierwotnie był dostępny tylko dla swoich właścicieli, ale od XIX w. funkcjonuje jako park publiczny. Jego przejście – ma powierzchnię 75 ha – zajmuje nam kilka godzin. Jest tu sześć stawów z kolorowymi karpiami, szpalery pięknie przyciętych drzew, pawilony herbaciane, sztucznie usypane wzgórza. Mamy szczęście, bo trafiłyśmy na kwitnienie lotosów. Z sadzawek wyrastają lekko różowe i białe kwiaty.

Wizyta w ogrodzie kończy naszą wyprawę po wyspie. Mój ogólny plan podróży wypełnił się na Sikoku drobnymi zdarzeniami, małymi rozczarowaniami i wieloma niespodziewanymi zachwytami.

INFO JAPONIA

Dojazd: na Sikoku można dolecieć przez Finlandię i Tokio – stamtąd lot krajowy lub pociąg z przesiadką w Okayamie.

Noclegi: najtańsza opcja to pensjonat bez posiłków (od 3,5 tys./os.). Warto wybrać hotele biznesowe (dwójka bez śniadania powyżej 6 tys. jenów) lub nocleg w świątyniach (ponad 6–6,5 tys. jenów).

Warto wiedzieć: wstęp do świątyń jest bezpłatny (skarbiec świątynny w Kotohirze 800 jenów). Awa-odori – nienumerowane miejsca na trybunach od 800 jenów, najlepsze miejscówki do 1800 jenów.

www.tourismshikoku.org;

www.jnto.go.jp

Waluta: jen; 

Ewa Reda, 2011