Byszewska podkreśla, że najważniejsza jest uczciwość poszukiwaczy i archeologów. Liczy się też wiedza. – Kiedy byłam na pierwszych studenckich praktykach, mój profesor pokazał mi w wykopie obiekt archeologiczny. Patrzę w miejsce, które wskazywał palcem, a tam tylko jakaś plama. A to był zaczątek ziemianki, której nie rozpozna żaden amator. Poszukiwacze znajdują na polu żołnierskie guziki, zabierają je, ale zapominają, że do tych guzików może być reszta, czyli poległy w tym miejscu człowiek. Sam przedmiot bez kontekstu, w którym został znaleziony, nie jest wiele wart.

Archeolog opowiada też o badaniach dr Tomasza Kołomańskiego w Krośnicach. Podczas remontu torów robotnicy znajdują szkielet 55-letniego mężczyzny, młodszej o blisko 10 lat kobiety i drugiej, 20-letniej. Na miejsce zostaje wezwany prokurator i konserwator zabytków. Podczas badań wykopaliskowych okazuje się, że mężczyzna miał na wysokości żeber XVII-wieczne monety ze śladami lnianego materiału i ślady cięć na kościach. Obok natrafiano na lej szrapnela z I wojny światowej. Gdyby ktoś zabrał tylko monety, nie udałoby się na ich podstawie odtworzyć żadnej historii, można by przypuszczać, że ci ludzie to ofiary eksplozji. Tymczasem archeolodzy ustalili, że podczas potopu szwedzka armia szła z Litwy w stronę Elbląga i wtedy kilka oddziałów dragonów zatrzymało się w okolicznych wsiach, które pustoszyli na potęgę. Te trzy osoby to zapewne rodzina, która uciekała przed wojskiem. I tak została ocalona czyjaś historia – mówi archeolog.

Prof. Trzciński zaangażował się w trwające właśnie prace legislacyjne. Proponuje wprowadzenie do definicji zabytku archeologicznego cezury chronologicznej stu lat. – Nie możemy uparcie udawać, że każda skorodowana rzecz, która leżała w ziemi lub wodzie, posiada wartość historyczną lub naukową, a jej zachowanie leży w interesie społecznym – mówi naukowiec. – Kiedy znalazca powiadomi wojewódzkiego konserwatora zabytków o odkryciu takich rzeczy, a urząd nie zareaguje przez 90 dni, będzie można przyjąć, że te rzeczy nie są zabytkami i – to nowość – będą mogły zostać u znalazcy.

Regulacja ta mogłaby unormować kwestie militariów z okresu II wojny światowej, które i tak są ignorowane przez archeologów, a dla eksploratorów mają wartość. Grupy chcące realizować swoje badawcze pasje będą mogły je nadal realizować w ramach pozwolenia na badania archeologiczne, co będzie oczywiście wiązało się ze stałą obecnością archeologa podczas takich prac. On będzie gwarantem zadokumentowania profesjonalnego przebiegu prac, zabezpieczenia artefaktów itd. Amatorzy historii powinni również mieć dostęp do darmowej edukacji ze strony muzealników czy konserwatorów. Odrębną kwestią jest wprowadzenie licencji na wykonywanie zawodu archeologa, co pozwoliłoby zdyscyplinować nie zawsze rzetelnych archeologów.

Poglądy profesora Macieja Trzcińskiego się radykalizują. Przepisy już się zaostrzyły i eksploracja bez pozwoleń jest od 1 stycznia 2018 r. przestępstwem, a nie jak do tej pory wykroczeniem.