To zmysłowe kolory, upalny klimat i gorące rytmy ukształtowały dusze Brazylijczyków

Pierwszego dnia po przyjeździe do Rio de Janeiro, stolicy Brazylii do 1960 r., porzuciłem miejską dżunglę okalającą najsłynniejszą plażę świata, Copacabanę, i po 15 minutach jazdy samochodem stanąłem pod wyniosłą figurą Zbawiciela z rozkrzyżowanymi rękami. Z wysokości 700 metrów nad poziomem morza, z tropikalną zielenią Parku Narodowego Tijuca u stóp, ujrzałem miasto wtłoczone między góry i skały schodzące ciemnymi masywami do samej zatoki i dalej – do Atlantyku.
Wieczorem strumienie samochodów z zapalonymi światłami nikną na różnych poziomach Rio, w tunelach, którymi przewiercono góry, by wyłonić się jak sznury świecących paciorków daleko, po drugiej stronie. Dech zapiera, gdy patrzysz na ten spektakl znad Zatoki Guanabara, ze szczytu słynnej Pao de Acucar, Głowy Cukru. O zmroku 9-milionowe Rio jest chyba najpiękniejsze. Także dlatego, że wtedy prawie nie widać nędznej opończy, jaką tworzy milionowa Rosinha i inne favele spełzające ku centrum ze stromych zboczy wszystkich wzgórz Rio.
Ale o istnieniu tych aglomeracji śmietnikowej nędzy na styku z pięknymi dzielnicami przypominają powracające od lat opowieści o „bandycie spod czerwonych świateł”. Po zapadnięciu zmroku rdzenni mieszkańcy Rio nie zatrzymują samochodów na czerwonych światłach. – Pistolet przyłożony do szyby jest dobrym argumentem, aby bez namysłu oddać biżuterię i torebkę – tłumaczyła mi znajoma Brazylijka, gdy jechaliśmy popatrzeć na wieczorne morze z plaży Copacabana, gdzie pięć wieków temu przybysze z Europy po raz pierwszy spotkali się z tubylcami. Przy ognisku rozpalonym na piasku rodzina z trójką małych dzieci piekła mięso na ruszcie, ojciec grał na gitarze. – To szczęśliwi ludzie – powiedziałem. – To bezdomni – wyjaśniła moja towarzyszka. Oto właśnie Brazylia. Miliony jej mieszkańców żyje dziś tylko dzięki łaskawej naturze. Najgorzej być biednym na rozległych obszarach sertao, stepowych równinach północno-wschodniej Brazylii, gdzie deszcz prawie nie pada, ziemia nie rodzi, a zimą jest zimno. Sertao to synonim nędzy i głodu.
Od czasów pierwszej XIX-wiecznej zamorskiej emigracji, dramatycznie opisanej przez Konopnicką w jej poemacie epickim „Pan Balcer w Brazylii”, ten kraj zajmujący połowę kontynentu przyciągał i fascynował Polaków. Nadzieją pracy, fortuny oraz możliwościami, jakie ofiarowywał odważnym. Przed laty poznałem w Săo Paulo bogatego właściciela hut stali Stanisława Lewandowskiego. Gdy siedzieliśmy na leżakach nad olimpijskich rozmiarów basenem w jego posiadłości, zauważyłem ogromną bliznę na ramieniu gospodarza. Zaczynał jako drwal przy wyrębie drzewa jakaranda, palisandru, nad Amazonką. Ukąsiła go żmija, od której jadu człowiek umiera w pięć minut. W tak dramatycznej sytuacji Pan Stanisław sięgnął po maczetę i wyciął miejsce ukąszenia.

Brazylijczycy polskiego pochodzenia to około miliona ludzi. Najwięcej ich mieszka w stanie Parana. Gdy w Polsce są wybory, w Brazylii głosuje 45 tys. obywateli naszego kraju. Pułkownikowi Janowi Lepeckiemu, którego marszałek Józef Piłsudski wysłał za ocean z misją stworzenia w Brazylii pierwszej polskiej „posiadłości zamorskiej”, misja się nie powiodła. Ale jego potomkowie doszli do wysokich stanowisk w tym kraju. Jeden z synów był w latach 70. ubiegłego stulecia szefem wielkiego ośrodka badań jądrowych, drugi – najważniejszej sieci energetycznej na północy kraju. Po cudach zachodniej Brazylii oprowadzała mnie – uchodząca za najpiękniejszą kobietę w stanie Minas Gerais – ciemnooka profesor filologii portugalskiej Maria Lucia Lepecki, była żona pierwszego z nich, Zbigniewa.
Stan Minas Gerais to jedyne miejsce na Ziemi, gdzie spotkały się wszystkie najbarwniejsze kwiaty i ptaki świata, a pod ziemią – wszystkie kamienie szlachetne i złoto. Orgia kolorów przyprawia o zawrót głowy. Kwiatów, które rosną w najżyźniejszej, środkowej części stanu, wystarcza na zaopatrzenie dwóch największych miast Brazylii liczących łącznie ok. 20 milionów mieszkańców – Săo Paulo i Rio. Plantacje rozciągają się nad wąwozami, którymi płyną górskie rzeki odbijające na przemian głęboki błękit nieba i tłustą czerwień tutejszej gleby.
Ze związku wartkich nurtów Rio Paranaiby i Rio Grande rodzi się słynna rzeka Parana, która po przepłynięciu centralnego płaskowyżu trafia po stronie argentyńskiej do La Platy.
Rzeki Minas Gerais są kapryśne jak kobiety. Rio Doce, czyli Słodka Rzeka, płynie najpierw na północny zachód, by nagle zmienić bieg i zwrócić się w dokładnie odwrotnym kierunku – na południowy wschód – i wpaść do Atlantyku. Rasowy podróżnik i turysta, gdziekolwiek zacząłby podróż po Brazylii, ruszy w końcu na północ, nad Amazonkę. Jej dorzecze to piąta część wszystkich wód świata, a tropikalna puszcza, choć bezlitośnie wycinana, wciąż stanowi połowę wszystkich lasów naszego globu.
Stolicą stanu Amazonas jest pogrążony w parującym skwarze trzymilionowy Manaus. Część jego ludności mieszka na rzece, na drewnianych barkach i mniejszych łodziach. Z portu, w którym zacumowane są setki jaskrawo pomalowanych drewnianych statków z trzema pokładami hamakowymi dla najmniej zamożnych podróżnych i mnóstwo nowoczesnych jednostek wycieczkowych, ruszyłem motorówką na „spotkanie rzek”. Po 10 kilometrach żeglugi dotarliśmy do tego niezwykłego miejsca, w którym łączą się wody Negro i Solimoes. Niezliczone dopływy Amazonki mają wody, które miejscowi nazywają „czarnymi” lub „białymi”. Są w kolorze bardzo ciemnej herbaty, od wegetujących w nich roślin, lub jasnożółtawe – od mułu. Płynęliśmy zafascynowani niezwykłym zjawiskiem: Negro i Solimoes, spływając jednym korytem kipiały i kłębiły się obok siebie na dystansie co najmniej 3 kilometrów, nie mogąc się połączyć z powodu różnej gęstości wód. Pomyślałem, że to jakby synteza dziejów narodu brazylijskiego stopionego w swej większości w jedną wielką kulturę i rasę z tylu różnych strumieni.
Był upalny dzień lutego, gdy wróciłem do Rio z mojej największej podróży po kontynencie. Tego dnia zaczynał się karnawał. „Jeśli chcesz zajrzeć w duszę Brazylii, zostań na karnawał” – radzili mi znajomi.

Brazylijski karnawał koncentruje się w czterech miastach: Rio, Săo Paulo, Salvadorze i Ouro Preto. Jest najważniejszym świętem, największym pokazem tanecznym na świecie i największą rewią pięknych ciał. W Rio w zeszłym roku królowała samba, której refren brzmiał: „wszyscy nadzy, choć przystrojeni, piękno w czystej postaci, wszyscy nadzy, więcej niż szaleni”.
Brazylia, to jedyny kraj świata, gdzie minister kultury, popularny kompozytor i pieśniarz Gilberto Gil, sam tańczy na czele pochodu. Karnawał w tym najbardziej katolickim kraju kontynentu zaczyna się na 4 dni przed Wielkim Postem i kończy posypywaniem głów w środę popielcową nad ranem. 14 „szkół samby” jadących na platformach bajecznie przystrojonych „karet karnawałowych” i grup tanecznych liczących po 4–5 tysięcy uczestników, demonstruje radosną choreografię wyćwiczoną w ciągu miesięcy prób. Miejsce zajęte w karnawałowej rywalizacji staje się dla biednych i bogatych w każdej dzielnicy kwestią lokalnego honoru. Hitem zeszłorocznego karnawału w Rio była inscenizacja okrytych przejrzystym woalem scen opartych na „Kamasutrze”.
Katolicki biskup Mauro Morelli z Săo Paulo sam wziął udział w popisie szkoły samby „Złoty Orzeł”. Choreografia przedstawiona przez 3 tys. tancerzy była inspirowana słowami modlitwy „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Duchowny, cieszący się uznaniem diecezjan z powodu pomocy dla bezdomnych, przejechał przez sambodrom w Săo Paulo na platformie z tańczącymi aniołkami wyjątkowej urody, wywołując entuzjazm publiczności. Refren samby napisanej przez 69-letniego biskupa i śpiewanej przez niego z aniołkami brzmiał: „Bóg płacze, kiedy dzieci są głodne”.
Ouro Preto – najmniej znane miasto karnawału – to najstarsza stolica Brazylii. Leży w górach Minas Gerais. Stworzona przez portugalskich konkwistadorów i misjonarzy kolonialna architektura najbardziej przypomina... Kraków. Porównanie nie moje. Napisał to i udowodnił w swej pracy doktorskiej obronionej w latach 80. na Uniwersytecie Jagiellońskim brazylijski architekt i historyk sztuki Jorge Dantas.
Na rynku w Ouro Preto tańczyłem z wszystkimi sambę, myśląc o Lajkoniku.  

NO TO W DROGĘ
Dojazd Samolotem z Warszawy do Rio de Janeiro w lutym: liniami Alitalia (przesiadki w Rzymie i Săo Paulo)  3350 zł, liniami Lufthansa (z przesiadką we Frankfurcie) – 4200 zł. Z biurem
Wycieczka po Brazylii (17 dni) i udział w nocach karnawałowych w Rio – ok. 12 tys. zł, rejs statkiem wokół południowych wybrzeży Ameryki Południowej (20 dni), w programie karnawał w Rio – ok. 16300 zł (z przelotem z Polski).
TUI – „Tango, samba i morze” – wycieczka objazdowa (Argentyna i Brazylia) 12 dni, w tym 4 w Rio; 2200 euro; www.travelbook.pl
www.wakacje.pl Karnawał
Już miesiąc przed datą rozpoczęcia karnawału szkoły samby są otwarte dla zwiedzających. Pokazy przed karnawałem odbywają się także przy placu Prada Onze, zwanym często kolebką samby. Ponadto pokazy karnawałowe dla turystów można oglądać cały rok w Platforma, Leblon. Informacje
Vieja – magazyn, a w nim wkładka, Vieja Rio – tam niemal wszystko o wydarzeniach karnawałowych.
www.riodejaneiro-turismo.com.br
www.liesa.com.br