Opieram czoło o mur. Oprócz chłodnej wilgoci niczego nie czuję. To miała być fala ciepła. Tymczasem marznę. Piramida w Rapie na Mazurach podobno jest miejscem mocy i znajduje się w miejscu zejścia się aż trzech linii geomantycznego promieniowania. 

Mężczyzna sprzedający na parkingu miód twierdził, że przyjeżdżają tu ludzie z całego świata i tulą się do murów budynku lub zbierają leżące wokół naładowane energią kamyki. To trochę dziwne. Piramida w Rapie jest bowiem kaplicą grobową. Tulenie się do jej ścian jest w rzeczywistości przytulaniem się do grobu. 

Wystarczy zresztą zajrzeć przez okna do wnętrza, by przekonać się, że stoją tam trumny. Jeszcze kilka lat temu były otwarte, a zmumifikowane szczątki walały się po posadzce. Dziś piramida jest po remoncie, trumny uporządkowane, zaś wstępu do kaplicy bronią zaryglowane drzwi. W krypcie leżą ciała członków rodu von Fahrenheidów. Kilkaset metrów od piramidy stał nieistniejący już dziś pałac będący ich siedzibą.

Schowana w olchowym lesie kaplica o piramidalnym dachu ma 225 lat – pierwszy pochówek odbył się w niej w 1795 r. Dr Jerzy Łapo z Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie wysnuł niedawno hipotezę, że konstrukcja wzniesiona została jako lodownia. Wewnątrz miał być przechowywany lód, po który sięgali pracownicy dworskiej kuchni. Dopiero później zmieniono funkcję budynku. Pewne jest, że budynek uległ częściowemu zniszczeniu podczas obu wojen światowych, gdy dotarli tu Rosjanie. Szczątki zmarłych zbezczeszczono jednak już za Polski Ludowej.

– To była zemsta za pomór krów – mówi sprzedawca miodu. – Chłopi uznali, że to sprawka zmarłych. Wierzono, że mumie żywią się wołowiną. Wtargnięto więc do kaplicy i obcięto nieboszczykom głowy. Zmumifikowane ciała, dziwny kształt grobowca, rodowe sekrety – wszystko to stało się źródłem opowieści o tajemnych mocach tego miejsca. 

Wystarczy jednak przeprowadzić dość pobieżną dokumentację, by rozwiać większość legend. 200 lat temu piramidalne kaplice nie były niczym nadzwyczajnym – w Polsce zachowało się ich przynajmniej kilkanaście, w Europie kilkadziesiąt. Taka po prostu była moda i nie miała ona związku z kulturą starożytnego Egiptu. Nieprawdą jest, że kąt sklepienia wewnątrz kaplicy w Rapie jest identyczny z tym w piramidach egipskich. Łatwo to sprawdzić, gdyż krypta ma w rzeczywistości łukowate sklepienie.

Mumifikacji zwłok sprzyjał natomiast mikroklimat we wnętrzu grobowca – suchy i przewiewny. Miłośnicy tajemnic nie muszą jednak tracić nadziei. Członkowie rodu Fahrenheidów byli bowiem wysoko postawionymi członkami loży masońskiej, a kształt
kaplicy w Rapie uznawany jest za ukłon w stronę masońskiej symboliki.

STREFA UFO

W mojej podróży po dziwnych miejscach północnej Polski wieś Wylatowo być może jest punktem najbardziej tajemniczym. Ale poza wyblakłą tablicą przy wjeździe, głoszącą, że tu zaczyna się „strefa UFO”, oraz zakurzonymi figurkami Obcych w sklepiku spożywczym nie bardzo jest tu co oglądać. 

Wieś rozsławiły w 2000 r. tajemnicze kręgi w zbożu. Piktogramy na polu były duże, zazwyczaj przedstawiały nachodzące na siebie – niczym w matematycznym zbiorze – koła i nikt nie ma pojęcia, jak powstały. Pojawiły się pięciokrotnie, ostatni raz 10 lat temu. Za każdym razem w nocy. Były równiutkie jak od cyrkla, a kłosy nagięto do oporu, ale nigdy nie łamano. UFO, tajemne przejście do innego świata, ślady wizyty ludzi z przyszłości – hipotez było sporo. 

Zboże co prawda mogą położyć w ten sposób siły natury, ale trudno uznać, że wiatr nakreśli na polu idealnie równe kręgi lub symboliczny kształt kwiatu. Dzieło człowieka? Grupa ludzi koordynowana przez geodetów mogłaby w kilka godzin stworzyć tego typu agrosymbole. Ale w jakisposób mieliby zrobić to w ukryciu, unikając obserwatorów?

Mimo monitoringu pól, wizyt specjalistów z całego świata i dziesiątek hipotez, do dziś nie wiadomo, jak powstały tajemnicze kręgi. Pewne jest, że dzięki nim Polska dołączyła do 70 innych krajów, w których odnotowano tego rodzaju tajemnicze zjawiska.

W Odrach poznaję inne kręgi – nie wydeptane w zbożu, lecz stworzone z potężnych głazów. Są drugim co do wielkości i najstarszym – zaraz po Stonehenge – tego typu skupiskiem kamiennym w Europie. 10 kompletnych okręgów, fragmenty kolejnych dwóch, dziesiątki głazów wysokości od 20 do 70 cm, ponad 20 kurhanów, 600 grobów… To wszystko prawdopodobnie jest dziełem Gotów, którzy przybyli tu ze Skandynawii na początku naszej ery. Skupisko nie było jedynie cmentarzem. Być może odprawiano tu religijne obrzędy, a kamienie pełniły rolę kalendarza astronomicznego (podczas przesilenia punkt wschodu i zachodu słońca tworzy linię z centrum kręgów). 

Niektórzy wierzą jednak, że konstrukcja ta jest dużo starsza, a Skandynawowie wykorzystali jedynie zastane na miejscu budowle, które mają już kilka tysięcy lat. Istnieje też teoria, według której kamienie służyły za lądowisko kosmitów. Po 150–200 latach obecności skandynawskie plemiona podjęły dalszą podróż, ustępując miejsca Słowianom. Podążyli europejskimi ścieżkami, docierając aż na Półwysep Iberyjski.

– Kręgi kręgami, ale przyjrzyj się rosnącym na nich porostom – mówi mi kustosz tego miejsca, wręczając dużą lupę. – Są starsze niż te kamienne budowle.

Patrzę więc na szare i zielonkawe porosty rozlewające się poszarpanym dywanem na pieczołowicie ustawionych głazach. Pod szkłem powiększającym stają się potężnym lasem. Żełuczka izydiowa, grzybinka brunatna, słojecznica pospolita… Większość z ponad 70 występujących tu gatunków to polodowcowe relikty. Osiągnięcie kilku centymetrów zajmuje im kilkaset lat. Niektóre z tych drobinek, które mam teraz pod palcem, przypuszczalnie były tu już, gdy Goci sypali swoje kurhany.

Całkiem inną genezę miał mieć z kolei Krzywy Las pod Gryfinem. Powstał on jakoby na skutek niecnych trików diabła lub siły lądującego statku kosmitów. Zacząć jednak trzeba od tego, że trudno nazwać go lasem – to zaledwie około setki sosen. Wszystkie mają zdeformowane pnie wygięte w solidny łuk układający się nisko nad ziemią. Tworzą całkiem wygodne siedziska, z których chętnie korzystam. Wokół zdeformowanych sosen rosną drzewa, do jakich się przyzwyczailiśmy – proste. Wiek tych wygiętych szacowany jest na 80 lat.

Leśnicy mają swoją teorię. Uważają, że komuś zależało na uzyskaniu drzew przypominających literę C. Być może, gdy były młode, obcięto im czubki, zostawiając jedną boczną gałązkę, która równała później do góry, podążając za światłem, wyginając się przy okazji w okazały łuk. 

Inna teza mówi, że pnie młodych drzew były po prostu zginane mechanicznie, aż osiągnęły pożądany kształt. W jakim celu? Być może była to szkółka zasadzona na potrzeby stolarstwa. Łukowate pnie mogły być przydatne np. przy budowie łodzi, niektórych mebli czy beczek. Wybuch wojny pokrzyżował te plany, a o plantacji zapomniano.

Rano, gdy wisi mgła, a światło jest rozproszone, ciemne sylwetki drzew wyglądają trochę posępnie, niczym tło jakiejś niekoniecznie dobrze kończącej się baśni. Zawierucha wojenna i upływ czasu sprawiły, że nie zachowały się żadne dokumenty ani pamięć o tym miejscu. Historia rosnących tu od blisko stu lat wygiętych drzew pozostanie zapewne już na zawsze tajemnicą.

DOJAZD 

Północna Polska niestety nie słynie z rozbudowanej sieci transportu publicznego, a to oznacza, że chcąc się dostać do większości „tajemniczych miejsc” musisz raczej nastawić się na własny środek lokomocji. 

NOCLEG

  • Siedlisko Jagiele w Jagielach prowadzone jest przez Beatę i Sławka, parę, która zamieniła starą kamienną stajnię w przytulne apartamenty. To samo serce Mazur, kilkadziesiąt kilometrów od piramidy w Rapie. Dom stoi w cudownym otoczeniu łąk i pastwisk, a wiosną i latem wokół paradują bociany białe. Pokój 2-os. – od 270 zł (ze śniadaniem).
  • Jeżeli podróżujecie większą grupą, będąc w Gryfinie, rozważcie całoroczny Domek nad Odrą. Mogą się w nim zatrzymać cztery osoby. Za dobę zapłacicie 350 zł (za cały obiekt). Przed domkiem znajduje się wspaniały taras wychodzący bezpośrednio na wodę.

JEDZENIE

  • Zarówno na Mazurach, jak i na Pomorzu Zachodnim w menu królują ryby. Najpopularniejsze są te słodkowodne – węgorze i sielawy. Z morskich specjałów prym wiedzie śledź – solony lub w occie – serwowany z cebulą.
  • Nie zapomnijcie też o miodzie z lokalnych pasiek. Na Pomorzu będzie to np. miód drahimski posiadający Chronione Oznaczenie Geograficzne. Najbardziej znany jest miód wrzosowy mający gęstą konsystencję, mocny aromat i dość ostry smak.