Jacek Matuszek i Łukasz Dudek dokonali pierwszego powtórzenia wymagającej Drogi Hiszpańskiej 8b+ na Cima Grande di Lavaredo we Włoszech. Wszystko wydarzyło się w nocy 31 sierpnia. Jak się jednak okazuje nie wszystko szło gładko...

 

Niedostępna Droga Hiszpańska

O linii wytyczonej hakowo w 1977 roku przez zespół Gallego, Lozano, Carillo i Gomez świat wspinaczkowy usłyszał ponownie dopiero 26 lat później, kiedy to znakomity włoski wspinacz Mauro „Bubu” Bole podjął próbę jej uklasycznienia. Niestety - skapitulował w kluczowym okapie. W 2015 roku Much Mayr i Guido Unterwurzacher przedarli się przez okap, wyceniając wyciąg na 8b+, "może 8c", tym samym określając mniej więcej poziom trudności całej drogi.

Nie chodzi tu jednak tylko o trudności wspinaczkowe. Droga Hiszpańska to również słaba asekuracja, długie run-outy oraz jak się potem okazało, nierzadka kruszyzna. Wszystko to sprawia, że linia jest bez wątpienia najtrudniejszą propozycją Cima Grande.

Właśnie dlatego stanowiła idealny cel dla Łukasza i Jacka. Zespół ruszył na rozpoznanie w połowie lipca i jak wspomina Łukasz, pierwszy kontakt z drogą był dość zaskakujący.

- Kiedy zobaczyłem, jak mój partner sapie, dyszy i zipie na pierwszym, wycenionym na 6b+ wyciągu, poczułem się zażenowany jego postawą. Wyglądał jakby od roku nie miał nic wspólnego ze wspinaniem! Chwilę później wyglądałem identycznie i też wydobywałem z siebie niezidentyfikowane dźwięki. To był sygnał, że wyceny nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Pierwsze pozytywne uczucie pojawiło się po spróbowaniu trzeciego, najtrudniejszego wyciągu, który ceniony był w granicach 8b+-c. Okazało się, że ma on charakter raczej skałkowy.

- Szybko udało nam się rozpracować wszystkie ruchy i poczuliśmy, że jesteśmy w stanie go pokonać. Zarówno na wyciągach 7c jaki i 6c trzeba walczyć o każdy metr drogi. W połowie ściany następuje jej przełamanie i od tego miejsca droga na szczyt - przynajmniej na papierze - wygląda na formalność.

Po trzech dniach pracy zespół poczuł się gotowy do decydującej próby.  Rozpracowanie pierwszej części drogi podniosło morale, drugą partię natomiast, ze względu na niewygórowane trudności, Jacek i Łukasz zamierzali pokonać siłą rozpędu. Po dniu odpoczynku ruszyli do akcji.

Pięli się coraz wyżej, aż w końcu doszli do przełamania. W tym momencie w dolinie obok zobaczyli błyskawice i usłyszeli potężny huk. Nie brali pod uwagę przeczekania burzy w ścianie.

- Będąc o krok od sukcesu zdecydowaliśmy się na odwrót. Niestety był to nasz ostatni dzień pobytu w Dolomitach.

 

Miesiąc później…

Łukasz - tym razem w towarzystwie Jarka Klufa - znów znalazł się u podnóża drogi. Zaledwie trzydniowy wyjazd zakładał szybką akcję wykorzystującą bardzo krótkie okno pogodowe.

Łukasz sprawnie prowadził kolejne wyciągi i zespół w doskonałych nastrojach zameldował się na przełamaniu ściany. Tym razem pogoda byłs po stronie częstochowianina. Wszystko szło zgodnie z planem, niestety do czasu.

- Na początku jedynym zmartwieniem były skurcze, które zaczęły mnie łapać w bicepsach i przedramionach. Nerwowo zaczęło się robić na wyciągu za 6a. W morzu skały nie mogłem znaleźć przebiegu drogi, żadnej formacji wiodącej. W efekcie przedostatni wyciąg spowijał już zmrok. Stojąc na półce i bezskutecznie próbując wypatrzeć linii drogi złapałem głaz nade mną, by wejść na wyższy poziom. Kamień okazał się zupełnie luźny. Straciłem równowagę i rozpocząłem potężny lot po wahadle. W locie głaz zdążył mi przetrącić nogę, obrócić mnie i w końcu z całym impetem uderzyłem kością ogonową w ścianę. Jakimś cudem udało mi się dojść na małpach na stanowisko.

Jedynym rozwiązaniem okazały się zjazdy do podstaw ściany.

- Niestety zerwało mi czołówkę, a z samego rana czekać nas miało załamanie pogody. Zjeżdżaliśmy całą noc, co kosztowało nas mnóstwo strachu i nerwów - wspomina Łukasz i dodaje:

- Po powrocie do kraju nie wierzyłem, że uda mi się pozbierać po wypadku i będę w stanie jeszcze tego lata podjąć choć jedną próbę. Co prawda prześwietlenie wykluczyło złamanie, ale czułem się fatalnie, pojawiły się problemy z chodzeniem, o wspinaniu nawet nie wspominając. Frustracja wkradła się tym większa, że przyszedł wreszcie długo oczekiwany wyż nad Dolomitami, a my nie mieliśmy go jak wykorzystać. Jednak z każdym dniem z moimi gnatami było ciut lepiej i po dwóch tygodniach zdecydowaliśmy z Jackiem, że pojedziemy chociaż na kilka dni.

 

Misja: determinacja

Wyż minął i z prognoz przestało wiać optymizmem. Zespół postanowił zdać się na łut szczęścia. Pogoda okazała się jednak łaskawa, jedynie poranne mgły powodowały parszywą wilgoć na chwytach. Zespół z trudem przedzierał się przez pierwsze wyciągi. Ten kluczowy okazał się jednak suchy, co dało zastrzyk motywacji.

Byli coraz wyżej. Na ostatnim trudnym fragmencie Jacek odpadł od ściany, a jego przekleństwa odbijały się echem. Podjął  jednak kolejną próbę i w pięknym stylu skończył wyciąg. Jego radość tonował Łukasz, który trzy tygodnie wcześniej na własnej skórze przekonał się o trudnościach wyższej partii. Zespół doszedł do przełamania ze świadomością, że nie ma już żadnych szans na ukończenie drogi za dnia.

- Wzięliśmy ze sobą śpiwory w razie ewentualnego biwaku, ale plan A zakładał, że spróbujemy się wpinać z czołówkami. Bardzo baliśmy się tej drugiej części drogi, czyli kruszyzny przeplatanej odcinkami litymi, ale z niebezpieczną asekuracją – tłumaczy Łukasz i dodaje:

- Wyceny papierowe to jakieś nieporozumienie. Nie za bardzo odróżnialiśmy, czym rożni się 6a od chwilę wcześniej pokonanego 7a.

W końcu nadeszło to, co musiało nadejść - absolutne ciemności. Dodatkowo ścianę spowiła gęsta mgła, zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Gdy przyszła kolej Łukasza na prowadzenie, przyznaje, że pojawił się strach. W zmęczonej głowie tliła się niechęć do wspinania.

- Dochodząc do stanowiska, krzyczę, warczę... nie wiem jak to określić. Przełamałem się!

Ruszył Jacek, połowa wyciągu była zupełnie mokra, tempo wspinania siadło. Widać było, że siły nas opuszczają. Do końca drogi zostało ok. 80 metrów. Łukasz przyznaje, że wspinał  się nieśmiało. Doszedł do drewnianego kołka zaklinowanego w rysie. Dzięki dużej wilgoci w powietrzu, była szansa, że napuchł i będzie się trzymał. Trzymał. Za to zawiodła położona kilka metrów wyżej głowa skalna – złapał ja Łukasz, ale ta przy obciążeniu zachrzęściła i spadła samowolnie. Całe szczęście Jacek w ostatniej chwili odskoczył na bok.

Ostatni wyciąg to już popis Jacka. Chociaż nie wiedział którędy biegnie linia, wyszedł odważnie aż do półek skalnych wieńczących drogę.

- Dochodzimy na szczyt o 03:00 w nocy, padamy sobie w ramiona. Wiemy, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty.

Łukasz i Jacek pokonali drogę zmieniając się na prowadzeniu. Obaj prowadzili najtrudniejszy wyciąg. Zespół używał dwóch lin pojedynczych – jedną do wspinania, drugą do wyciągania ekwipunku. Obie liny  w dniu wejścia zostały przecięte.

Droga Hiszpańska została pokonana. Łukasz i Jacek dokonali jej pierwszego powtórzenia. Za nimi 8b+ , 500 metrów i 26 godzin wspinaczki.

Więcej: facebook.com/alpinewalltour2015