Jechaliśmy do Grecji i podczas tranzytu przez Związek  Radziecki stanęliśmy na parkingu nieopodal Lwowa. Coś tam upitrasiliśmy i mnie jako młodocianemu darmozjadowi przypadł obowiązek posprzątania po obiedzie.

Rozejrzałem się po parkingu – nic, żadnego kosza, za to mnóstwo śmieci. Pomyślałem, że może pojemniki są nieco dalej, już w lesie. Wszedłem między drzewa, a tam istne wysypisko. Dzisiaj byłyby to głównie plastikowe butelki oraz puszki po napojach, ale wtedy takich deficytowych rzeczy się nie wyrzucało, bo się ich nie miało, więc pamiętam jedynie ogólne wrażenie straszliwego śmietniska. W tym pierdzielniku siedział samotny radziecki milicjanier z absurdalną biało-czarną pałką, jak z Wilka i Zająca. Siedział i tępo patrzył w nicość. Stanąłem i nie bardzo wiedziałem, co zrobić. Koszy na śmieci nie było, a ja musiałem gdzieś wywalić puszki. Nasze spojrzenia się zetknęły, ja niemo zadałem pytanie, a on zrezygnowany machnął ręką. Ciepnąłem torbę z resztkami pod drzewo (tak, wstyd mi) i wróciłem do fiata 125 p.

Ten moment utkwił mi najbardziej z całej wyprawy. Pomyślałem sobie wtedy, że ten zaśmiecony las z tym smutnym milicjanierem zwiastują nieodwracalny rozkład komunizmu. Nieźle, jak na 16-latka, zważywszy, że Stefan Kisielewski czy amerykańscy sowietolodzy wróżyli Związkowi Radzieckiemu długi żywot. No, ale oni nie jechali tranzytem do Grecji, z której – co ciekawe – prawie nic nie pamiętam, choć był to mój pierwszy wypad na Zachód (wtedy Zachodem było nie tylko Południe, ale nawet Wschód – patrz Japonia). Prócz wysypiska pod Lwowem zapamiętałem jeszcze, jak urywały się koła naszej dziarskiej przyczepy. Lewe w Rumunii, prawe w Bułgarii. Za każdym razem przyspawywali je tubylcy, a my odwdzięczaliśmy się papierosami kent.

Mamy rok 2012 i Ukraina wygląda miejscami jak ten radziecki parking. Niestety. Może z tą różnicą, że dzisiejszy milicjanier znalazłby jakiś pretekst, żeby wymusić ze mnie łapówkę. Z całego serca kibicuję Ukrainie nie tylko w kwestiach piłkarskich, ale i wszelkich innych. I bardzo mnie boli, że Ukraińcy przegrywają swoją ogromną szansę (a szans mieli w historii znacznie mniej niż my). Podobno jeszcze bardziej od nas przejmują się, co myśli o nich świat, ale ten nie bardzo chce o nich w ogóle myśleć. Według danych UEFA większość kibiców przyjedzie na Ukrainę jedynie na mecz i wróci samolotem czarterowym jeszcze tego samego dnia. Europejczycy boją się Ukrainy i cóż – jeśli za hotel w Doniecku (który doprawdy nie jest Wenecją) żąda się 1000 euro za noc, nie jest to strach nieuzasadniony.

Jak u wielu Polaków sprząta u mnie Ukrainka. Kiedyś gościliśmy ją i jej syna w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Zapytałem, co różni nasze dwa kraje. Chłopak odpowiedział, że kiedy jest w Warszawie, planuje, co zrobi, gdy wróci do domu. Ma mnóstwo pomysłów i energii. Ale kiedy wraca, natychmiast mu się odechciewa. No cóż, my nie wygraliśmy tych mistrzostw, więc niech wygrają oni. Może ich to jakoś odmieni?