Należy jej wysypać tylko odrobinę. Na  rękę, pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Ile? Na oko tyle co ziarenko kawy. Ważne, by można było ją wciągnąć nosem za jednym razem. Ma brunatny kolor, jest miałka i miewa różne aromaty, np. sosnowy lub cytrynowy. Na początku kręci w nosie, ale zaraz przynosi miłe uczucie odprężenia.

Starsi mieszkańcy nadal nazywają ją „diabelskim zielem”.  Jak mówi legenda, to właśnie przez księcia ciemności zaczęto jej zażywać na ziemiach kaszubskich. Diabła irytowała przykładność pewnego chłopa. Postanowił więc zasiać tytoń w jego okolicy, zapytać, co to za ziele, a jeżeli ten nie odpowie, będzie musiał oddać duszę. Biedak nie znał odpowiedzi. Na szczęście miał sprytną żonę. Ta postanowiła przechytrzyć diabła. Poszła na pole przebrana w pióra i zaczęła roślinę deptać, niszczyć, tarzać się po niej. Diabeł się wkurzył i krzyknął, żeby „z tytoniu uciekała”. No i wszystko było jasne! A połamane ziele wyschło i zamieniło się w drobny pył. Gdy chłop się nad nim schylił i powąchał, trochę mu proszku do nosa wpadło. Tak mu się spodobało, że do dziś Kaszubi zażywają tabaki. I mężczyźni, i kobiety. Ci pierwsi pod pewnym przymusem, bo „chłop, który nie tabaczy, nic nie znaczy”.

– Druh z druhem zawsze trochę zażyje – oznajmia Józef Chełmowski, artysta ludowy, podając mi pudełeczko z tym magicznym proszkiem. Wysypuję więc swoją „działkę” i wciągam prawą dziurką od nosa. Ledwo opanowuję kichanie. Jesteśmy w stuletnim domu pana Józefa, we wsi, która po kaszubsku nazywa się Brusë-Jagle, po polsku Brusy-Jaglie. Zbudował go jego pradziad. Tutaj pan Józef mieszka i tworzy. Gdyby nie zapach smażonych ziemniaków ze szczypiorkiem, można by pomyśleć, że to muzeum. Obrazów na płótnie i szkle malowanych jest tyle, że wiszą nawet na sufi cie. Na półkach zaś stoją rzeźby. Setki rzeźb. Szopki, oryginalne instrumenty konstrukcji artysty i ogromne księgi, w całości malowane, o poważnych tytułach, jak np. Potęga Boga. Jest ich tyle, że trudno na czymś skupić wzrok. Pan Józef oznajmia jednak, że to nie wszystko, i prowadzi mnie do ogrodu. Cały usiany jest dziełami dużego formatu. Żałuję, że 60-metrowe przedstawienie Apokalipsy zostało zabrane do muzeum we wsi Bytów. Są za to wielkie postacie Kaszubów, maszyny na wiatr, zegar słoneczny, no i ule. Jedyne takie w Polsce, a może i na świecie. Rzeźbione w pniach i malowane.

W odwiedziny do pana Józefa przejeżdżają ludzie z całego świata: z Ekwadoru, Nowej Zelandii, Szwecji, Niemiec. Dowód? Gruba księga gości. Co roku nowa, bo wpisy się nie mieszczą. Pan Józef wszystkich chętnie oprowadza po swojej krainie i opowiada o życiu, a ci nie mogą nadziwić się, że jeden człowiek zdołał tyle sam zrobić. – Nie wierzą, myślą, że to od pokoleń, a ja to sam wszystko zrobiłem – zapewnia.

Kaszëbë, Kaszëbskô, Kaszuby

Kubki, filiżanki, piękne misy, dzbany. Wszystkie pomalowane w tradycyjne kaszubskie wzory. Jestem w manufakturze Neclów, rodziny, która od dziesięciu pokoleń zajmuje się ceramiką. W samym Chmielnie przedstawiciele tej rodziny mieszkają już ponad wiek. Przenieśli się spod Kościerzyny, gdy tam dobrej gliny zabrakło. Do dziś między sobą mówią po kaszubsku. Do pracowni garncarzy można wejść i podpatrzeć ich w akcji. Czasem trzeba mieć niezły refleks, bo uformowanie na kole miski przez Neclów trwa niecałą minutę. – W ciągu dnia mógłbym zrobić takich kilkaset – zapewnia Karol Elas-Necel. Wszystko tutaj jest ręcznie robione, tak jak u pradziadów. Nadal używanych jest tylko siedem tradycyjnych wzorów, które są znakiem rozpoznawczym ceramiki Neclów. Glina brana z okolic, koło garncarskie napędzane nogą. Piec to wielka komora, do której wkłada się jak najwięcej naczyń, a potem zamurowuje i rozgrzewa do temperatury 900 stopni. Kto chce, może sam spróbować sił i pod okiem mistrzów zrobić własne dzieło. Nie należy oczekiwać jednak, że wyglądać będzie jak to na półce. Przyuczenie do zawodu może potrwać nawet kilka lat. Ale tutaj w Chmielnie przecież nikomu się nigdzie nie śpieszy.

Domu Neclów przegapić się nie da. Ceglany, stoi nad samym jeziorem. Tuż przy tak zwanej Drodze Kaszubskiej, jednej z najbardziej malowniczych tras widokowych w kraju. Prowadzi ona przez Garcz, Chmielno, Ręboszewo aż do Wieżycy. Obowiązkowo do przejechania dla zapalonych fotografów. Ci powinni zatrzymać się w Złotej Górze, gdzie jest piękny punkt na okoliczne jeziora Wielkie Brodno i Ostrzyckie. Zresztą cała Droga Kaszubska to 20 km nieziemskich widoków. Innymi słowy Kaszubski Park Krajobrazowy w miniaturze: mija się jeziora, pagórki i piękne lasy. Według legendy, gdy Pan Bóg stworzył już cały świat, zawołał aniołów i pokazał im cudowne dzieło. Tylko jeden z nich nie był zachwycony. – Panie, spójrz na ten biedny kraj kaszubski. To są tylko martwe piaski – powiedział zapytany, dlaczego jest taki smutny. Pan Bóg przyjrzał się Kaszubom i przyznał mu rację. Wyciągnął więc po trochu tego co najlepsze na innych terenach i wtedy stał się cud. Na środku piaszczystych Kaszub powstały pagórki pokryte szumiącymi drzewami, migotały pomiędzy nimi błękitne jeziora, przecinały je zielone łąki i wrzosowiska. Żeby je tak naprawdę docenić, najlepiej samochód zamienić na kajak lub rower. Kajakarzy zachwyci malownicze Kółko Raduńskie, w skład którego wchodzi 14 jezior. Wędki obowiązkowe! Występuje tu bowiem rewelacyjna sielawa. Ekstremalne umiejętności kajakarskie nie są wymagane. Za to jedną z najpiękniejszych tras dla cyklistów jest szlak wokoło jeziora Wdzydze w okolicach Tëcholsczé Borë, czyli Borów Tucholskich. Zwane jest też Kaszubskim Morzem, co nieźle oddaje jego wielkość. Dość szybko można wyczuć tu, że Pan Bóg poszedł trochę na łatwiznę. Nie do końca bowiem pozamieniał piaski na żyzną glebę, przykrył je jedynie lasami. Dlatego te 50 km zielonej trasy wymaga silnych mięśni nóg i jeszcze silniejszej woli, gdy koła roweru grzęzną w piaszczystym podłożu, a kolejne wzgórza wydają się rosnąć na naszych oczach. Bez dwóch zdań jednak się opłaca, bo widoki są naprawdę cudowne, miejsc do kąpieli dużo, a ludzi wcale. I zero zabudowań, co jest rzadkością w krainach jezior, bo cały teren objęty jest ochroną. Noclegi? Najlepiej znaleźć kawałek ziemi nad wodą i tam rozbić namiot. Choć to oficjalnie zabronione (toż to Szwajcaria, a nie Norwegia Kaszubska!), największe ryzyko to to, że zachód słońca będzie tak piękny, że aż kiczowaty.

Z wizytą u stolemów

Gdy nad ziemią kaszubską wisi mgła, nagle cała kraina wygląda jak z baśni. Robi się nierealnie, nieziemsko, mistycznie. Jeżeli ktoś mocno się wsłucha, to może nawet usłyszeć kroki stolemów. Olbrzymów, które rządziły tą krainą przed człowiekiem. Były tak silne, że drzewa wyrywały jednym palcem, jak źdźbła trawy. Gdy na ich ziemiach pojawili się ludzie, stolemy postanowiły ich zgładzić. O planach usłyszał okoliczny rybak. Nie stracił jednak głowy, tylko wymyślił cwany plan. Gdy wielkoludy ucięły sobie drzemkę, rzucił w jednego szyszką. Ten poderwał się zły i oskarżył drugiego olbrzyma. Ta sytuacja powtórzyła się parę razy, do momentu gdy rozpętała się między nimi bójka. Tak zaciekła, że zaczęli ciskać nie tylko drzewami, ale i skałami, które ułożyły się w kręgi. Do dziś można je oglądać w kilku miejscowościach na Kaszubach, m.in. w Leśnie i Węsiorach. Głazy i kurhany wyrastają w lasach znienacka, tworząc magiczne wzory. Tyle legenda. Tak naprawdę pozostawili je tu Goci ze Skandynawii. Były miejscem świętym, przy którym odprawiano obrzędy, obradowano, sprawowano sądy. Tutejsze kamienne kręgi nie mogą równać się z angielskim Stonehenge i same w sobie wielkiego wrażenia nie robią. Ale przy odrobinie znajomości legend i odpowiedniej dawce mgły mogą nie na żarty poruszyć wyobraźnię.

Zdecydowanie bardziej dosłowny jest dom, który stoi do góry nogami w Szymbarku. Bynajmniej nie jest to prawdziwa chata, która się przewróciła, ale specjalnie zbudowana konstrukcja, która miała symbolizować, że w komunizmie wszystko na głowie stało. – Ale ponieważ nadal nie jest do końca normalnie, to przekaz jest jak najbardziej aktualny – zauważa przewodnik Piotr Przytarski. Wizyta w środku domu przyprawia o mdłości, nie dlatego że jest nieciekawie, ale że wszystko zbudowane jest pod kątem i błędnik zupełnie wariuje. To zresztą niejedyny dziwny twór w skansenie. Jest tu też najdłuższa deska świata i największy fortepian na ziemi, na którym podobno grał sam Leszek Możdżer. Oraz kolekcja starych chat, które sprowadzone zostały z miejsc związanych z historią Kaszub. Na przykład dom z Irkucka, bo pierwsi zesłani na Syberię pochodzili właśnie z tutejszych stron. Albo chata z prowincji Ontario z Kanady, gdzie przesiedlili się w 1855 r. pierwsi Kaszubi z powodu panującego tu głodu. Tam obiecywali im ziemię i jedzenie na parę miesięcy. Pojechali, ale sercem wciąż są Kaszubami. Szóste pokolenie nadal mówi po kaszubsku, a przed domami montują płyty z napisem, z jakiej wioski pochodzą.

Zwiedzając skansen w Szymbarku, mijamy kościół, bunkier, chatę z tureckiego Adampola... A żeby tego było mało, na końcu zostaję poczęstowana lokalnie wytwarzanym piwem Kaszëbskô Kóruna. Rok temu na terenie skansenu wznowiono tradycje piwowarskie. Można wybierać z sześciu różnych rodzajów tego trunku. Wszystkie o bardzo kaszubskich nazwach, jak Strażeckô Malena o smaku truskawki, Kósciersczi Miód Piwny czy koźlak Szimbarsczi Smók.

Zaczęło się tabaką, kończy piwem. Tak to już jest na Kaszubach. Od zwiedzania lepszy jest relaks. Gdzieś w pobliżu, nad jeziorem, nad którym unosi się cienka warstewka mgły. Ciszę od czasu do czasu zakłócają jedynie kroki stolemów.

Tekst: Julia Lachowicz