W  mojej wiosce jest przydrożna gospoda. Znalazłem tam następujące propozycje: „wołowina w sosie curry” oraz „wieprzowina po żydowsku”. Dla Hindusa lub Żyda te zestawienia byłyby równie sensowne jak dla nas „opłatki wigilijne z polędwicą i chrzanem”. W krajach Ameryki Łacińskiej powszechnie zatrudnia się muchachas – służące – dziewczyny, które chcą sobie zarobić na posag. Zwykle pochodzą z biednych wiosek, gdzie nie było szkół. Taka muchacha myśli po swojemu. I nie próbujcie jej naginać do własnej logiki – nic z tego nie wyjdzie. Żona polskiego ambasadora w Kolumbii próbowała przez wiele miesięcy uczyć swoją muchachę polskiej logiki, ale w końcu to muchacha nauczyła panią ambasadorową, że albo pewne rzeczy będą zrobione, tak jak to robi muchacha, albo pani ambasadorowa musi sama. Zaczęło się od jajek. Do ciasta potrzebne były trzy białka i trzy żółtka – osobno. W tym celu KAŻDA muchacha rozbija zawsze sześć jaj. I nie da się jej w żaden sposób wytłumaczyć, że wystarczą trzy. Muchacha myśli tak: gdy pozyskujemy żółtko, reszta jajka jest śmieciem, więc trafia do kosza. Gdy zaś pozyskujemy białko, żółtko i skorupka to śmiecie, a miejsce śmieci jest w koszu, nie w cieście pani ambasadorowej. Na muchachę z jej mentalnością można też łatwo trafić w każdej latynoskiej restauracji. Przychodzę na śniadanie. W menu zestawy przygotowane pod gusta amerykańskie, a więc jaja na bekonie. A ja chciałem bez bekonu…
– Bez bekonu nie ma, señor – mówi muchacha.
– Policz mi tak, jak za jaja na bekonie, ale tego bekonu nie podawaj, dobrze?
– Ale my nie mamy jajek na bekonie bez bekonu.
– Wiem. Po prostu usmaż mi jajka bez bekonu.
– Ale bekon wrzuca się na patelnię najpierw, a jajka potem. Więc bez bekonu nie da rady.
– To usmaż bekon, zdejmij go z patelni i usmaż jajka.
– A co ja zrobię z tym bekonem? Nikt mi go potem nie kupi bez jajek.
– Ja go kupuję! Płacę, ale nie jem, dobrze?
– To ja panu przyniosę jajka na bekonie, a pan sobie ten bekon wyjmie na osobny talerzyk, dobrze? Takie historie przydarzają mi się bardzo często i mogę je liczyć na pęczki. Kiedy poprosiłem o sałatkę owocową niepolaną śmietaną, muchacha najpierw zrobiła sałatkę tak jak zwykle, czyli polała śmietaną, a następnie wypłukała ją dla mnie ze śmietany pod kranem. Głupia? Złośliwa? NIE! A co wy zrobilibyście, gdyby cudzoziemiec poprosił o faworki bez cukru pudru? ODRUCHOWO dalibyście mu z pudrem, a potem byłoby strzepywanie i zdmuchiwanie. Żeby w Brazylii dostać filiżankę kawy bez cukru, muszę sam nadzorować proces parzenia i w ostatniej chwili złapać muchachę za rękę. Bo dla nich kawa bez cukru jest jakaś taka… niejadalna. Gdy proszę o wodę bez lodu, mówią mi, że nie ma. A gdy im pokazuję butelki stojące w skrzynce przed sklepem, odpowiadają: – No tak, ale one nie są zimne.
– Ale to JEST woda pitna, prawda? – pytam.
– Nieee, gringo, to dopiero BĘDZIE woda pitna, jak się ją schłodzi, a na razie to jest jedynie woda w butelkach. Ale może tego typu myślenie dotyczy wyłącznie wiejskiej niewykształconej młodzieży? O nie! W porcie wojennym w Acapulco cumuje zwykle kilka okrętów marynarki wojennej. Pewnego dnia zawinął tam okręt podwodny jednego z zaprzyjaźnionych z Meksykiem krajów południowoamerykańskich. Zacumował przy betonowym nabrzeżu, a następnie popuszczając liny… osiadł na dnie. Celowo, na wyraźny rozkaz kapitana. Gdy skonsternowani ludzie pytali dlaczego, ten odpowiadał zdziwiony: – Przecież to okręt podwodny, to gdzie niby ma stać, jak nie pod wodą?
– Ale w porcie?!
– A co, to on w porcie przestaje być podwodny?