Dlatego zawsze lepiej jest od razu ustalić, ile pieniędzy i za co konkretnie. Jeśli ktoś tych pieniędzy naprawdę nie chce, to ich po prostu nie przyjmie (Na szczęście nie wszędzie panuje taarof). Często w takich sytuacjach myślimy: a co, jak się nasz dobroczyńca obrazi, jak poczuje, że jego przyjaźń i bezinteresowną życzliwość chcemy przeliczać na pieniądze?

Wtedy zawsze można spróbować sprawę wyjaśnić. Przecież, skoro my rozumiemy, że są różnice kulturowe, to rozumieją to także inni. Zakładać, że ludzie spotykani za granicą nie są tak mądrzy jak my, i traktować ich przez to protekcjonalnie, jest głupotą i złem.

Odwdzięczajmy się

Jak ktoś nas gościł u siebie pod dachem, karmił po królewsku i nie chciał za to pieniędzy, może przyjmie choć zaproszenie do restauracji na mieście w ostatni wieczór? A może potrzebuje wizy do strefy Schengen? Albo chociaż kupmy mu jakiś upominek. Praktyczny, który zastąpi coś, co nie działa, albo czego brakuje. Lub wręcz przeciwnie, luksusowy i zbytkowny, na który sam by sobie nie pozwolił.

W ramach odwdzięczenia można też skorzystać z usług, którymi nasz dobroczyńca zarabia na życie. Moi przyjaciele byli dawno temu w Syrii. Jeździli stopem. Raz zatrzymał się kierowca odwożący samochód z wypożyczalni w Aleppo na lotnisko w Damaszku. Nie wziął od nich ani grosza za kurs – autostop to autostop. Żeby mu jakoś wynagrodzić bezinteresowność, zamówili go, już jako zwykłą taksówkę, z damaskiego lotniska do centrum miasta.

Inni kupowali ręcznie robione skarpetki od mam swoich gospodarzy albo pomagali studiującym w Polsce dzieciom. Japoński rewers tych wszystkich historii też jest ważny. Jeśli to my zrobiliśmy komuś przysługę, nie zostawiajmy go swoim dłużnikiem. Nie oszałamiajmy innych swoją hojnością, nie dawajmy prezentów stawiających w głupiej sytuacji, bo nigdy nie będą mogły być zrównoważone równie cennym darem.

No i rozmawiajmy. Lepiej otwarcie zapytać, niż narażać się na nieporozumienia. Bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to najczęściej chodzi o pieniądze.