150 kg mąki, 55 kg suszonej wołowiny, 45 kg wieprzowiny, ok. 25 kg ryżu i cukru, 6 kg herbaty, trochę soli i parę puszek z warzywami. To zapas jedzenia dla czterech osób na trzy miesiące. Ani dnia dłużej. 6 grudnia wyruszają w nieodkryte wcześniej tereny. Upał dokucza, robactwo gryzie niemiłosiernie, a codzienny 12-godzinny marsz osłabia. Poparzona skóra odpada płatami, popękane stopy i ręce z licznymi odciskami ropieją. Są odwodnieni. Mimo to nie chcą szukać pomocy u rdzennych mieszkańców Australii. W swoim dzienniku Wills odnotowuje: Zastaliśmy tereny dużo trudniejsze do przemierzenia niż te, po których szliśmy wcześniej.
 

Po dwóch miesiącach wykończeni dochodzą do szerokiego pasa mangrowców. Tam wyczuwają sól w wodzie. Są 20 km od wybrzeża. Rozlewiska uniemożliwiają dalszą podróż. Burke zapisuje: Można powiedzieć, że właśnie dotarliśmy do morza, ale nie zobaczyliśmy otwartego oceanu pomimo wszelkich starań, jakich dokonaliśmy, by tak się stało. Wills miejsce to oznacza na mapie jako „obóz 119”. Tym samym jako pierwsi przemierzyli cały kontynent australijski. Zużywając przy tym dwie trzecie prowiantu, jaki wzięli z Cooper Creek. Podróż powrotna do „obozu 65” przemienia się więc w prawdziwą walkę o przeżycie – z czasem, głodem i skrajnym przemęczeniem.
 

W tym samym czasie ekipa Brahego, która została w Cooper Creek, buduje obóz. I czeka. Na posiłki z południa, z Manindee, z tonami pozostawionego tam ładunku i na czterech śmiałków z północy. Niestety mimo że minęły już trzy miesiące, ani jednej, ani drugiej grupy nie widać. Zapasy się kurczą. Po czterech miesiącach, rano 21 kwietnia, Brahe decyduje się więc wyruszyć ze swoją ekipą z powrotem na południe. Na wypadek gdyby Burke jednak się zjawił, zakopuje pod drzewem list i trochę jedzenia, by nie znaleźli go Aborygeni. Na pniu wyrył wskazówkę: Kopcie 3 stopy na północny zachód. I datę: 21 kwietnia 1861 r.
 

Dokładnie ten sam napis siedem godzin później ujrzeli wycieńczeni Burke, Wills i King. Siedem godzin! Tyle zajęło im pochowanie Greya. Gdyby tego nie zrobili, spotkaliby w „obozie 65” ekipę Brahego. Teraz byli zbyt wycieńczeni, by ich gonić. Dopiero rano decydują się ruszyć na południe w poszukiwaniu pomocy. Zostawili notkę o swoim powrocie i zakopali ją starannie w tym samym miejscu pod drzewem. Tak starannie, że kiedy jeden z członków ekipy Brahego przyjechał na koniu, by upewnić się, że nikogo tu nie było, nie zauważył niczyjej obecności. W tym czasie kilka kilometrów dalej Burke, Wills i King szli po kamienistej pustyni w nadziei, że dotrą do posterunku policji w oddalonej o 200 km miejscowości o adekwatnej nazwie Góra Beznadziei. Bezskutecznie. Do samego końca Burke przeciwny był korzystaniu z pomocy Aborygenów, których uważał za dzikusów i szkodników. Był na skraju wyczerpania, ale do końca duma kolonizatorów nie pozwoliła mu poprosić o pomoc rdzennych mieszkańców Australii. I to był ostatni z serii jego błędów. Walkę na australijskiej pustyni przeżył jedynie żołnierz John King. Po tym jak Burke i Wills zmarli z wycieńczenia i głodu, doczołgał się do obozowiska plemienia Yandruwandha. To właśnie znienawidzeni Aborygeni go uratowali.
 

Wieści o porażce ekspedycji zaszokowały Melbourne. Chyba najtrafniej podsumował ją dziennik Age: Cała grupa podróżników rozpłynęła się w powietrzu. Niektórzy nie żyją, niektórzy wracają, jeden przybył do Melbourne, inny do Adelaide. (…) Cała ekspedycja była jednym wielkim pasmem błędów. Po odszukaniu przez akcję ratunkową ciał odkrywców, w dniu ich pogrzebu ogłoszono żałobę narodową w całej Australii. A Burke i Wills do dziś są najsłynniejszymi australijskimi odkrywcami, choć ich ekspedycja prawie nic nie osiągnęła, kosztowała krocie i zakończyła się fatalnie. Ale to przecież oni jako pierwsi przeszli z południa na północ kontynentu.