Pewnie dlatego, że „czarna perła Wschodu”, jak nazywana jest ta górnicza metropolia, nie ma nawet 200 lat. Nie zdziwcie się więc, że naszym ulicom nadaliśmy imiona współczesnych nowobogackich, choćby węglowego magnata Juchyma Zwiahilskiego. Albo że stawiamy pomniki żyjącym. Że obok Stadionu Olimpijskiego spogląda w dal wykonany z brązu tyczkarz wszech czasów Serhij Bubka. A na sąsiedniej ulicy uśmiecha się Josif Kobzon – gwiazda rosyjskiej estrady. U nas historia to dziś. Tworzymy ją tu i teraz.

Do przeszłości mamy stosunek raczej nonszalancki. Metropolia trzykrotnie zmieniała nazwę i mieszkańcy nigdy nie protestowali. Jej pierwotne brzmienie to Juziwka – od ukraińskiej wersji nazwiska Johna Hughesa, XIX-wiecznego założyciela miasta. Przyjechał on tu z Walii robić interesy, wybudował hutę żelaza oraz liczne kopalnie. Pamięć o nim przetrwała głównie w pedantycznie zaplanowanym centrum, gdzie wszystkie ulice, niczym w Chicago, przecinają się pod kątem prostym. Zachował się nawet budynek, w którym mieszkał Hughes. Myślicie, że jest w nim muzeum? Nic podobnego! Wydzierżawiono go jakiś czas temu prywatnej firmie, która przekształciła go w magazyn.

Najlepszym pomysłem na zwiedzanie jest spacer główną arterią – 10-kilometrową ulicą Artema. Niedaleko, na prospekcie Kijowskim, warto rzucić okiem na największy w mieście pomnik Górnika. Mężczyzna dzierży w dłoni bryłę węgla, jakby trzymał dar od bogów. To nie przypadek – bez tego surowca nie byłoby w końcu Doniecka. Ostatnio zresztą modne staje się zwiedzanie starych miejskich kopalni.

Jedna z największych znajduje się w okolicach stadionu Szachtara (notabene – szachtar to „górnik”). Pójście na mecz tej słynnej drużyny to nie lada atrakcja. Niestety zdobycie biletu na tę imprezę graniczy często z cudem. Dlatego dużą popularnością cieszą się transmisje meczów wyjazdowych na ustawionym w centrum miasta telebimie. Rozentuzjazmowany tłum kibiców ubranych w pomarańczowe koszulki (barwy drużyny), a nierzadko też w górniczych czapkach, robi wrażenie nie tylko na fanach futbolu.

Symbolem Doniecka jest górnik, ale w herbie całego regionu Donbasu znajdziemy żelazną palmę. Dla mnie to wyraz gorzkiej autoironii: wszak region doniecki funkcjonuje jak typowa bananowa republika. Nie zdziwcie się zatem, że wśród rozciągających się w centrum miasta górniczych hałd, tuż obok sowieckich pomników, zobaczycie potoki luksusowych samochodów. Dziki kapitalizm – radziecka władza – znowu dziki kapitalizm. Historyczne koło się zamknęło.

A propos historii – jeśli chcecie poczuć klimat starej Juziwki, pójdźcie w okolice Donieckiego Kombinatu Metalurgicznego. To tu zaczęły się dzieje miasta. Najstarsze budowle poznacie po szaroczarnym kolorze będącym dziełem pyłu z kominów fabrycznych. Będąc w tym miejscu, trudno uwierzyć, że Donieck to największa imprezownia Ukrainy. Nawet w Kijowie nie ma tylu nocnych klubów, dyskotek i kasyn, co tu. Ani restauracji serwujących kuchnię całego świata – od chińskiego makaronu i arabskiej szoarmy do wykwintnych francuskich potraw. Bo my w Doniecku własnych tradycji kulinarnych nie mamy – w tej dziedzinie, podobnie jak w innych, naszą specyfiką jest eklektyzm oraz zdolność do ciągłego zmieniania swojego oblicza. Jeśli wrócicie tu po kilku latach, będziecie mieli wrażenie, że przyjechaliście do zupełnie  innego miasta. Że z tym odwiedzonym wcześniej łączą je tylko nazwa i ludzie. Zawsze szczerzy i prości. Niezdolni do ukrywania swoich emocji.