Jacek Dybol, jeden z naszych aktywnych uzytkowników przygotował tekst. - Powodem jego narodzin było, całkiem przypadkowe, spotkanie z młodymi biologami badającymi wody Atlantyku. Rozmowa z nimi skłoniła mnie do zagłębienia się w temat ochrony środowiska - mówi autor. Nie chce niczego narzucać, sugerować, a jedynie uświadomić coś, z czego na co dzień możemy nie zdawać sobie sprawy. Poprosił kolegów z portalu national-geographic.pl o zdjęcia, dzięki którym mógł zilustrować tekst. Tak oto powstała ciekawa kompilacja w całości stworzona przez naszych użytkowników.
Grupa młodych ludzi z pasją opowiada o swojej pracy. Są biologami. Pracują w laboratoriach i wodach portugalskiego wybrzeża Atlantyku. Każdy ma swoich podopiecznych. Jeden ośmiornicę, drugi któryś z gatunków ryb, ktoś inny kraba. Każdy jest ze swych podopiecznych dumny. I każdy wyraża też swój niepokój. Jego źródłem jest sam cel pracy albo, raczej, jej sens. Ich praca polega na obserwacji, badaniu, mierzeniu, liczeniu. I pisaniu raportów. Raporty trafiają do innej grupy specjalistów. Ci zbierają dane i publikują. Dla wąskiego grona kolejnych specjalistów. Ci z kolei mają za zadanie formułować wnioski i dawać wytyczne. Które, pracą innych specjalistów, mają zamienić się w konkretne działania. Model, choć rozbudowany, układa się w logiczną całość. Sęk jedynie w tym, że młodzi biolodzy, z którymi rozmawiam pewnego ciepłego wieczoru w jednym z restauracyjnych zaułków Lizbony, nie widzą końcowego efektu opisanego łańcucha. Dokładniej - nie widzą przełożenia swojej pracy na życie swych podopiecznych. Mówią wprost: „My informujemy, że taki a taki gatunek zaczyna ginąć, że liczba osobników takiego a takiego gatunku zaczyna dramatycznie maleć. Ale ktoś tam na górze stwierdza, że działania, jakie należy podjąć by ten czy i inny gatunek ochronić, są w tym momencie ekonomicznie niekorzystne. Więc, praktycznie, nie dzieje się nic.”. Rozkładają ręce. Siłą rozpędu młodzieńczego optymizmu jeszcze się uśmiechają, ale w oczach widać gasnący płomień nadziei. Ryby, głowonogi i mięczaki zdają się być bez szans w konfrontacji z ludzką ekonomią. Zresztą, nie tylko te oceaniczne.

    W Brazylii największym placem budowy nie jest Rio de Janeiro, które ma być gospodarzem Olimpiady w 2016 roku, lecz przebiegające 3000 km na północ, w środku puszczy amazońskiej w stanie Pará, koryto rzeki Xingu. W pobliżu Belo Monte około 20 tys. pracowników uwija się wokół budowy trzeciej co do wielkości na świecie elektrowni wodnej. Na dzień dzisiejszy 46% konsumowanej w Brazylii energii pochodzi ze źródeł odnawialnych a energia wodna zaspokaja niemal 80% zapotrzebowania tego kraju na energię elektryczną. A zatem wszystko pięknie, wręcz cudownie. A jednak budowa hydroelektrowni Belo Monte od wielu lat, od momentu powstania jej planów, budzi olbrzymi sprzeciw. Dziś można wyodrębnić dwie grupy opozycjonistów tej inwestycji, w dodatku opozycyjne również względem siebie.
    Pierwsza grupa bije na alarm, wskazując na skutki środowiskowe i socjalne powstania tej hydroelektrowni. Olbrzymie rezerwuary wodne, po wybudowaniu tam i kanałów, zaleją 668 km2 powierzchni, w tym 400 km2 lasów amazońskich (0,01% ich ogólnej powierzchni). Skutki tego odczuje bezpośrednio około 20 tys. ludzi - Indian zamieszkujących obecnie tereny przeznaczone pod zalanie, którzy zostaną przesiedleni. Hydroelektrownia zburzy dotychczasowy ekosystem zamieniając rozwidlające się koryto rzeki w wielki zalew, jednocześnie pozbawiając w 80% wody dziesiątki kilometrów rozgałęzień rzeki Xingu znane jako Volta Grande.  Kolejne tysiące Indian odczują skutki w sposób pośredni - zmniejszenie ilości wody na ich terenach oraz gwałtowny spadek ilości ryb, a w efekcie zanik szlaków wodnych i rybołówstwa, obniżenie poziomu wód gruntowych, ograniczenie dostępu do wody pitnej, rozwój chorób, dla których środowiskiem rozwoju staną się zastałe zbiorniki wodne. Zagrożeniu ulegną dziesiątki gatunków ryb i płazów zamieszkujących dotychczas wody Xingu. Ponadto zalanie wodą tak olbrzymich obszarów spowoduje wydzielanie się ogromnej ilości gazów cieplarnianych, głównie w postaci metanu. INPA (Narodowy Instytut Badań Amazonii w Manaus, w Brazylii) obliczył, iż w ciągu pierwszych 10 lat funkcjonowania hydroelektrownia Belo Monte wygeneruje równoważność 11,2 milionów ton dwutlenku węgla. Mimo zapewnień rządu, że emisja gazów cieplarnianych nie przekroczy wartości projektowych, wątpliwości nie rozwiewa doświadczenie z inną hydroelektrownią - Tucurui, gdzie realna wielkość ich emisji przekracza dziesięciokrotnie wartości obliczeniowe.



    Z kolei druga grupa krytykująca budowę elektrowni Belo Monte wskazuje, iż w obecnym kształcie będzie to najmniej wydajna hydroelektrownia w historii Brazylii. Zakładany koszt jej budowy szacuje się na 18,5 miliarda dolarów, łącznie z liniami przesyłowymi. Projektowana moc kompleksu hydroelektrowni Belo Monte wynosi 11 233 MW. Jednak oponenci inwestycji wskazują, iż realna wydajność hydroelektrowni zależeć będzie w głównej mierze od ilości opadów w czasie pór deszczowych. Wyliczają, iż w rzeczywistości będzie ona produkować zaledwie 10% zakładanej mocy w okresie od lipca do października, a  średnio, w ciągu całego roku, jej moc wyniesie 4 419 MW, co stanowi zaledwie 39% mocy projektowanej. Dlatego pojawiają się głosy, że cała inwestycja będzie miała sens ekonomiczny jedynie wtedy, gdy wybuduje się dodatkowe tamy w górze rzeki. Wskazują przy tym na zakładaną w pierwotnym planie inwestycji tamę w okolicy Altamira. Sęk w tym, że dodatkowa tama w Altamirze spowoduje zalanie kolejnych dziesiątek kilometrów kwadratowych oraz przesiedlenia kolejnych tysięcy mieszkańców. To rozognia jeszcze bardziej sprzeciw grupy pierwszej.
    Olbrzymi udział elektrowni wodnych w przemyśle energetycznym Brazylii sprawia, iż bezpieczeństwo energetyczne tego kraju uzależnione jest w dużej mierze od warunków klimatycznych. W czasie wyjątkowo suchych lat 2001-2002, Brazylia przeżyła apagão, „wielkie zaciemnienie”. Elektryczność była racjonowana. Uderzyło to silnie w gospodarkę kraju. By uniknąć powtórki apagão, brazylijski rząd stworzył plan dywersyfikacji źródeł energii: 50% z energii wodnej, 30% z energii wiatrowej, pozostała część głównie z gazu. Belo Monte jest jednym z głównych punktów realizacji tego planu, jednak jej olbrzymi wpływ na środowisko oraz nieprzejrzystość poczynań rządowych wokół jej budowy budzą kontrowersje i protesty1) 2) 3). Czy reszta świata powinna się tym jednak przejmować? A nie powinna?

    Oczywiście, mogą pojawić się głosy, że Amazonia to odwieczny punkt zapalny w dyskusjach o środowisku, odkąd tylko powstały organizacje walczące o jego ochronę. Jednak, gdy przegląda się prasę światową, można natknąć się na wiele sygnałów z różnych części globu, alarmujących o zgubnych skutkach zaspokajania wiecznie nienasyconych ludzkich potrzeb. Jak choćby boom kopalniany w Australii, w stanie Queensland i związane z nim zwiększone wydobycie węgla i rud oraz budowa portów dla usprawnienia transportu surowca. Wszystko w samym sercu wybrzeża graniczącego z Wielką Rafą Koralową.4) Albo niekontrolowane wydobycie złota w północno-wschodniej części Syberii. Czy, już całkiem blisko, wyręb lasów bukowych w północnej Hesji w Niemczech, przed zaledwie dwoma laty uznanych przez UNESCO za najwartościowsze skupiska tego gatunku drzew w Europie, pod pozyskanie ekologicznego i przyjaznego środowisku źródła energii, jakim jest drewno5)... Zderzając się z tego typu informacjami, myślący zdroworozsądkowo człowiek zachodzi w głowę, gdzie tu jest logika, gdzie myślenie o przyszłości naszej, naszych dzieci, i jak daleko jeszcze popchnie nas nasz egoizm czy też chciwość? Gdzieś na peryferiach świadomości kołacze się jeszcze myśl, że to nie jest dzieło wszystkich ludzi, że to tylko odosobnione przypadki mieszanki egoizmu, władzy, pieniądza i zachłanności. Lecz głębsza lektura doniesień ze świata pozbawia nas tych złudzeń.


    W marcu niemiecka minister rolnictwa Ilse Aigner przedstawiła wyniki badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Hohenheim w Stuttgarcie. Wynika z nich, iż w Niemczech wyrzuca się rocznie niemal 11 milionów ton jedzenia. Gdyby ktoś chciał sugerować, że to głównie handel i gastronomia generują takie marnotrawstwo, to wyniki tych samych badań przeczą temu w sposób druzgocący. Ponad 6,7 milionów ton jedzenia (60%) wyrzuca się rocznie w gospodarstwach domowych. Na statystycznego mieszkańca Niemiec przypada około 81,6 kg jedzenia wyrzuconego w ciągu roku 6). „Statystyczny” oznacza zarówno dwumiesięcznego noworodka jak i człowieka bezdomnego, zagorzałego wegetarianina jak i miłośnika mięs. Druga ważna rzecz: marnotrawstwo nie jest przypadłością jedynie krajów bogatych. W pierwszej piątce krajów Unii Europejskiej marnujących jedzenie, oprócz Niemiec, znajdują się: Francja, Anglia, Holandia i... Polska z dwoma milionami ton rocznie. Cóż to ma wspólnego z ochroną środowiska?
    Weźmy na przykład coś tak niewinnego, jak bogata w białko oraz nienasycone kwasy tłuszczowe soja. Około 85% plonów jej światowej uprawy przetwarzane jest na mączkę oraz olej roślinny. Stosowana w przemyśle mleczarskim i mięsnym, w produkcji napojów oraz w produkcji pasz. Uprawiana w Stanach Zjednoczonych, Azji i Ameryce Południowej. Ponad dwie trzecie plonów globalnej uprawy soi są w międzynarodowym obiegu handlowym. Głównymi odbiorcami są Chiny (37%), po nich Unia Europejska (28%). Wiodącym eksporterem są Stany Zjednoczone, jednak obecnie największy rozwój upraw tej rośliny przebiega w Brazylii, Argentynie, Paragwaju i Boliwii. W rzeczywistości większość soi importowanej przez kraje Unii pochodzi z Brazylii (60% w Holandii, 70% w Wielkiej Brytanii). Podobnie wygląda z importem mączki sojowej. To jedna strona medalu. A oto druga: od roku 1970 do roku 2009 wylesieniu uległo ponad 1 milion kilometrów kwadratowych lasów amazońskich, co stanowi ok. 16% ich całkowitej powierzchni. Olbrzymią część tej wartości stanowią obszary przeznaczone pod rozwój rolnictwa. Wśród nich dominującą rolę odgrywa uprawa soi. W samej Brazylii obszar przeznaczony pod uprawę soi osiąga obecnie rozmiar równy powierzchni Wielkiej Brytanii. Obejmuje on zarówno część regionu Amazonii jak i ekoregion Cerrado.7) 8) 9)
    Jak w zaklętym kręgu od naszych stołów i śmietników wróciliśmy ponownie do Amazonii. Za sprawą jednej tylko rośliny, zjadanej z apetytem zarówno przez zwierzęta jak i ludzi, tak mięsożernych jak i wegetarian. Gdy przywołamy teraz ponownie temat wyrzucania żywności, pytanie o skutki naszego bezmyślnego marnotrawstwa powinno zawisnąć w pełnej refleksji ciszy...

    W świecie, w którym nasza ludzka cywilizacja jest na obecnym etapie rozwoju, niemal każdy krok, jaki robimy, niemal każda nasza zachcianka, niemal każda nasza bezmyślność, odbija swe skutki w miejscach na globie, których być może nawet nigdy w życiu nie nawiedzimy. Nie ma już świata, w którym to, co dzieje się u sąsiada, to nie moja sprawa. W którym to, co naruszyłem w bliższym lub dalszym sąsiedztwie mego domu nie odbije się na mnie samym. W którym wyrzucone w lesie śmieci, wylane do jeziora czy rzeki ścieki, wyrzucone do śmietnika jedzenie nie wyrządzą nam samym szkody. Nas, ludzi, nieustannie przybywa. Chcemy żyć dłużej. Żyjemy dłużej. I rosną nasze potrzeby, choć powinniśmy się zastanowić, czy słusznie. Ale świat się nie zwiększa. Jest takim samym globem, jakim był przez miliony lat. I, co gorsza, robi się coraz bardziej ciasny. A my, głusi i ślepi, podcinamy jeszcze gałąź, na której siedzimy. Czy aż tak bardzo wierzymy, że balon ludzkiej ekonomii pompowany naszym bezrefleksyjnym konsumpcjonizmem, utrzyma nas w powietrzu, gdy gałąź wreszcie z trzaskiem pęknie?

    Młodzi biolodzy z Portugalii, zapewne na pocieszenie, opowiedzieli mi anegdotę. Rzecz działa się wokół jednej z amerykańskich rzek, z roku na rok coraz bardziej zanieczyszczanej przez obrosłe ją fabryki. W rzece mieszkał pewien gatunek aligatora. Tamtejsi biolodzy co roku występowali z raportami, petycjami i programami mającymi na celu ocalenie biedaka przed wyginięciem. Nic nie skutkowało. Jakiekolwiek zabiegi ochronne z ekonomicznego punktu widzenia były nieopłacalne. Aż pewnego razu naukowcy dokonali odkrycia. W wyniku zanieczyszczeń rzeki przyrodzenia samców aligatora zaczęły maleć. Jak to amerykańscy naukowcy, i to odkrycie opublikowali. I stał się cud. W ochronie męskiej godności symbolu regionu nagle sprawa ocalenia gatunku stała się priorytetową i wzięła górę nad ekonomią.

    Cóż. Może do sprawy ochrony środowiska przed nami samymi i dla naszego własnego dobra trzeba podejść po męsku: z jajami?

1) „The rights and the wrongs of Belo Monte”- „The Economist”, 4 maj 2013, http://www.economist.com/news/americas/21577073-having-spent-heavily-make-worlds-third-biggest-hydroelectric-project-greener-brazil
2) http://en.wikipedia.org/wiki/Belo_Monte_Dam
3) www.amazonwatch.org
4) „Tod durch tausend Schnitte” - „Der Spiegel” Nr 21/2013
5) „Natürliche Feinde” - „Der Spiegel” Nr 11/2013
6)http://ec.europa.eu/dgs/health_consumer/dgs_consultations/docs/ag/summary_ahac_05102012_3_susanne_braun_en.pdf
7) „Keeping the Amazon Forests standing: a matter of values.” Report commisioned by WWF Netherlands; Pita Verweij, Marieke Schouten, Pieter van Beukering, Jorge Triana, Kim van der Leeuw and Sebastiaan Hess; styczeń 2009r.
8) „Soya and the Cerrado: Brazil's forgotten jewel”; WWF report 2011, UK
9) „A 2020 vision for the global food system”; WWF summary 2013, UK