TRASA ROWEROWA: 65 km, 2 dni

Białowieża – przejście graniczne Piererow – siedziba Dziadka Mroza – Kamieniuki – wieś Biełaja

Granicę przekraczamy w środku lasu, na przejściu Białowieża–Piererow. To właściwie formalność. Należy pokazać komplet dokumentów i nie stroić sobie żartów, o czym mój kolega Radek zdaje się nie wiedzieć – białoruscy celnicy nie wykazują żadnego poczucia humoru. Ich kamienne miny wprowadzają jakiś zgrzyt w moją ciekawość tego kraju, ale okażą się urzędniczą mistyfikacją – na Białorusi spotkamy życzliwych i serdecznych ludzi.

Tak jak należało się tego spodziewać, za przejściem nadal ciągnie się las, tyle że tutaj jest to Państwowy Park Narodowy Bieławieżskaja Puszcza. Od polskiej części puszczy oddziela go nie tylko zaorany pas graniczny i wysoka na dwa metry „sistiema”, czyli pilnie strzeżone ogrodzenie z drutu wybudowane w latach 80. ubiegłego wieku. Dzieli go także historia. Białoruska część, zanim została parkiem narodowym i trafiła na listę UNESCO, długo była gospodarstwem leśnym, w którym rządziły piła i siekiera. Ich ślady widzimy, gdy jedziemy szlakiem na południe, w stronę wsi Kamieniuki. Po obu stronach drogi mamy częściowo zmienione przez człowieka puszczańskie grądy, olsy i bory.


3/5 powierzchni Puszczy Białowieskiej leży po stronie białoruskiej. Fot. Shutterstock

 

Wyasfaltowana leśna przecinka prowadzi nas do tutejszych atrakcji. Najpierw urządzamy sobie krótki piknik nad ładnym, choć sztucznym zbiornikiem Liackoje utworzonym na rzeczce Przewłoce. Kiedyś służył zapewne do spławiania drewna. Następnie jedziemy obejrzeć ogromnego Patriarchę, dąb mający według szacunków 600 lat i ślady piły na swojej korze. Przed ścięciem uratowała go blizna od uderzenia pioruna – drzewo z taką wadą zostało uznane za mało wartościowe. Później docieramy do siedziby Dziadka Mroza, bodaj największej atrakcji białoruskiej części Puszczy Białowieskiej.

 

Domek z piernika

Dziadek Mróz – białoruski (i rosyjski) świecki odpowiednik św. Mikołaja, który prezenty przynosi jednak nie na Boże Narodzenie, tylko na Nowy Rok – stoi przed swoim domostwem i zabawia żartami turystów. To właściwie jego jedyne zadanie, prócz pozowania do zdjęć. Jest środek lata, więc ma na sobie adekwatny do pory roku ubiór: białą koszulę, długą kamizelę, fikuśne buty i kapelusz. Jego drewniany dom wtapia się w zieleń i wygląda jak zrobiony z piernika. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie to miejsce, spodziewałam się kiczu, a sceneria jest zaskakująco baśniowa. Tak bardzo, że szybciutko wracam po aparat fotograficzny, którego – tak, przyznaję się – nie zabrałam z lekceważenia.

Za to z pewnością wzięłabym go do innego miejsca, gdyby było dostępne dla turystów. Cztery kilometry na wschód od siedziby Dziadka Mroza stoi dawny pałacyk rządowy Wiskule. Nie prowadzi do niego żaden szlak rowerowy, więc tak jakby go nie było na oficjalnej mapie turystycznej. Pałacyk w stylu „stalinowskim” powstał w latach 50. ubiegłego wieku, bywali w nim wysoko postawieni oficjele dawnego Związku Radzieckiego, ale najważniejsze wydarzenie miało miejsce w 1991 r. Przywódcy republik rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej zawarli w nim tzw. porozumienie białowieskie, które oznaczało rozpad ZSRR. Tak oto w środku lasu zawaliło się imperium radzieckie. Od tamtego czasu dużo się zmieniło, choćby na samej Białorusi – od dwudziestu sześciu lat twardą ręką rządzi nią Aleksandr Łukaszenka. Bywa czasem w Wiskulach, ale bardzo rzadko, pod jego nieobecność pałacyk stoi pusty.

 

Mit Białorusi

Po południu docieramy wreszcie do Kamieniuków, gdzie mieści się siedziba tutejszego parku narodowego, a przy nim hotele, restauracje i zagrody ze zwierzętami. To kombinat turystyczny, który funkcjonuje na szczególnych zasadach. Zwiedzanie jest tu bardzo skanalizowane i ogranicza się do zaledwie kilku obiektów. Regularnie wyruszają stąd autokarowe wycieczki do siedziby Dziadka Mroza, mimo że nie ma on nic wspólnego z ochroną przyrody czy historią Puszczy Białowieskiej. Najbardziej przyrodnicze okazuje się parkowe muzeum, z mnóstwem wypchanych zwierząt. Wśród nich jest prawdziwa rzadkość: dwa jelenie, które sczepiły się porożem w czasie walki i padły, ponieważ nie mogły się od siebie uwolnić.

Do muzeum zaglądamy nie tylko po to, żeby je zwiedzić, ale też dowiedzieć się o jakiś nocleg. Uznaliśmy, że na Białorusi z pewnością da się załatwić takie sprawy spontanicznie. I nie myliliśmy się, chociaż nikt z nas nie przypuszczał, że pani z obsługi z własnej woli wykona z dziesięć telefonów i znajdzie nam kwaterę: domek we wsi Biełaja, 6 km od Kamieniuków. Czyli odległość w sam raz na rower.


We wsi Kamieniuki warto zobaczyć cerkiew pw. św. Jerzego. Fot. Shutterstock

Te 6 km okazuje się prawdziwym off-roadem. Męczymy się na szutrowej drodze pokrytej tarką i luźnym żwirem. Wydaje mi się absurdalne, że w puszczy większość leśnych przecinek została wyasfaltowana, a drogi między wioskami nie są porządnie utwardzone. Rowerami na zmianę zarzuca i telepie, więc posuwamy się w ślimaczym tempie. Mamy czas przyjrzeć się okolicy. Mijamy zagajniki i wioski z drewnianymi domami, między nimi ciągną się ugory pełne ziół. Dziwią mnie te ugory, ale przypominam sobie świetną książkę Oblicza Białorusi autorstwa Leszka Szerepki, byłego ambasadora, który stwierdził, że w polskiej świadomości „cały czas funkcjonuje mit Białorusi jako kraju rolniczego, pełnego lasów i bagien”. W rzeczywistości ponad trzy czwarte Białorusinów mieszka w miastach i o ile lasów faktycznie jest dużo, to większość bagien została osuszona, a tradycyjna wieś wymiera.

Przekonujemy się o tym w wiosce, gdzie znajduje się nasza kwatera. Biełaja, czyli Biała, okazuje się tak naprawdę szara – to kolor biedy, niedostatku, opuszczenia. Wiele domów stoi pustych, stara farba łuszczy się z płotów, dachów. Ten skrawek Białorusi, który tu oglądamy, wydaje się prawdziwszy od tego w Kamieniukach czy siedzibie Dziadka Mroza, ewidentnie odmalowanych i ugładzonych na potrzeby turystyki.


500 żubrów - tyle ich żyje w białoruskiej części puszczy. Fot. Shutterstock

 

Wehikuł czasu

W drodze powrotnej następnego dnia zatrzymujemy się w Kamieniukach, żeby obejrzeć cerkiew i zajrzeć do sklepu spożywczo-przemysłowego. To okratowany kloc w stylu „sowiecko-peerelowskim”, z klimatem i obsługą nie do podrobienia. W ofercie są m.in. dzieg­ciowe mydła, lniane obrusy, bawełniane koszulki – to co Białoruś ma naprawdę dobrego. I jeszcze nabiał, w tym syrki, czyli pyszne mrożone twarożki. Ostatni przystanek robimy sobie kilka kilometrów przed granicą, nad jeziorem Liackoje. Jest prawdziwie sielsko. Do czasu gdy nagle z łomotem nadjeżdża autokar i na włączonym silniku parkuje obok nas. Wysypują się białoruscy turyści, robią zdjęcia, po czym ruszają dalej. Pewnie do Dziadka Mroza. My też wsiadamy na rowery – musimy zdążyć przed zamknięciem przejścia granicznego, przepustki są ważne do wieczora.

Białoruski celnik każe nam wypatroszyć plecaki i sakwy, nie przemycamy jednak ani alkoholu, ani papierosów. Za to zupełnie ignoruje emaliowane wiadro z pokrywką – ot, taka pamiątka z Białorusi – które Michał wiezie na kierownicy swego roweru. Wygląda przez to bardzo swojsko. Po polskiej stronie wiadro wzbudza zainteresowanie. Pogranicznik zagląda pod pokrywę. – Tyle wódki można byłoby przewieźć – śmieje się i puszcza nas wolno.

 

WARTO WIEDZIEĆ

Dojazd

Do białoruskiej części Puszczy Białowieskiej wjeżdża się bez wizy, ale trzeba mieć paszport ważny przynajmniej sześć miesięcy, przepustkę z tamtejszego parku narodowego i białoruskie ubezpieczenie. Przepustkę można załatwić przez stronę parku npbp.by, w zakładce „bez wizy”, koszt 70 rubli białoruskich od osoby (ok. 125 zł). W tej cenie są bilety wstępu m.in. do Muzeum Tradycji Ludowych i Dawnych Technologii oraz do siedziby Dziadka Mroza.

Nocleg

Są drogie. Aktualne ceny w hotelach i domkach zarządzanych przez park na stronie npbp.by. Nocleg na kwaterze Ekousadba Lesnaja we wsi Biełaja to koszt ok. 80 zł od osoby. Warto zamówić jedzenie, np. śniadanie (dostaliśmy kaszę z mlekiem i masłem, jaja sadzone i racuchy – doskonałe!). Koniecznie trzeba kupić ziołową herbatkę robioną przez gospodarzy. Można płacić złotówkami i euro. Kontakt: natais1810@yandrex.ru.

 

Jedzenie

Koło siedziby parku narodowego działają restauracje i bary. Warto zajrzeć do kawiarni Sosny np. na zimny kwas chlebowy (dwa duże kufle to wydatek niecałego rubla białoruskiego, czyli ok. 2 zł). W samej wsi Kamieniuki koło sklepu spożywczego jest knajpka, jednak ceny są wysokie, a porcje nieduże. Spróbujcie czekolady (najpopularniejsza  to Alenka), chałwy słonecznikowej oraz koziniaków – bardzo słodkich batonów z prażonych ziaren sezamu lub słonecznika sklejonych miodem.


Spróbujcie draników, czyli białoruskich placków ziemniaczanych. Najlepiej smakują z kwaśną śmietaną. Fot. Shutterstock