A ostatnia na liście (6.) gnuśność? Też ma swoje odpowiedniki w wakacyjno-podróżniczych praktykach Polaków. Tutaj mamy przede wszystkim brak znajomości języków obcych i brak jakiejkolwiek chęci zmiany tego stanu rzeczy. Dowcip o piłce do metalu znamy chyba wszyscy, a i każdy pewnie nie raz widział rodaka starannie, po polsku, tłumaczącego coś zdziwionemu Tajowi czy Łotyszce, z narastającą irytacją, że głupek ten ich nie rozumie. Z tą nieznajomością języków łączyć się może zamiłowanie do wczasów zorganizowanych. Wiadomo, że jak ktoś nie zna ani słowa w obcych językach, nie będzie mu się chciało organizować wakacji samemu, dogadywać się w sprawie transportu, noclegu i jedzenia.

Jest jednak jedno, za to wielkie „ale”. Co bieglejszy w naukach Kościoła czytelnik pewnie zauważył, że pominęłam grzech pierwszy i najważniejszy, a mianowicie pychę. Największym grzechem Polaków na wakacjach jest (7.) naśmiewanie się z innych Polaków. Wszyscy uwielbiamy rozprawiać o tym, jacy to Polacy hałaśliwi, jak koczują przy swoich samochodach z disco polo na full włączonym, jak puszki po piwie i opakowania po chipsach wszędzie rozrzucają, jacy zamknięci na obce kultury, jacy aroganccy dla obsługi i jacy roszczeniowi.

Można ich bronić: że jedzenie wynoszą, bo nie mają pieniędzy, by żywić się na mieście, że języków nie znają, bo w PRL-u nie uczyli. Ale przyjemniej przecież rozprawiać o tym, że Polacy źle ubrani, że mało obyci w świecie i prawidłowo wymówić macchiato nie umieją. No bo pamiętać o tym, że wielu Polaków wciąż po prostu nie stać na żadne wakacje, na których mogliby sobie pogrzeszyć, jakoś głupio.

 

Autostopem, tyłem, na czworakach...

O tym naśmiewaniu się opowiada spektakl Pogarda wyreżyserowany przez Wiktora Rubina i zrealizowany przez Kantor Downtown Collective. Zaczyna się od filmiku przedstawiającego obleśnego, wąsatego typa na wakacjach, „Polaczka” jak ta lala, wypisz wymaluj jak z moich opisów kilka akapitów wyżej. A potem przywołuje teksty pełne pogardy, jakie przewinęły się w ciągu ostatnich kilku lat przez polskie media. Konstrukcja spektaklu opiera się na prostej dychotomii: poczucia wyższości i właśnie pogardy.

Pogardzamy, bo czujemy się lepsi. Albo przynajmniej chcielibyśmy tak się czuć. Obleśny typ, który na początku widzów Pogardy tak śmieszy i brzydzi, nie jest realnym bytem, a utkanym z tych wszystkich od lat obecnych w naszej
kulturze wątków i wyobrażeń o nas samych i o innych. To w stworzonym z nich, spaczonym obrazie tak lubimy się przeglądać. Tak, lubimy czuć się lepsi. Turystyka, szczególnie turystyka niszowa, jest jedną ze strategii odróżniania się od innych, kreowania własnego wizerunku, na użytek własny i swoich w siatce społecznej.

Ponieważ coraz trudniej zrobić w czasie wakacji coś, czego nie robią inni, pomysły na turystykę niszową stają się coraz bardziej ekstrawaganckie. Już nie wystarczy gdzieś pojechać autostopem, trzeba iść na piechotę, z psem, z dwumiesięcznym dzieckiem, tyłem, na czworakach. Na pięknej plaży każdy głupi był, to samo w zwykłych górach, jeździ się więc do obozów zagłady i łagrów albo podróżuje, odwiedzając kolejne slumsy, miejsca, o których świat zapomniał (dark tourism). No i krytykuje tych wszystkich normalsów, dla których idealne wakacje to hotel z basenem plus cztery posiłki podane pod nos.

Anna Horolets, socjolożka, która od lat bada turystykę i turystów, zwracając szczególną uwagę na te wszystkie subtelne gry prestiżów, w jakie podróżowanie jest uwikłane, zwraca uwagę na charakterystyczne dla klas średnich „szukanie turysty gorszego od siebie”.

Jej zdaniem to nawet nie jest nasza, narodowa, polska cecha, a cecha turystyki jako takiej. Właśnie dlatego, że coraz trudniej być samemu na wakacjach, przeszkadzają inni turyści. Człowiek się obawia, że upodobni się do nich, a przecież miał był inny, lepszy, bardziej wyjątkowy.

Tak, nie da się ukryć, zostawianie śmieci w lesie czy na plaży jest złe, podobnie jak darcie się na ulicy, a tym bardziej w muzeum, czy chamskie odzywki do kelnerów, niezależnie od tego, czy tamci je rozumieją, czy nie. Nie ma co jednak – oburzając się tymi nagannymi zachowaniami – nakręcać oikofobii, strachu przed swoimi, jak bardzo inni byśmy się od nich nie czuli. Miło jest czuć się lepszym i fajniejszym niż przeciętny Kowalski. Ale czy naprawdę pan w skarpetach do sandałów lub pani wypoczywająca na turnusie all inclusive samym swoim istnieniem zrobili komuś coś złego?

Nieprzekonanym polecam rozmowę o największych grzechach angielskich turystów z Anglikiem albo o największych grzechach rumuńskich turystów z Rumunem. Gwarantuję, że usłyszycie mniej więcej to samo, o czym przeczytaliście w tym tekście.