Joanna Felczak przyjechała do Zakopanego 19 września i zatrzymała się pensjonacie w pensjonacie przy ul. Karłowicza. W niedzielę 20 września z samego rana opuściła swój pokój, zostawiając w nim część swoich rzeczy, łącznie ze sprzętem potrzebnym w górach. Ostatni raz widziano ją w schronisku Murowaniec na Hali Gąsienicowej – zarejestrował to tamtejszy monitoring, a po wyjściu z Murowańca ruszyła w kierunku rozwidlenia szlaków Czarny Staw/Kasprowy Wierch/Kuźnice.

We wtorek 22 września telefon kobiety na kilka chwil zalogował się w rejonie Hali Gąsienicowej, a potem stracił sygnał. Od tamtej pory ślad po Joannie Felczak zaginął.

Ratownicy i rodzina zaginionej podejrzewali, iż udała się w góry, mimo że niezbędne rzeczy zostawiła w pensjonacie (m.in. buty do chodzenia po górach), a zabrała ze sobą tylko mały plecak, telefon i portfel.

W poszukiwania zaginionej 40-latki zaangażowało się kilkudziesięciu ratowników TOPR w towarzystwie kilku psów tropiących, a także zakopiańska policja oraz członkowie kilku niezależnych grup poszukiwawczo-ratowniczych z Podhala, Knurowa i Myślenic. Jednostki poszukiwawcze przeczesały wiele obszarów, w których mogła znaleźć się zaginiona, nadziemne grupy ratownicze wspierał również wyposażony w termowizyjną kamerę wojskowy śmigłowiec, który poszukiwał kobiety z lotu ptaka.  W internecie uruchomiono także niezależną zbiórkę funduszy zintensyfikowanie akcji poszukiwawczej.

Poszukiwania trwały aż do 12 października,  jednak ani ratownicy, ani policja nie znaleźli żadnego śladu po Joannie Felczak. Jak podaje "Tatromaniak" przeszukano m.in. rejon Orlej Perci, Kościelca, Świnicy, Giewontu i Nosala. 


Zaginieni w górach

Piękno Tatr każdego roku ściąga w te okolice tysiące turystów, jednak nie wszyscy szczęśliwie wracają do domu, a wielu ciał nigdy nie odnaleziono. Tajemnicze zaginięcia dzieją się tam niemal od samego początku funkcjonowania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, a pierwsza odnotowana interwencja ratowników miała miejsce w 1909 roku.
W rozmowie z Gazetą Krakowską naczelnik TOPR zwrócił uwagę na fakt, że zaginięcia, zdarzają się najczęściej w okresie jesienno-zimowym, wraz z pierwszymi opadami śniegu.
“Zazwyczaj po zimie udaje się natrafić na szczątki. Czasem znajdujemy szczątki, przy których nie ma żadnych dokumentów. Nie mamy informacji, czy udaje się je później zidentyfikować. Są to na szczęście pojedyncze sytuacje w Tatrach. Myślę, że co najmniej kilka osób nie zostało odnalezionych na przestrzeni naszej 110-letniej działalności (nie wiemy również, czy wszystkie zaginęły ostatecznie w Tatrach), ale też kilku znalezionych ciał nie udało się zidentyfikować” – powiedział.

W samym zeszłym tygodniu ratownicy TOPR odebrali aż dziesięć wezwań o pomoc, z czego 9 dotyczyło niegroźnych wypadków, zasłabnięć lub przemarznięć, a jedno skończyło się śmiertelnie – jeden z turystów zgłosił znalezienie na szlaku porzuconego plecaka. Okazało się, że jego 30-letni właściciel udał się w Tatry, by popełnić samobójstwo.

Pod koniec ubiegłego tygodnia TOPR zamieścił na swojej stronie internetowej ostrzeżenie przed załamaniem pogody, podkreślając, że nie zalecają w tym czasie wycieczek w góry, gdyż warunki będą tam bardzo niebezpieczne. Według prognoz w najbliższych dniach spadnie tam nawet do 40 cm śniegu, który może zalegać już na wysokości 1400-1500 metrów nad poziomem morza.