W Zamościu pamiętają pięć kuców szetlandzkich i parę kangurowatych z gatunku walabia dama. To największe zwierzęta, jakie trafiły pod opiekę tamtejszych zoologów z rąk służby celnej. W tym roku przyjęli mniejsze okazy: cztery papugi żako oraz 197 żółwi stepowych. Te ostatnie, tym razem ujawnione na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w Korczowej, to zresztą jedna z głównych bolączek polskich celników, którzy w oparciu o przepisy Konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (CITES) trafiają na setki, a nawet na tysiące przemycanych okazów.

– Te żółwie pochodzą w większości z Kazachstanu. Wykopywane z ziemi za pomocą koparek, do Polski trafiają jak papierosy czy alkohol, poupychane w bagażnikach i pod deskami rozdzielczymi. Przeznaczone są do handlu detalicznego – mówi Rafał Tusiński, ekspert służby celnej z Ministerstwa Finansów.

Przemycane gady to temat znany także pracownikom zoo w Warszawie. W ich ręce przekazano m.in. skonfiskowane żółwie mauretańskie, którymi ktoś handlował w internecie, oraz bardzo rzadkie, zagrożone wyginięciem żółwie świątynne, które nad Wisłę trafiły z Hongkongu. – Przeznaczone były do celów gastronomicznych, nie mogliśmy przetrzymać ich na miejscu czy zwrócić do środowiska naturalnego. Dlatego rozesłane zostały do różnych ogrodów zoologicznych, w tym do naszego – opowiada Agnieszka Czujkowska, szefowa Ptasiego Azylu w stołecznym zoo.

Czujkowska w przyszłości kierować będzie także ośrodkiem CITES – placówką dla zwierząt chronionych, która powstaje na terenie zoo w Warszawie. Jej uruchomienie zaplanowano na koniec bieżącego roku. To autorski projekt warszawskiego zoo finansowany przez Unię Europejską przy wsparciu miasta i Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. – Każdy kraj ma inny klimat, inne  granice, inne szlaki przemytnicze na swoim terytorium. Wzięliśmy to wszystko pod uwagę, uzupełniając statystykami służby celnej. Wiemy, co ludzie trzymają w domach – są to głównie małe i średnie gady oraz płazy. I właśnie na nie jesteśmy ukierunkowani – mówi Czujkowska.

Podobny ośrodek działa już we wspomnianym wcześniej zoo w Zamościu, gdzie trafiają okazy ujawnione na wschodniej granicy Polski. I to wszystko. Poza Zamościem i wkrótce Warszawą nie ma placówek, gdzie zwierzęta mogłyby w odpowiednich warunkach przejść przepisową kwarantannę. A bez niej nie przyjmie ich żadne zoo. Problemem jest też brak miejsca. – Nie ma tyle przestrzeni na zapleczach, żeby zmieścić kilkaset zwierząt – zauważa Czujkowska. Problem jest tym większy, że przechwycone okazy bardzo rzadko wracają do swego naturalnego środowiska. Najczęściej pozostają w niewoli, o ile to możliwe stając się np. częścią programów hodowlanych. Co ważne, pieniądze z dotacji na budowę nowych placówek CITES są, brakuje jednak zainteresowania ze strony innych miast.

W danych służby celnej dotyczących udaremnionych prób przemytu przeważają związane z turystyką wakacyjną próby wwiezienia do Polski pojedynczych martwych okazów. Nieświadomi przepisów Kowalscy co roku chowają w walizkach nawet kilkaset kilogramów wapiennych szkieletów koralowców rafotwórczych. Najczęściej są to po prostu niewielkie trofea z nurkowania w Egipcie czy Chorwacji.

Kość słoniowa nie jest tak częsta jak koralowce i inne dzikie pamiątki, jednak jej przemyt też jest odnotowywany. W tym roku służby celne ujawniły cztery takie przypadki.

Przepisy CITES dają się we znaki pianistom. Jeszcze do niedawna kość słoniowa była najpopularniejszą okleiną, z której wykonywano klawisze fortepianów. W efekcie wiele historycznych instrumentów ma kościane nakładki na klawisze. Wystarczy, że właściciel postanowi sprzedać taki fortepian, by mógł wpakować się w konflikt z prawem.

 

Podobny strach padł kilka lat temu na wędkarzy, gdy okazało się, że nie powinni oni używać cenionych ze względu na swą skuteczność spławików z kolców jeżozwierza afrykańskiego. Hystrix cristata, największy współczesny gryzoń Afryki występujący także we Włoszech i Grecji, od 2007 r. nie jest co prawda chroniony przepisami CITES, jednak reżim ochronny nałożyła na ten gatunek Unia Europejska. Sprowadzanie jego kolców – które w warunkach naturalnych czasem gubi – jest więc zakazane. W 2005 r. służby celne chwaliły się ujawnieniem przemytu ponad 10 kg kolców z Nigerii. Taka ilość wystarczyłaby na 6 tys. spławików o wartości detalicznej od kilku do kilkunastu złotych każdy.

Swój udział w zwierzęcej kontrabandzie ma też tradycyjna medycyna azjatycka. Pod tym pojęciem często kryją się pseudomedykamenty z domieszką sproszkowanych fragmentów chronionych roślin i zwierząt: m.in. sadła niedźwiedzia, poroża suhaka, orchidei czy kości tygrysa. Na ogół trafiają do Polski z dalekiej Azji i Rosji.

– Możemy przypuszczać, że oprócz naszych obywateli stosują je głównie Azjaci mieszkający w Polsce, którzy wierzą w ich skuteczność – przekonuje Rafał Tusiński z Ministerstwa Finansów. I wspomina przypadek preparatu na drogi moczowe z niewielką (0,2 g na tabletkę) domieszką sproszkowanych pławikoników. Był dwa razy droższy od swojego odpowiednika pozbawionego nielegalnego składnika. Koszt poniosła więc nie tylko natura, ale i naiwny klient.