– Na przykład tylko u nas w całej Unii Europejskiej mieszka populacja orlika grubodziobego. Niestety, jest ona poważnie zagrożona. Ostatnie badania genetyczne ptaków wykazały, że samice tych wspaniałych drapieżników zaczynają popełniać mezalianse: łączą się w pary z samcami orlika krzykliwego. To oznacza rozmywanie genów tego niezwykle rzadkiego gatunku, co grozi jego wyginięciem – domieszanej krwi nie można już przecież „odlać”. Na świat przychodzą mieszańce, które następnie łączą się w pary albo z orlikami grubodziobymi, albo z krzykliwymi, albo z mieszańcami podobnymi sobie, i przekazywanie genów między gatunkami się coraz bardziej komplikuje.

Naukowcy postanowili sprawdzić, dlaczego tak się stało. Na razie wszystko wskazuje na to, że sytuacji winni są ludzie meliorujący rejon Doliny Biebrzy. – Orliki grubodziobe najlepiej się czuły na rozlewiskach, terenach bagiennych, na których polują na ptaki wodne nawet tak duże jak kaczki. Używam czasu przeszłego – wyjaśnia dr Mizera – bo teraz osuszane od kilkudziesięciu lat przez człowieka bagna zdegradowały się i zarastają krzakami. Orlik grubodzioby traci siedliska. Stają się one natomiast dogodne dla orlika krzykliwego, który zaczyna się w nich panoszyć.

 

Jak powstrzymać krzyżowanie gatunków? Pomysł wydaje się prosty. Zlikwidować nielegalną meliorację na biebrzańskich łąkach i przywrócić wiosenne zalewy na tysiącach hektarów, m.in. na Czerwonym Bagnie czy w tzw. trójkącie – obszarze ograniczonym Kanałem Woźnawiejskim oraz rzekami Jegrznią i Ełk. To pozwoli wyprzeć ze środowiska orliki krzykliwe. – Będzie im wtedy trudniej zdobyć pokarm, ponieważ przede wszystkim polują na gryzonie. Poszukają sobie więc dogodniejszych miejsc, z dala od grubodziobych panien – wyjaśnia dr Mizera.

Ekolodzy dostali już zgodę na zalanie pierwotnie podmokłych terenów należących do parku w ramach rozpoczętego dwa lata temu projektu Life+ prowadzonego wspólnie przez Komitet Ochrony Orłów, Biebrzański Park Narodowy i organizację Ptaki Polski. Jednak część terenów ważnych dla ochrony orlika grubodziobego należy do osób prywatnych, a ich właściciele są niechętni zalewaniu łąk, czemu trudno się dziwić. Wykupić je powinien Park Narodowy.

Tylko które dokładnie? – Najważniejsze są miejsca żerowania. Jednak żaden ornitolog nie wskaże ich precyzyjnie, jeśli tylko obserwuje ptaki przez lornetkę – mówi dr Mizera. – Za blisko do ptaka nie można też podejść, bo się spłoszy. Pozakładaliśmy więc orlikom nadajniki satelitarne. Wskazują położenie z dokładnością do 20 m, dzięki temu możemy wykupić tylko te tereny, na których nam zależy. Chociaż telemetria pozornie jest droga, ostatecznie okazuje się rozwiązaniem najtańszym – dodaje. Efekt tych działań zobaczymy za jakieś 10 lat.

 

Katastrofalną sytuację innych dużych ptaków szponiastych – rybołowów – też widać teraz dokładnie. W 2000 r. w Polsce gniazdowało ok. 70 par. Obecnie nie ma ich nawet 30. – Sytuacja wygląda dramatycznie. Mimo że na samych na Mazurach i Pomorzu postawiliśmy ok. 200 sztucznych gniazd, ostało się tam dosłownie kilka par rybołowów! – mówi dr Mizera. Dzieje się tak, chociaż Polska ma najlepsze w Europie rozwiązania prawne ochrony ptaków szponiastych, gwarantujące im duże strefy bezpieczeństwa wokół gniazda. Tymczasem to w Niemczech, na Litwie czy Białorusi liczba rybołowów rośnie – gniazduje tam po kilkaset par, w Skandynawii jest ich kilka tysięcy. Można przypuszczać, że przyczyną spadku populacji rybołowów w Polsce jest nielegalny odstrzał. Dlaczego jednak populacje innych rybożernych gatunków, jak bielik czy bocian czarny, pną się w górę? – Bo te ptaki nie polują ostentacyjnie – wyjaśnia dr Mizera. – Podlecą o świcie lub wezmą martwą rybę. Rybołów zaś niespecjalnie boi się człowieka, chwyta zdobycz na jego oczach. I zawsze porywa żywą ofiarę.

Rybołowy nie powodują jednak wielkich strat dla hodowców ryb. Para ptaków z dwójką młodych potrzebuje w ciągu całego pobytu w Polsce (zimę spędzają w Afryce) zaledwie 178 kg ryb na obszarze o promieniu do 20 km. A z hektara stawu wyławia się kilkaset kilogramów karpia, zaś jedno małe gospodarstwo ma tych hektarów kilkadziesiąt. Drapieżnictwo na stawach jest nawet korzystne dla właściciela. Ptak poluje na ryby pływające tuż przy powierzchni, słabsze. Dzięki temu w hodowlach nie rozwijają się choroby mogące zdziesiątkować rybostan. Ornitolodzy prowadzą akcje edukacyjne, by wyjaśnić nieporozumienia, ale czasem czują się bezradni.