Huk, trzask, szybkie kotłowanie i kompletna ciemność. Kiedy się ockniesz, masz zaklejone śniegiem oczy, uszy i usta. W takiej sytuacji nie da się myśleć racjonalnie. Działa się instynktownie. Przekopujesz śnieg, chociaż nawet nie wiesz, gdzie jest góra, a gdzie dół. Twój czas jest policzony w minutach. Lawiny w górach nie boi się tylko ten, kto o niej nic nie wie.
Telefon alarmowy w centrali TOPR: wypadek, lawina. Gdzie, kiedy, ile osób? Zegar zaczyna tykać. Dyżurny ratownik wzywa helikopter z lekarzem na pokładzie. Wero – młody owczarek niemiecki – wyczuwa napięcie. Nerwowo biega wśród TOPR-owców, obwąchuje pakowany przez nich sprzęt i plecaki. Jerzy Maciata, ratownik i właściciel psa, zakłada mu odblaskowe szelki z emblematem TOPR-u. Mija czwarta minuta od momentu odebrania zgłoszenia. Lekarz, pies 
i jego przewodnik są już w śmigłowcu.

Podczas lotu pies pospiesznie oddycha i jest wyraźnie pobudzony, ale zachowuje spokój. Spogląda przez okno. Kiedy kilkanaście metrów nad miejscem wypadku otwierają się drzwi helikoptera, staje gotowy do akcji. Nie przerażają go przestrzeń pod nim i warkot silnika. Przypięty do uprzęży swojego pana na wysokości jego klatki piersiowej, zostaje opuszczony na linie na lawinisko. Lądowanie bywa twarde, gdy śnieg jest zbrylony, zamarznięty na beton. Przewodnik przepytuje świadków zdarzenia. Na komendę pies natychmiast zaczyna przeszukiwać teren.

Tymczasem na pomoc ruszają kolejne zespoły ratowników. Psy lawinowe są we wszystkich grupach GOPR i TOPR (w tatrzańskim pogotowiu pracuje 12 zespołów, z których sześć zostało dopuszczonych do pracy na lawinisku). Psy przydają się nawet w Beskidach, choć tam rzadko schodzą lawiny. Pomagają odnajdywać zaginionych ludzi w górach. Na przykład Travel, owczarek niemiecki, ma już za sobą kilka akcji w rejonie Pilska i Babiej Góry. Podobnie jest na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Najwięcej pracy GOPR-owcy mają w Karkonoszach, w których (poza Tatrami) najczęściej schodzą lawiny. Tam też po raz pierwszy w Polsce użyto psa do akcji ratowniczej w lawinie.

Zadanie czworonoga wydaje się mało skomplikowane: ma wskazać przewodnikowi miejsca, gdzie leżą ludzie. Jednak w Tatrach człowieka potrafi przysypać kilka metrów śniegu. W Alpach lawiny miewają nawet większą miąższość. Poszukiwania znacznie utrudniają wiatr, opady i niska temperatura. 
Z mokrego, szybko zamarzającego śniegu bardzo powoli wydobywają się zapachy. Żeby ten proces przyspieszyć, ratownicy wbijają weń sondy lawinowe.

– Jeśli pies zaczyna iść środkiem lawiny i wyraźnie wyczuwa poszkodowanego, nie ma sensu narzucać mu stylu pracy. On wie lepiej – mówi Robert Kidoń, przewodnik psa. Do tej pory czworonogi uczono rewirować teren, czyli przeszukiwać lawinisko zakosami od prawej strony do lewej i z powrotem. Choć Czesi i Słowacy pozostają zwolennikami tej szkoły, polscy przewodnicy już od niej odchodzą.

18. minuta jest krytyczna dla powodzenia całej akcji. Od tej pory szanse na znalezienie żywego człowieka gwałtownie spadają. – Przysypany lawiną dusi się i wychładza – mówi Wojciech Moskal, lekarz Beskidzkiej Grupy GOPR. – Najpierw ma dreszcze, zawroty głowy i słabnie. Kolejnymi objawami powolnej śmierci są brak wrażliwości na bodźce, sztywnienie mięśni, apatia oraz zaburzenia świadomości. W ostatniej fazie traci się przytomność. Puls i oddech stają się ledwo wyczuwalne.

Zimno i wiatr utrudniają akcję, psu marzną opuszki łap, męczy się. Chociaż ratownicy posługują się także nowoczesnymi detektorami na fale radiowe, które siłą rzeczy są odporne na chłód, wiatr i znużenie, nigdzie na świecie nie zrezygnowano z pomocy psów. Lawinisko o powierzchni 100 m² człowiek z detektorem i sondą lawinową przeszukuje ok. 40 minut, a psu wystarczy 5–7 minut. Zdarza się, że urządzenie elektroniczne natychmiast wskaże zasypanego, ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy ratownik akurat znajdzie się bardzo blisko ofiary wypadku. Poza tym nie każdy turysta nosi nadajnik lawinowy, więc nie ma pewności, czy detektor wskazał wszystkich zasypanych. Pies jest więc na lawinisku niezastąpiony.


Wero szuka nadal. W tym zawodzie nie ma miejsca ani dla legendarnego bernardyna z beczułką rumu na szyi, ani dla husky. Pierwszego dyskwalifikuje masa ciała (zapadałby się w głębokim śniegu), drugiego – genetyczne uwarunkowania. Mimo niebywałej siły, z pewnością przydatnej podczas ekstremalnych wypraw poszukiwawczych, husky jest z natury indywidualistą, niechętnie dostosowującym się do wymagań i komend. Dlatego do ratownictwa lawinowego w całej Europie szkoli się głównie owczarki niemieckie i belgijskie, labradory oraz sznaucery. Duże lub średniej wielkości, o stosunkowo małej wadze, dobrej kondycji, pogodnym usposobieniu i bezgranicznej ochocie do zabawy.

– Ratowników, którzy w górach chcą mieć pożytek z psa, interesuje przede wszystkim osobnik zrównoważony i łagodny, co u silnych zwierząt zdarza się rzadko – mówi Łukasz Kusion, przewodnik TOPR-u. Tutaj znacznie ważniejsza od cech fizycznych jest siła psychiczna. Dlatego tak istotny jest wybór odpowiedniego szczeniaka do tresury. Z braku specjalnych hodowli psy lawinowe rekrutuje się spośród zwierząt przeznaczonych dla służb celnych albo policji. Już w ósmym–dziesiątym tygodniu życia widać, czy nadaje się do górskiej szkoły.

Selekcję przeprowadza się w pustym, nieznanym psiakowi pomieszczeniu. W jednym z narożników stoi egzaminator, najczęściej przyszły właściciel, który nigdy wcześniej nie miał z nim kontaktu. Hodowca wnosi kandydata, stawia go na podłodze i milcząc, wychodzi. Jeśli szczeniak natychmiast ucieknie do kąta i wyraźnie wystraszony zacznie piszczeć, dalsze testowanie nie ma sensu. Pies poszukiwawczy musi radzić sobie w ciężkich warunkach. Obwąchiwanie nowego terenu, zainteresowanie miejscem i zadowolenie wyraźne zdradzają predyspozycje do przyszłego zawodu.
Obcy człowiek powoli wychodzi z rogu pomieszczenia, zaczyna spokojnie przywoływać szczeniaka do siebie, wabi jakimś przysmakiem, zabawką. W ten sposób sprawdza ufność. Potem bada poziom agresji, kładąc psiaka na grzbiecie i przytrzymując go siłą przez dłuższy czas. Przyszłość zwierzęcia zależy od tego, czy będzie się wyrywał, gryzł, czy ulegnie i zachowa spokój. Wyszkolony pies lawinowy ma do czynienia z wieloma nieznanymi mu ludźmi. Nie może się ich bać albo atakować. Ma być 
ich pomocnikiem.

Pies nagle zaczyna kopać dziurę w śniegu, spoglądając czasami na przełożonego. Ratownik, podnosząc rękę, daje znać kolegom, że jego podopieczny odnalazł pierwszą ofiarę. Nie ma czasu na emocje. Akcja jeszcze się nie skończyła. Nagrodą jest jedynie pochwała i szybkie głaskanie. To sygnał, że trzeba szukać kolejnych osób. Pies szybko wycisza emocje i koncentruje się na dalszej pracy.

Tę zdolność samokontroli również sprawdza się w pierwszym teście. Przyszły właściciel z hukiem zrzuca metalowy przedmiot na podłogę i obserwuje, jak zwierzę sobie radzi z nagłym stresem i ile potrzebuje czasu, by wrócić do równowagi. Zasypanych szuka się do skutku, wiele godzin, więc kontrola emocji to ważna cecha charakteru.

Wero w szybkim tempie przemierza lawinisko, obwąchując metr za metrem. Poszukiwanie zaginionych jest dla niego świetną zabawą – tak został wyszkolony. Ale nauka nie przyniosłaby efektów, gdyby nie był ciekawy świata. To również bada się już w szczenięctwie. Wystarczy pokazać pieskowi kolorową i głośną zabawkę, a potem obserwować, czy do niej podejdzie, przezwyciężając strach przed nieznanym.

35. minuta. Przeżycie w lawinie dłużej bez poduszki powietrznej jest praktycznie niemożliwe – mówi doktor Moskal. Zmęczony i zmarznięty Wero idzie odpocząć. Wszystko zostało dla niego przygotowane, pod plandeką rozłożone są ciepłe maty. Opiekun pomaga psu rozgrzać się – to cementuje ich więź emocjonalną, nad którą pracuje się od chwili odebrania zwierzęcia z hodowli. Przez pierwsze trzy doby nowy opiekun śpi z maluchem na jego posłaniu. To pozwala wdrukować w psychikę psa rodzaj przywiązania podobny do relacji szczenię–matka i zapamiętać zapach nowego pana.

Przywiązanie to nie jest jednostronne. Świadczy o tym choćby czas, jaki przewodnicy poświęcają swoim czworonogim przyjaciołom. Utrzymanie zwierzęcia w dobrej kondycji wymaga regularnych treningów w górach. Kiedy Robert Kidoń zachorował, z jego suką Giną na tatrzańskich szlakach ćwiczyli koledzy. – Dla nich praca z psami jest prawdziwą pasją – mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u. – Godzinami mogą rozmawiać o treningach kondycyjnych, dietach i chorobach swoich pupilów – dodaje. – W podeszłym wieku psy lawinowe miewają problemy ze stawami i kończynami, które podczas akcji często narażone są na urazy i złamania – wyjaśnia Kidoń. Czasem przewodnicy żalą się na firmy ubezpieczeniowe, które niechętnie sprzedają polisy na ich podopiecznych. A wyszkolony pies może być wart nawet 100 tys. dolarów. Najcenniejsze są te dopuszczone do pracy w lawinisku.
Poszukiwania trwają. Wera zastępuje Orkan, sznaucer. Inne psy przywiązane do kosodrzewiny poszczekują i wyrywają się do pracy – lawinisko może penetrować kilka zespołów jednocześnie. Yessi i Tussi, które od lat mieszkają z Piotrem Bednarzem, bawiąc się, zasypały śniegiem swoje legowiska. A opiekun przyniósł im je przecież po to, by było im ciepło i wygodnie. Gina obszczekuje obcego psa, który mieszka w schronisku w Murowańcu i zrobił sobie stamtąd wycieczkę. – Wszystkie czworonogi służące w TOPR-ze świetnie się znają, dlatego każdy nowy natychmiast wzbudza zainteresowanie pozostałych – tłumaczy Kidoń.

90. minuta. Po tak długim czasie pod śniegiem człowiek ma tylko kilka procent szans na przeżycie. – Nawet gdy utworzy się tam poduszka powietrzna, ofiara umiera między 90. a 130. minutą od zasypania. Dusi się wydychanym dwutlenkiem węgla – mówi doktor Moskal. – Niestety, często zasypanych odnajdujemy za późno. Ale szukamy do skutku – przyznaje Łukasz Kusion. – Wymaga tego nasz kodeks, nadzieja, jaką pokładają w nas ich bliscy. Zdarzają się tragiczne sytuacje jak w 2003 r., gdy ostatnią ofiarę odnaleziono po czterech miesiącach.

Ale tym razem akcja się kończy. Na szczęście to było tylko szkolenie. Ratownicy wykopują ostatnich pozorantów ze wskazanych przez psy głębokich na ponad dwa metry dołów. Po takiej półtorarocznej nauce czworonogi przystępują do „psiej matury”. Bez niej nie zostałyby przyjęte w szeregi TOPR-u. Pies zdaje test razem z przewodnikiem, by w przyszłości wspólnie utworzyć zespół ratunkowy. Zaliczenie egzaminu na pierwszą klasę uprawnia do pracy przez rok, potem konieczny jest kolejny. Za pierwszym razem pies musi odnaleźć dwóch pozorantów, raz może się pomylić. Zachętą do dalszego szukania jest pozwolenie wykopania „ofiary”. Regulamin zdawania na wyższy stopień już na to nie zezwala. Podczas pierwszego egzaminu musi trwać nie dłużej niż 30 minut, a podczas drugiego – siedem. Psy zdobywają zawód na całe życie. Nawet w podeszłym wieku asystują przewodnikom podczas dyżurów.

Wszyscy w doskonałych humorach wracają do schroniska. Przy góralskiej herbacie ratownicy wspominają Cygana, psa Józefa Uznańskiego, którego w latach 70. XX w. podczas akcji zabrała lawina w rejonie Cubryny. Tąpnęło i zwały śniegu zaczęły osuwać się po stoku, porywając przewodnika i jego psa. Dobrze wyszkolony owczarek potrzebował zaledwie kilku minut, by wydostać się na powierzchnię i zacząć szukać swego pana. Bezbłędnie wskazał miejsce, w którym leżał zasypany Uznański. Mokry śnieg utrudniał mu oddychanie i tylko dzięki inteligencji Cygana ratownik przeżył.
Mało kto ma tyle szczęścia. W Tatrach TOPR prowadzi średnio sześć dużych zimowych akcji z udziałem psów. Zazwyczaj gdy z nich wracają do schroniska, wcale nie mają ochoty na żarty i zabawne opowieści.

Paulina Szczucińska, 2009