Od zawsze wiadomo, że wyobraźnię najbardziej rozpala to, co ukryte. Ale zaginione miasta, legendarne skrytki, podziemne labirynty, choć atrakcyjne dla badaczy, nie zawsze prowokują ich do czynów. Może dlatego Troję, Petrę czy Machu Picchu przywróciły światu raczej determinacja pasjonatów i przypadek niż akademickie sławy.

Heinrich Schliemann był po prostu kupcem. Co prawda w dzieciństwie marzył o wykopywaniu skarbów, a jego wyobraźnię rozpalały opowieści ojca o homeryckich bohaterach, ale zawód wybrał stabilny. W wieku 14 lat zaczął pracować w sklepie.

Wkrótce zaciągnął się na statek handlowy do Wenezueli, nie dotarł jednak do Nowego Świata, bo na drodze stanęła mu przygoda. Sztorm wyrzucił jego statek na holenderskie wybrzeże i młody handlowiec uznał, że to znak od losu.

Postanowił zostać w Amsterdamie. Dalej zajmował się interesami, tyle że już z większym rozmachem. Równocześnie uczył się języków, w tym arabskiego. Pod koniec życia znał ich 13. Do czterdziestki zwiedził kawał świata, w USA zbił fortunę na gorączce złota, w Rosji zawarł szereg intratnych umów i nareszcie mógł wrócić do marzeń z dzieciństwa.

Z czasów, gdy tata czytał mu Homera, najlepiej zapamiętał pewien świąteczny prezent – Ilustrowaną historię świata Jerrera. Chłopiec był pod wrażeniem ryciny przedstawiającej pożar Troi. Ten obraz wrył mu się w pamięć tak bardzo, że postanowił w przyszłości odnaleźć ruiny miasta. Chwilowo jednak, ze względu na młody wiek, trenował archeologię, bawiąc się z córką sąsiadów w wykopaliska.

Czy Troja istniała naprawdę?

Dorosły Schliemann zachował w sobie dziecko. Był romantykiem i nie rezygnował z marzeń. W wieku 47 lat spotkał o 30 lat młodszą Zofię Engastroménou, siostrzenicę greckiego arcybiskupa Vimposa. W 1870 r. razem wyruszyli do Azji Mniejszej, gdzie nad brzegiem Hellespontu (dziś Dardanele) Heinrich zabrał się do swoich pierwszych zakrojonych na poważną skalę poszukiwań archeologicznych. Większość świadków tych prac powątpiewała w jego poczytalność. W czasach Schliemanna powszechnie uważano, że Troja była tylko fantazją Homera.

Grecki epik opisuje w Iliadzie około 50 dni z dziejów wojny trojańskiej. Według mitologii greckiej do sporu doszło, gdy Parys, syn króla Troi, wspierany przez boginię Afrodytę, porwał Helenę, żonę króla Menelaosa. Grecy (Achajowie) przez 10 lat oblegali Troję, by odbić swoją królową.

Widok tak wielu przedmiotów – każdy bezcenny dla wiedzy – pozbawił rozsądku i nie myślałem o niebezpieczeństwie

Po obu stronach konfliktu stawali również olimpijscy bogowie, przy okazji załatwiając własne interesy. A że wojna się przeciągała, Achajowie użyli podstępu. Pod bramami miasta zostawili drewnianego konia i odpłynęli. Szczęśliwi Trojanie wciągnęli konia do miasta, w nocy zaś wyszli z niego ukryci tam wojownicy i otworzyli bramy swym achajskim towarzyszom.

Mimo że w wersach Iliady wiele jest fantazyjnych ingerencji nadprzyrodzonych sił, nie brak w niej doskonałych opisów trojańskiej rzeczywistości, architektury, zwyczajów oraz scen z codziennego życia. Schliemann, podobnie jak starożytni Grecy i Rzymianie, choćby Tukidydes, uważał, że to prawdziwa historia. Heinrich był jednak pośmiewiskiem, bo poszukiwał legendarnej Troi z Iliadą w dłoni.

Zaginione miasto Petra w Jordanii

Schliemann musiał też chyba czytać albo przynajmniej słyszeć o wielkim odkryciu, którego w 1812 r., na 10 lat przed jego urodzeniem, dokonał szwajcarski orientalista Johann Ludwig Burckhardt. 28-letni podróżnik wybrał się z Damaszku do Kairu. Na zlecenie brytyjskiego Towarzystwa Wspierania Wypraw Odkrywczych ruszył do Afryki szukać źródeł Nigru.

Miał przed sobą wiele dni błądzenia wśród pustynnych wiosek i zapomnianych przez świat miasteczek. W Kairze zamierzał dołączyć do jednej z karawan jadących do oazy Marzuk w dzisiejszej Libii. Burckhardt, podobnie jak później Schliemann, studiował arabski. Przez dwa lata, w Syrii, poznawał też miejscowe zwyczaje. Tu przybrał imię Ibrahim ibn Abdullah i przeszedł na islam.

Teraz w stroju Beduina mógł bez problemu przemierzać Bliski Wschód. Kiedy dotarł na południowy zachód dzisiejszej Jordanii, tubylcy opowiedzieli mu o mieście wykutym w skale. Miasto? Przeczucie – znowu to przeczucie! – podpowiadało mu, że trzeba to sprawdzić. Za doprowadzenie go do miejsca, gdzie mógłby złożyć ofiarę na grobie Aarona, brata Mojżesza, podróżnik zapłacił przewodnikom równowartość dwóch końskich podków.

W zamian został poprowadzony długim, wąskim wąwozem, którego ściany osiągały miejscami ponad 200 m. Na jego końcu młody Szwajcar zobaczył ósmy cud świata. To świątynia Al-Chazna, Skarbiec Faraona. Według legendy wieńcząca dwupiętrową kolumnadę amfora miała zawierać skarb piratów. Biały podróżnik był pierwszym od 600 lat Europejczykiem, którego stopa stanęła w tym miejscu.

Zupełnie nieoczekiwanie Johann Ludwig Burckhardt odkrył w ten sposób „różanopalcą jutrzenkę”, jak poeci Wschodu nazywali Petrę (gr. skała). Można powiedzieć, że Szwajcar był kimś w rodzaju przypadkowego przechodnia, który wiedział, kiedy zatrzymać się na chwilę.

Machu Picchu – zaginione miasto Indiana Jones

Minęło niecałe 100 lat od momentu, gdy Burckhardt zobaczył zaginione miasto. Dokładnie 24 lipca 1911 r., w zupełnie innym miejscu świata, Hiram Bingham III, syn misjonarza z Honolulu, nauczyciel akademicki w Yale, był o krok od odkrycia kolejnego tajemniczego miasta.

Podobnie jak jego sławni poprzednicy, on też nie był archeologiem. Późniejszy gubernator, pilot wojskowy i senator w młodości wykładał historię i nauki polityczne. W pamięci – podobnie jak Schliemann – nosił jednak obrazek z dzieciństwa, który przedstawiał most Inków na rzece Apurimac. To właśnie przez tę rycinę Hirama zafascynowała Ameryka Południowa.

Marzył od odkryciu świętej stolicy Inków, Vilcabamby, i jej legendarnych skarbów. Konsekwencje były oczywiste. Wyjechał do Peru, gdzie sprawdzał każdą pogłoskę o lokalizacji miasta. Teraz, deszczowym rankiem, bez większej nadziei wspinał się na górski grzbiet o nazwie Machu Picchu. Słyszał, że znajdują się na nim jakieś ruiny, ale tubylcy nie uważali ich za interesujące.

Po wielu godzinach, skrajnie zmęczony, dotarł na górę i… z wrażenia zaparło mu dech. To, co zobaczył, jak pisał później, przewyższało atrakcyjnością najlepsze inkaskie mury w Cuzco, które wprawiały w podziw przybyszy przez cztery stulecia, i wyglądało jak nierealne senne marzenie. 

Nagle znaleźliśmy się przed ruinami dwóch najdoskonalszych i najbardziej interesujących budowli starożytnej Ameryki. Na mury wykonane z pięknego białego granitu składały się bloki o cyklopowych rozmiarach, wyższe od człowieka. Ledwie mogłem uwierzyć własnym zmysłom, gdy badając duże bloki w niższej warstwie, oceniłem wagę każdego na 10–14 ton. Czy ktokolwiek da wiarę temu, co znalazłem? Na szczęście w tym kraju, gdzie dokładność opisu rzeczy widzianych nie jest powszechną cechą podróżników, ja miałem dobry aparat fotograficzny i świeciło słońce – relacjonował po latach w "Zaginionym mieście Inków".

Hiram Bingham – uważany dziś za pierwowzór Indiany Jonesa – był przekonany, że to Vilcabamba. Odkrył jednak zupełnie inne miejsce – podniebne miasto Machu Picchu. Rozciągało się na wysokości od 2009 do 2400 m n.p.m. Było gigantyczne. 

Ruiny miasta Inków Machu Picchu / fot. Getty Images

Heinrich Schliemann – archeolog-amator

Zarówno Schliemann, jak i Burckhardt czy Bingham dopiero przecierali szlaki. Żaden z nich nie był archeologiem, a przyszło im się zmierzyć z zupełnie nową materią. Schliemann po prostu się uczył. Jego Troja miała leżeć w pobliżu tureckiej wioski Bunarbaszi.

Uwagę bogatego kupca przykuła nazwa dużego wzgórza leżącego kilka kilometrów od Bunarbaszi, Hisarlık. Oznaczało to „pałac”. Mimo przeciwieństw losu Schliemann przez trzy lata mozolnie odkopywał ruiny. Kpili z niego archeolodzy, był w końcu amatorem, kupcem. Dla wielkiego świata nauki – nikim. 

14 czerwca 1873 r. Heinrich miał imieniny. To był ostatni dzień prac na Hisarlıku. Wczesnym rankiem przyglądający się robotnikom Schliemann zobaczył w piasku błyszczący przedmiot. Nie namyślając się długo, zarządził dzień wolny i odprawił robotników.

Po chwili wraz z żoną zaczął wygrzebywać dziesiątki złotych i srebrnych kosztowności. Owinął je w szal i dopiero po zaryglowaniu drzwi baraku rozłożył na stole. Przed wielkim marzycielem leżały dwa złote diademy, 24 naszyjniki, 6 bransolet, 8700 pierścieni, 60 kolczyków, 4066 brosz oraz ponad półkilogramowy puchar ze złota. Schliemann był pewien, że to skarb Priama, króla Troi.

W pewnym momencie nałożył klejnoty na głowę i ramiona Zofii. Fotografia, na której pani Schliemann pozuje później w tej złotej biżuterii, stała się jedną z ikon archeologii.

Do 1894 r. Schliemann odkrył pozostałości dziewięciu miast założonych w tym samym miejscu. Opisana w Iliadzie Troja była najprawdopodobniej szóstym lub siódmym miastem zbudowanym na wzgórzu Hisarlık.

Śladami Nabatejczyków

Schliemann miał zaledwie pięć lat, kiedy w wieku zaledwie 33 lat zmarł Johann Ludwig Burckhardt, odkrywca Petry. On nie doczekał badań swojego miasta. Dziś wiadomo, że od III w. p.n.e. do I w. n.e. Petra była stolicą Nabatejczyków, starożytnego ludu pochodzenia semickiego. Sami mieszkańcy nazywali ją Wielobarwną, prowadził do niej jedynie wąski wąwóz. Dlatego tej perły pustyni nie udało się zdobyć ani Pompejuszowi Wielkiemu, ani Herodowi i Kleopatrze.

Miasto leżące na skrzyżowaniu szlaków handlowych z Indii do Egiptu w okresie największego rozkwitu było zamieszkane nawet przez 40 tys. ludzi. Nabatejczycy czerpali z wpływów egipskich, syryjskich, greckich i rzymskich, tworząc w ten sposób m.in. oryginalne, wykute w skale budowle. Swoją niezależność Petra straciła w 106 r. n.e., kiedy miasto zajął cesarz Trajan.

Ostatnimi Europejczykami w Petrze byli średniowieczni krzyżowcy. Potem pustynny skarb przestał istnieć dla zachodniego świata. Dlatego, gdy Burckhardt stanął przed wykutą w skale świątynią, nie zdawał sobie sprawy, co to za miejsce. Był ostrożny, w jego zapiskach brak zachwytu.

Precyzyjnie opisuje kolejne obiekty, zaznaczając jednak, że nieco się obawia, aby obcy mu kulturowo ludzie nie uznali go za czarodzieja szukającego skarbów. Przed przedwczesnym odejściem ponownie odkrył jeszcze świątynie Abu Simbel w Nubii w dzisiejszym Egipcie. Badania w Petrze zaczęły się dopiero w 1965 r., półtora wieku po jego śmierci.

Hiram Bingham miał więcej szczęścia. Po odkryciu miasta na szczycie peruwiańskiej góry w jego kolejną wyprawę zaangażowały się Uniwersytet Yale i Towarzystwo National Geographic, od którego badacz otrzymał grant w wysokości 10 tys. dolarów.

Gilbert H. Grosvenor, ówczesny redaktor magazynu "National Geographic", był zachwycony. Jak niezwykli musieli być ludzie, którzy zbudowali Machu Picchu, skoro wznieśli takie miasto, w którym można było się ukryć na szczycie góry, bez stali, a tylko za pomocą kamiennych młotów i klinów – pisał. 

Machu Picchu chętnie poddawało się odkrywcom. W 1912 r. uczestnicy wyprawy zaczęli czyścić i mapować miasto, a trwało to trzy lata. Ale mimo że archeolodzy są tam do dziś, naukowcy ciągle nie potrafią odpowiedzieć na wiele pytań.

Prawdopodobnie miasto zostało wybudowane w XV w. i opuszczone sto lat później. Miało niewiele, bo około tysiąca mieszkańców. Wyższe partie kompleksu przeznaczone były dla kapłanów. Tam też znajdowało się m.in. obserwatorium oraz Świątynia Trzech Okien, służąca kultowi Słońca.

Bingham odnalazł w ruinach ponad 5 tys. różnych przedmiotów. I choć zarówno wokół tych znalezisk, jak i odkrywcy Machu Picchu narosło wiele kontrowersji (szybko pojawili się inni badacze, którzy twierdzili, że byli w zaginionym mieście wcześniej), to właśnie on przywrócił ten skrawek ziemi światu.  

W 2007 r. miasto na szczycie góry znalazło się na liście siedmiu nowych cudów świata. I choć dzisiaj, w świecie internetu, coraz łatwiej stracić nadzieję na nowe odkrycia, archeolodzy i szalone głowy wciąż się nie poddają. Na świecie cudów jest więcej niż siedem.