– Gdy zobaczyliśmy ją po raz pierwszy, chcieliśmy klęknąć. Czuliśmy się jak w świątyni wzniesionej ze śnieżnobiałego kalcytu – opowiada Dariusz Data, szef grupy eksploracyjnej utworzonej z Sekcji „Niedźwiedzie” w Kletnie i Sekcji Grotołazów Wrocław. Odkrywcy nazwali miejsce Salą Mastodonta. – W tak ogromnym pomieszczeniu można by prowadzić całą hodowlę tych prehistorycznych trąbowców – śmieje się grotołaz Szymon Kostka. Sala ma ponad 140 m długości, 20 m szerokości i wznosi się na nawet 30 m. – Nikt nie spodziewał się tak olbrzymiej sali w Sudetach. Do tej pory palmę pierwszeństwa dzierżyła Sala Szampańska w Jaskini Niedźwiedziej.

Tymczasem w nowo odkrytej pomieścić można by kilka takich komór – przyznaje Marek Markowski, jeden z odkrywców. Badacze zachwycają się pięknem podziemnego królestwa: przestrzenie podobnej klasy spotkać można tylko na południu Europy – mówią. Komnatę wypełnia mnóstwo dziwacznie poskręcanych heliktytów, niesamowite biało-czarne struktury stalaktytów, z kominów w  stropie sali wypływają ogromne żyrandole, a ściany zdobią śnieżnobiałe kaskady.

Czy turyści będą mieli wstęp do tej podziemnej krainy? – Nowe partie jaskini nie zostały jeszcze zinwentaryzowane – mówi Halina Liberacka, regionalny konserwator przyrody we Wrocławiu. – Trzeba też zastanowić się, czy codzienna penetracja nie zaszkodzi temu miejscu. Na te pytania odpowiedzą naukowcy po badaniach. Liczymy, że odkryte zostaną inne miejsca, z łatwiejszym dostępem. Przeciętny turysta nie jest w stanie dotrzeć do nowej sali – podkreśla. Droga prowadząca do Sali Mastodonta stanowi tor przeszkód nawet dla doświadczonych grotołazów. Nieznane wcześniej korytarze w dolnych partiach jaskini liczą ok. 200 m. Trudności rozpoczynają się już w tzw. Gangu Zdzicha. Tworzą go szczeliny wysokości 11 m. Pod stropem rozciągają się półki, po których trzeba maszerować okrakiem, uważając, by nie spaść. Dalej grotołazi muszą pokonać Studnię Strachu. – Drabinka, po której spuszczaliśmy się w dół, huśtała się nad czarną przepaścią – wspomina Ania Haczek.

Po czymś takim następna Studnia Kalafiornik wydała się im już pestką. Całe jej ściany pokryte są polewą naciekową, która tworzy „czekoladowe” kalafiory. Dalej na odkrywców czekała Dzika Plaża, czyli wąski korytarz pokryty misami martwicowymi z krystalicznie czystą wodą. Badacze musieli przycupnąć na wąskich skraweczkach skały, podczas gdy członkowie ekipy kolejno walczyli z Gilotyną. Ten łamiący kości zacisk przeszedł już do legendy. Trzeba go pokonywać, dziwacznie składając ciało. – Gdy człowiek wypełnia całą szczelinę, należy złamać się pod kątem 90 stopni w lewo i wyjąć głowę, gdy nogi są jeszcze w pierwszym zacisku, a środek tułowia już w kolejnym; w trzecim zacisku grotołaz musi zachowywać się jak dżdżownica – opowiada Sebastian Czwor, który jako pierwszy pokonał tę pułapkę. W ostatnim etapie, leżąc na plecach, podkłada się głowę pod wiszącą Gilotynę, czyli nawis kalcytowy przypominający narzędzie kata i tak manewruje w lewo lub w prawo, by wyjść z tych zmagań bez szwanku.

Na domiar złego korytarze wyścieła olbrzymia liczba małych nacieków. – Nazywamy je grzybkami – tłumaczy Darek Data. – Są wredne, drą się na nich nasze kombinezony. Ile jeszcze kombinezonów trzeba będzie poświęcić, nie wiadomo. Grotołazi są przekonani, że królowa jaskiń sudeckich kryje kolejne korytarze. – W jednym miejscu komnaty poczuliśmy intensywny przepływ powietrza, za którym będziemy podążać. O istnieniu dalszych partii świadczy też duża liczba nietoperzy – mówi Darek Data.