Dolina była bardzo rozległa. Łagodne stoki porośnięte wysokogórską trawą pokrywał poranny szron. Na szczytach wzgórz wystawały skały, a dołem sączył się mały potok. „Strumień Amazonka” – żartowaliśmy.

W istocie powyżej bazy naszej wyprawy schodziły się trzy kilkukilometrowe górskie strumienie. Jeden z nich, ten najdłuższy (wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy który), był źródłem Amazonki.

Ciekiem rodzącym się z sopli powstających nocą na wysokogórskich trawach, topiących się lodów i śniegów rozległego masywu Nevado Mismi.

Te krople dawały początek najpotężniejszej rzece świata, która spływa z białych szczytów Andów na południu Peru i wijąc się przez głębokie doliny, nabiera wody i mocy, by na nizinach Brazylii meandrować przez największą na świecie tropikalną puszczę. Zbiera wodę z obszaru 5,5 mln km2. Żywi setki milionów ludzi. Amazonka.

Gdy po 7 tys. km od miejsca narodzin dociera wreszcie do ujścia do Atlantyku, jest już tak szeroka, że pierwsi odkrywcy przybywający ze Starego Lądu, wpływając w nią, sądzili, że znajdują się w zatoce morskiej. Dopiero zaczerpnąwszy wody zza burty, zrozumieli, że płynęli w nurcie rzeki tak szerokiej, jak żadna, którą znali. Od brzegu do brzegu miała 200 km.

Badacze z GPS-em

– Biegniemy, biegniemy! – pokrzykiwaliśmy do siebie nawzajem w bazie u źródeł Amazonki, gdy z obolałą głową po lodowatej nocy spędzonej na wysokości 4800 m n.p.m. wyczołgiwaliśmy się przed namioty.

Mróz był tak przenikliwy, że biegliśmy na koniec obozu, gdzie najwcześniej docierały rozgrzewające promienie wychodzącego zza grani słońca. Stawałem na palcach i dopiero gdy zaczynało mi świecić na twarz, czułem, że zaczynam odtajać.

Był rok 2000. GPS-y miały jeszcze dokładność rzędu kilkudziesięciu metrów. Ich sygnał zakodowany przez armię USA, właściciela satelitów, pływał i zwodził, by nie dać szans na wykorzystanie bojowe. Andrzej Piętowski, szef wyprawy, i Piotr Chmieliński – dwaj wielcy kajakarze – zaprosili do udziału w wyprawie naukowców z Uniwersytetu Harvarda w Cambridge i ze Smithsonian Institution w Waszyngtonie.

Mieli oni tak zaadaptować GPS, by umożliwił prowadzenie badań z dokładnością większą niż te kilkadziesiąt metrów. Dzięki zainstalowanej przez uczonych stacji bazowej i systemowi zwanemu „różnicowym GPS” dokładność pomiarów wzrosła diametralnie – z kilkudziesięciu metrów do... jednego!

– Teraz wystarczy z waszymi ręcznymi GPS-ami przejść każdą dolinę, podążać za każdym strumieniem i będziemy mieli najlepszą mapę rejonu źródeł Amazonki. I odpowiedź, który z potoków daje rzece początek – powiedział Piętowski i pozwolił mi wybrać, gdzie chcę iść.

Postanowiłem dołączyć do grupy ChmielińskiegoMarka Kamińskiego, słynnego polarnika i eksploratora, którzy szli w górę doliną Apachety.

Inflacja źródeł

W XVII w. wymieniano aż pięć dużych dopływów Amazonki jako jej „jedyne” źródło. W XVIII stuleciu uznano, że dopływem źródłowym jest rzeka Marañón, bo niesie znacznie więcej wody niż Ukayali, gdy te dwie spotykają się w północnym Peru. Jednak definicja, co jest źródłem rzeki, z czasem ewoluowała i dziś geografowie przyjmują, że nie ciek niosący najwięcej wody, lecz najdłuższy należy uznawać za źródło rzeki.

Tym samym źródło Amazonki przemigrowało z Marañón do Ukayali, bo ta dalej w Andy wyciąga ramiona. Kłopot pojawił się dopiero w jej górnym biegu, gdy Ukayali (po zmianie nazwy na Tambo i Ene) rozdziela się na mniejsze dopływy – MantaroApurímac. Który wybrać? Po analizie map wytypowano jako dłuższy ten drugi i to właśnie w jego górnej części w 1971 r. badania podczas wyprawy wspieranej przez National Geographic prowadził Loren McIntyre, 56-letni emerytowany kapitan marynarki wojennej USA.

Amazonkę znał jak własną kieszeń – pierwszy raz przepłynął jej skartowaną część już jako 18-latek. W połowie października 1971 r., kiedy dotarł w najwyższą część rzeki Apurímac, zobaczył, iż wpada do niego kilka małych strumieni. Pomierzył je i ogłosił światu, że źródłem Amazonki jest najdłuższy z nich – Carhuasanta, biorąca początek z niewielkiego jeziorka (nazywanego dziś Laguną McIntyre’a) na zboczach wielkiego masywu górskiego Nevado Mismi.

Wyprawa Piętowskiego i Chmielińskiego rozbiła bazę tam, gdzie swe wody łączyły strumienie Carhuasanta, Apacheta i Caccansa. 24 osoby chodziły z najdokładniejszym dostępnym wówczas sprzętem wzdłuż każdego z cieków.

Apacheta, wzdłuż której szliśmy, początkowo kilkumetrowej szerokości, malała w oczach wraz z nabieraniem przez naszą grupkę wysokości. Rozlewała się w sieć drobnych warkoczy przeplatających się pomiędzy kępami wysokogórskich traw, znowu wracała w jedno koryto, by za chwilę omijać jakiś głaz. Coraz węższa stróżka wody otoczonej rachitycznymi zielonymi mchami ciągnęła się do końca doliny, gdzie majaczyła skalna ściana z lodospadem.

Kajakarska konkwista

– Pierwszy raz byliśmy w tej dolinie w 1983 r. – wspominał Piętowski. Wspięli się wtedy do Apachety we trzech – wraz z nim byli Jacek Bogucki, filmowiec, i Zbigniew Bzdak, fotograf – obaj przyjaciele z wielkiej wyprawy „Canoandes”, z Chmielińskim w składzie. Pełna niewiarygodnych przygód ekspedycja kajakarzy z krakowskiego klubu „Bystrze” wyjechała z Polski w 1979 r.

Wyprawa planowana na pół roku przeciągnęła się do trzech lat, a kajakarze podbili kilkadziesiąt rzek w obu Amerykach, w tym rekordową Colcę płynącą niedaleko źródła Amazonki dnem najgłębszego kanionu świata.

W dolinie Apachety chcieli sprawdzić hipotezę postawioną po wczytaniu się w najnowsze ówczesne mapy. Z ich obserwacji wynikało bowiem, że początkiem Amazonki nie jest opisane przez McIntire’a jezioro, lecz właśnie ten strumień, Apacheta – leżący w sąsiedniej dolinie.

To tylko fragment artykułu z lipcowego "National Geographic Polska" – już w kioskach!