Charles S. Grob pracuje jako psychiatra i pediatra w UCLA School of Medicine oraz pełni funkcję dyrektora Oddziału Psychiatrii Dzieci i Osób Dorosłych w Harbor-UCLA Medical Center. Wcześniej wykładał i nadzorował eksperymenty kliniczne na różnych uczelniach takich jak University of California Irvine, College of Medicine oraz The Johns Hopkins University School of Medicine. W latach 90. przeprowadził pierwsze zaakceptowane przez rząd eksperymenty pozwalające ocenić psychobiologiczny wpływ MDMA na ludzi, a następnie kierował międzynarodowym projektem badawczym dotyczącym ayahuaski w brazylijskiej Amazonii.

W roku 2011 opublikował w renomowanym czasopiśmie „Archives of General Psychiatry” wyniki swojego przełomowego badania nad bezpieczeństwem i skutecznością używania psylocybiny w terapii pacjentów odczuwających stany lękowe związane z chorobą nowotworową. Obecnie bada wpływ MDMA na dorosłe osoby z autyzmem cierpiące z powodu silnej fobii społecznej. Zredagował książkę Hallucinogens: A Reader (Tarcher/Putnam, 2002) i współredagował Higher Wisdom: Eminent Elders Explore the Continuing Impact of Psychedelics (SUNY Press, 2005). Należy do zarządu Heffter Research Institute.

Maciej Lorenc: Na początku lat 90. otrzymał pan pozwolenie na przeprowadzenie pierwszego zaakceptowanego przez rząd badania dotyczącego fizjologicznego wpływu MDMA na ludzi. Jakie są zagrożenia związane z używaniem tej substancji zarówno w kontrolowanych warunkach klinicznych, jak i poza nimi?

Charles S. Grob: Najważniejszą zaletą pracy w warunkach klinicznych jest pewność, że badana substancja jest czysta. Poza kontekstem badawczym nie jest to tak oczywiste, ponieważ na czarnym rynku narkotykowym często są dystrybuowane przeróżne zamienniki. Badania pokazują, że ponad połowa tabletek ecstasy sprzedawanych przez dilerów zawiera inne substancje. Czasami są to stosunkowo nieszkodliwe związki takie jak aspiryna czy kofeina, a kiedy indziej bardziej niebezpieczne środki – na przykład kokaina, PCP, metamfetamina, dekstrometorfan albo trimetoksyamfetamina (TMA). Ostatnia z tych substancji jest niezwykle mocną pochodną amfetaminy i stanowi prawdopodobnie największe zagrożenie. Powiązano ją bowiem z wieloma zgonami, których przyczyną było przegrzanie organizmu po zażyciu tabletek ecstasy. Obecność zamienników na czarnym rynku narkotykowym jest źródłem wielu poważnych kłopotów na całym świecie. Problem ten nie dotyczy jednak badań klinicznych, podczas których używa się atestowanych substancji o najwyższej czystości.

Zgony związane z przegrzaniem organizmu po zażyciu MDMA przytrafiają się wyłącznie w niekontrolowanych warunkach i wynikają z tego, że niektórzy użytkownicy tej substancji nadwyrężają swój organizm w gorących miejscach, na przykład w żywiołowy sposób tańczą podczas imprez w dusznych klubach albo na dużych festiwalach organizowanych na pustyniach. Bardzo niewielki odsetek ludzi doświadcza tego rodzaju hipertermii. Może ona jednak mieć katastrofalne skutki dla osób, które są szczególnie podatne na zaburzenia mechanizmów termoregulacyjnych. Temperatura ciała szybko bowiem wzrasta do niebezpiecznego poziomu – nawet do 41°C. Może to doprowadzić do problemu z krzepnięciem krwi nazywanego rozsianym wykrzepianiem wewnątrznaczyniowym, a także do niewydolności nerek, niewydolności wątroby, udaru albo nawet śmierci. W przypadku niektórych osób potencjalne zagrożenia są więc bardzo poważne.

Przyjmowanie MDMA może być również przyczyną nadciśnienia tętniczego. W trakcie naszych badań problem ten pojawił się u dwóch osób, którym podaliśmy stosunkowo dużą ilość substancji. Pracowaliśmy z dawkami wynoszącymi od 25 mg do 225 mg, a wszyscy uczestnicy wzięli udział w trzech odrębnych sesjach: dwóch sesjach z różnymi dawkami substancji czynnej oraz jednej sesji z nieaktywnym placebo. Były to randomizowane eksperymenty z użyciem podwójnie ślepej próby, więc ani uczestnicy, ani członkowie zespołu badawczego nie wiedzieli, co znajduje się w kapsułkach.

U jednego z mężczyzn nadciśnienie pojawiło się po podaniu 200 mg. Była to jego trzecia sesja, więc wiedziałem, że co najmniej raz dobrze poradził sobie z substancją czynną bez jakichkolwiek problemów. Później powiedział mi, że aby dotrzeć mojego gabinetu o wczesnej godzinie, postanowił przenocować u kolegi mieszkającego w pobliżu szpitala. W mieszkaniu znajdował się kot, którego sierść prawdopodobnie wywołała reakcję alergiczną u uczestnika naszego badania. O poranku mężczyzna miał problemy z oddychaniem, więc jego znajomy powiedział mu: „Możesz zażyć moje leki na astmę. Dzięki nim łatwiej będzie ci oddychać”. Nie poinformował nas o tym, że kilka godzin przed sesją przyjął substancję, której nigdy wcześniej nie stosował. Prawdopodobnie doszło więc do interakcji pomiędzy lekiem na astmę a wysoką dawką MDMA.

Nadciśnienie tętnicze przytrafiło się również najstarszemu uczestnikowi naszych badań. Mężczyzna ten miał sześćdziesiąt dwa lata, ale nie wykryliśmy u niego żadnych problemów z układem krążenia. Po podaniu 225 mg MDMA jego ciśnienie gwałtownie podskoczyło do 200/120, a więc do bardzo wysokiego poziomu. W obu przypadkach natychmiast zastosowaliśmy leki hipotensyjne, za sprawą których ciśnienie tętnicze szybko wróciło do normy. Te sytuacje były jednak niezwykle stresujące. Nie ulega wątpliwości, że MDMA może wywołać nadciśnienie tętnicze u ludzi, którzy z różnych powodów mają predyspozycje do zaburzeń układu krążenia albo są narażeni na groźne interakcje pomiędzy substancjami. Warto jednak zaznaczyć, że ryzyko wystąpienia tego rodzaju problemów jest znacznie większe w niekontrolowanych warunkach, w których ludzie zażywają wiele różnych środków, również nielegalnych. Jeżeli na przykład człowiek przyjmie MDMA w połączeniu z metamfetaminą, będzie narażony na gwałtowny skok ciśnienia krwi.

Niektóre raporty mówią również o tym, że u osób używających ecstasy do celów rekreacyjnych pojawia się czasem niewydolność wątroby. Oczywiście trudno powiedzieć, jaka dokładnie substancja jest odpowiedzialna za tego rodzaju dolegliwości. Problem ten pojawia się bowiem zazwyczaj u ludzi, którzy przyjmowali w przeszłości wiele różnych substancji psychoaktywnych. Raz jeszcze podkreślę, że dokładny skład tabletek ecstasy sprzedawanych na czarnym rynku często jest nieznany. Można go określić dopiero po przebadaniu próbek.

Czy mógłby pan opowiedzieć o neurotoksyczności MDMA? Raporty na ten temat wydają się pełne sprzeczności.

- Napisałem wiele artykułów, w których podważałem twierdzenia o wysokiej neurotoksyczności MDMA. Przyjmowanie tej substancji oczywiście pociąga za sobą pewne zagrożenia i ludzie powinni mieć tego świadomość. Ostrzeżenia przed jej neurotoksycznością były jednak wyolbrzymiane i zasadniczo zostały obalone, więc obecnie tym zagadnieniem zajmuje się znacznie mniej osób niż dwadzieścia lat temu. Warto też pamiętać o wadliwości wielu badań nad tą kwestią. Podczas eksperymentów z udziałem zwierząt stosowano bardzo wysokie dawki, które były podawane dożylnie jedna po drugiej. Na dodatek zwierzęta przechowywano w bardzo złych warunkach. Trzymano je w zbyt małych klatkach, przez co ich organizmy się przegrzewały i były bardziej narażone na zmiany neuronalne. Trzeba również zaznaczyć, że podczas badań laboratoryjnych nad MDMA nie wykazano obecności klasycznych markerów neurotoksyczności.

Substancja ta nie niszczy ciał komórek nerwowych. Aksony rzeczywiście wydają się ulegać uszkodzeniu, ale po jakimś czasie się regenerują. Na dodatek nie ma żadnych jednoznacznych dowodów, że za sprawą MDMA zaszły jakiekolwiek niepokojące zmiany w zachowaniu zwierząt nawet w przypadku regularnego podawania niezwykle wysokich dawek. Badania dotyczące ludzi również były bardzo niedoskonałe, ponieważ koncentrowały się na wieloletnich użytkownikach tabletek ecstasy. Osoby te używały i nadużywały wielu różnych substancji, a na dodatek często uczestniczyły w całonocnych imprezach klubowych, w związku z czym cierpiały z powodu niedoboru snu. Dodatkowym niekontrolowanym czynnikiem mogły również być utajone zaburzenia psychiczne. Wszystkie te kwestie opisałem bardziej szczegółowo w artykule zatytułowanym Deconstructing ecstasy: The Politics of MDMA Research, który pierwotnie został opublikowany w czasopiśmie „Addiction Research”, a następnie znalazł się w mojej książce Hallucinogens: A Reader. Pokazałem w nim, że wyniki badań, w ostatecznym rozrachunku, obaliły hipotezę mówiącą o wysokiej neurotoksyczności MDMA.

Czy mógłby pan opowiedzieć o pana najnowszym badaniu, które dotyczy wpływu MDMA na fobię społeczną u dorosłych osób z autyzmem?

- Inicjatorką tego projektu jest moja koleżanka dr Alicia Danforth. Wspólnie przygotowaliśmy badanie, podczas którego sprawdzamy wpływ MDMA na dorosłych ludzi, którzy cierpią na autyzm, ale dobrze funkcjonują w społeczeństwie. Uczestnicy musieli mieć za sobą co najmniej dwa lata nauki na uczelni wyższej. Osoby te od czasu do czasu doświadczały przytłaczających napadów fobii społecznej, w trakcie których bały się najbliższego otoczenia, a ich zdolność do radzenia sobie z sytuacjami społecznymi stawała się bardzo ograniczona. Wiele z nich po ukończeniu liceum poszło na studia, ale nie było w stanie ich kontynuować. Przyczyną nie były trudności w nauce, lecz stres związany z interakcjami międzyludzkimi. Wracały więc do swoich domów rodzinnych i szukały schronienia w pokojach, w których mieszkały w młodości. Niektóre z nich z powodu swojej fobii społecznej nie były w stanie ponownie pójść na studia ani znaleźć stałej pracy.

Podaliśmy tym osobom MDMA w umiarkowanie wysokich dawkach, które wynosiły od 75 do 125 mg. Przechodziły one także psychoterapię przygotowawczą, a następnie brały udział w dwóch odrębnych sesjach, podczas których przyjmowały substancję czynną albo nieaktywne placebo, a mianowicie mąkę kukurydzianą. Było to randomizowane badanie z użyciem podwójnie ślepej próby, więc nikt nie wiedział, co znajduje się w kapsułkach. Sesje eksperymentalne były od siebie oddalone o miesiąc i zawsze odbywały się w sobotę. Wraz z dr Danforth spędzaliśmy cały dzień z badanymi osobami, a dzień później spotykaliśmy się z nimi na terapii integrującej. Następnie brały udział w kilku dodatkowych sesjach integracyjnych i pozostawały pod naszym nadzorem przez sześć miesięcy. Po upływie tego czasu sprawdzaliśmy, czy dostały substancję czynną czy placebo. Osoby przydzielone pierwotnie do grupy kontrolnej mogły wziąć udział w dwóch sesjach z użyciem MDMA. Zakończyliśmy już to badanie i obecnie analizujemy zebrane dane, które w moim mniemaniu wyglądają bardzo obiecująco. Wstępne wyniki sugerują, że sesje terapeutyczne z użyciem MDMA mogą w znacznym stopniu zredukować fobię społeczną.

Przejdźmy do klasycznych psychodelików. W roku 1993 wraz z kilkoma innymi badaczami uczestniczył pan w badaniu Hoasca Project, które dotyczyło wpływu ahyahuaski na członków Kościoła União de Vegetal (UDV). Czy mógłby pan opowiedzieć o fizjologicznych i psychologicznych efektach zażywania tego wywaru?

- Na początku lat 90. zostaliśmy poproszeni o przeprowadzenie badań dotyczących psychicznego i fizycznego zdrowia osób, które od ponad dziesięciu lat należały do Kościoła UDV i przynajmniej dwa razy w miesiącu uczestniczyły w grupowych ceremoniach religijnych z użyciem ayahuaski. Odkryliśmy, że wszyscy ci ludzie świetnie tolerowali regularne picie wywaru, a ich zdrowie psychiczne i fizyczne było bardzo dobre. Pod wieloma względami ich stan był wręcz lepszy niż w przypadku grupy kontrolnej, która nie przyjmowała ayahuaski.

Wypadli lepiej w testach dotyczących niektórych funkcji neuropsychologicznych i wydawali się mieć zdrowszą osobowość. Warto zaznaczyć, że niektórzy z nich prowadzili niegdyś bardzo trudne życie, ponieważ cierpieli na zaburzenia nastroju i inne problemy psychiatryczne, nadużywali alkoholu i narkotyków albo wchodzili w konflikty z prawem. Niemniej po przystąpieniu do UDV całkowicie uwolnili się od tych problemów, a ich zachowania stały się dojrzalsze i bardziej prospołeczne. Były to więc zdrowe i dobrze funkcjonujące osoby, które potrafiły radzić sobie z emocjami i unikały alkoholu oraz innych środków odurzających. Oprócz mnie w realizacji tego projektu uczestniczyli Dennis McKenna i Jace Callaway, a także kilku współpracowników z Brazylii. Pracowaliśmy wspólnie, a następnie opisaliśmy nasze wyniki w wielu artykułach. Jace Callaway zaproponował kilka badań neurobiologicznych, które wymagały pobierania krwi podczas sesji i po wielu godzinach od jej zakończenia.

Następnie poddaliśmy próbki analizie farmakokinetycznej, aby sprawdzić, w jaki sposób ayahuasca rozkłada się na metabolity. Interesował nas poziom DMT, harmaliny, harminy i tetrahydroharminy. Pobraliśmy również próbki od osób z grupy eksperymentalnej i od osób z grupy kontrolnej, aby zbadać mechanizm transportu serotoniny w płytkach krwi. U osób spożywających ayahuaskę odkryliśmy większą gęstość receptorów związanych z tym procesem. Niewykluczone, że picie tego wywaru prowadzi do skuteczniejszego przetwarzania serotoniny w ośrodkowym układzie nerwowym. Być może właśnie stąd bierze się jego pozytywny wpływ na regulację nastroju.

Bardzo dobrze wspominam ten projekt. Pracowaliśmy w Manaus, a następie w kilku miastach na południu Brazylii. Członkowie Kościoła UDV zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ponieważ wydawali się niezwykle odpowiedzialni i oddani swoim rodzinom. W ciągu lat wielu z nich znacząco poprawiło swój status za sprawą ciężkiej pracy. W roku 2001 wróciłem do Brazylii, aby wraz z Marlene Dobkin de Rios zbadać dużą grupę nastolatków, którzy mieli rodziców przynależących do UDV i przynajmniej raz w życiu pili ayahuaskę.

Porównaliśmy ich z dobrze dobraną grupą kontrolną złożoną z osób, które uczęszczały do tych samych szkół, ale nigdy nie miały styczności z tym wywarem. Dzieci pijące ayahuaskę bardzo dobrze radziły sobie z nauką i osiągały dobre wyniki w testach neuropsychologicznych. Były mniej skłonne do eksperymentowania z alkoholem i narkotykami niż osoby z grupy kontrolnej, a ponadto wydawały się mniej podatne na niepokój i bardziej dojrzałe od swoich rówieśników. Miałem nawet okazję uczestniczyć w ceremoniach, podczas których chrzczono dzieci za pomocą kilku kropel ayahuaski. Nie miały one jednak styczności z tym wywarem aż do wieku nastoletniego. Dopiero wtedy oferowano im udział w specjalnej sesji, podczas których mogły wypić ayahuaskę wraz ze swoimi rodzicami. Niektóre korzystały z tej propozycji, a inne nie.

Wspomniał pan, że wiele osób po przystąpieniu do UDV uwolniło się od destrukcyjnych tendencji, a ich zachowania stały się bardziej odpowiedzialne i prospołeczne. Czy pana zdaniem jest to wpływ picia ayahuaski czy uczestnictwa w życiu wspólnoty religijnej?

- Prawdopodobnie oba te czynniki miały znaczenie. Nie można oczywiście lekceważyć wpływu wspierającej i dobrze funkcjonującej wspólnoty. Ayahuaska jest w stanie wywoływać niezwykle sugestywne stany, a kazania wygłaszane podczas ceremonii w Kościele UDV często dotyczą tego, że powinniśmy być odpowiedzialni wobec świata i dobrze traktować współmałżonków, dzieci, rodziców, pracodawców czy pracowników. Zaobserwowane przez nas zmiany w zachowaniu wynikały więc prawdopodobnie zarówno z efektów substancji psychoaktywnej, jak i wpływu bardzo mocnej i wspierającej grupy religijnej. Dennis McKenna powiedział mi kiedyś, że według niego członkowie Kościoła UDV zachowują się trochę jak mormoni, którzy włączyli psychodeliki do swoich ceremonii.

Porozmawiajmy o bardziej ogólnych zagadnieniach związanych z używaniem psychodelików. Jakie jest ryzyko wystąpienia tak zwanych flashbacków, czyli zaburzeń percepcyjnych pojawiających się po długim czasie od przyjęcia substancji psychodelicznej?

- Nie do końca rozumiemy mechanizm powstawania tego rodzaju zaburzeń. Nie przytrafiają się zbyt często, ale stanowią realne zagrożenie. W swojej praktyce miałem od czynienia z osobami, które w krótkim okresie przyjmowały wiele różnych substancji psychoaktywnych, a następnie przez długi czas regularnie doświadczały bardzo dziwacznych anomalii wzrokowych, często wywołujących silny niepokój. W rezultacie przestawały sprawnie funkcjonować i nie były w stanie dalej chodzić do swojej pracy lub szkoły. Niektóre z nich borykały się z tym problemem nawet przez dwa lub trzy lata. Na szczęście tego rodzaju zaburzenia pojawiają się stosunkowo rzadko. Jeżeli jednak wystąpią, mogą poważnie wpłynąć na życie człowieka. Warto pamiętać, że nadmierne albo niewłaściwe używanie jakichkolwiek substancji może być szkodliwe.

Przyjmowanie psychodelików w niesprzyjających warunkach wiąże się z wieloma zagrożeniami. Mój wieloletni przyjaciel Ralph Metzner, w trakcie pracy na Uniwersytecie Harvarda na początku lat 60., pomógł określić znaczenie „nastawienia i otoczenia” (ang. set and setting). Oba te czynniki są niezwykle ważne. „Nastawienie” odnosi się do skłonności, intencji, poziomu przygotowania i konstrukcji psychicznej jednostki, a także do powodów, dla których zażywa środki psychoaktywne. „Otoczenie” odnosi się natomiast do tego, gdzie i z kim przyjmuje ona te substancje. Czy dane miejsce jest bezpieczne i spokojne? Czy sesja jest nadzorowana przez osoby, które wiedzą, co robią i trzymają się standardów etycznych? Gdy ludzie nie dbają o optymalne „nastawienie i otoczenie”, mogą doświadczać niepożądanych reakcji psychologicznych. Jeśli natomiast kontrolują te dwie zmienne i nie używają zbyt wysokich dawek ani nie łączą psychodelików z innymi substancjami psychoaktywnymi, są w stanie skutecznie zminimalizować ryzyko wystąpienia jakichkolwiek problemów.

Jakie osoby są szczególnie narażone na niepożądane reakcje po przyjęciu psychodelików?

- Niepożądane reakcje mogą przytrafiać się przede wszystkim osobom, które doświadczyły w przeszłości zaburzeń psychotycznych albo mają w rodzinie przypadki tego rodzaju dolegliwości. Gdy ktoś używa środków psychoaktywnych zbyt często albo przyjmuje je w bardzo dużych dawkach lub w niesprzyjających warunkach, ryzyko wystąpienia poważnych problemów staje się szczególnie wysokie.

Jeżeli na przykład człowiek cierpi na zaburzenia dwubiegunowe afektywne, po sesji z psychodelikami może doświadczyć problemów ze snem i epizodów maniakalnych. Tego rodzaju przypadki nie są zbyt częste, ale od czasu do czasu się zdarzają. Kluczem do minimalizacji potencjalnych szkód związanych z przyjmowaniem psychodelików jest przykładanie wagi do „nastawienia i otoczenia”, a także stosowanie odpowiednich dawek i pamiętanie o tym, że nie powinno się łączyć różnych substancji psychoaktywnych.

W latach 2004–2008 przeprowadził pan pilotażowe badanie dotyczące wpływu psylocybiny na niepokój u osób cierpiących na śmiertelnie niebezpieczne nowotwory. Czy mógłby pan o nim opowiedzieć?

- Było to pierwsze tego rodzaju badanie z użyciem psylocybiny, ale wcześniej wielu naukowców prowadziło bardzo podobne eksperymenty z LSD. Zawsze byłem pełen podziwu dla pracy wykonanej przez pionierów nauki psychodelicznej w latach 50. i 60. Na początku lat 70. w Nowym Jorku miałem okazję wysłuchać wykładu Stanislava Grofa, który opowiedział o badaniach prowadzonych w szpitalu Spring Grove w stanie Maryland z udziałem pacjentów umierających na nowotwory. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i rozbudził we mnie motywację do tego, aby zdobyć dyplom lekarza. Po jego prelekcji poczułem, że chcę zajmować się zagadnieniami, o których mówił.

Praca wykonana przez Stanislava Grofa i kilku jego kolegów, takich jak Walter Pahnke, była oczywistym źródłem inspiracji dla naszego projektu. Postanowiliśmy jednak użyć psylocybiny, a nie LSD. Uznaliśmy, że ta substancja bardziej nadaje się do pracy w otoczeniu klinicznym, ponieważ jej działanie jest krótsze i łagodniejsze, a na dodatek pociąga za sobą mniejsze ryzyko wystąpienia reakcji paranoidalnych. Równie ważnym – a może nawet ważniejszym – powodem było to, że psylocybina jest mniej znana niż LSD i nie wiąże się z tak dużym bagażem kulturowym. Chcieliśmy uniknąć skojarzeń z rozpowszechnionymi wyobrażeniami na temat lat 60. i umieścić naszą pracę w zupełnie innym kontekście. Moi koledzy z Heffter Research Institute udzielili nam wsparcia finansowego i pomogli nam stworzyć projekt badawczy. Chcieliśmy sprawdzić, czy umiarkowana dawka psylocybiny jest w stanie złagodzić niepokój i zaburzenia nastroju związane z zaawansowanym stadium choroby nowotworowej. Po badaniach przesiewowych i spotkaniach przygotowawczych wszyscy uczestnicy wzięli udział w dwóch całodniowych sesjach oddalonych od siebie o miesiąc.

Podczas jednej z nich przyjmowali niacynę pełniącą funkcję aktywnego placebo, a podczas drugiej przyjmowali substancję czynną. Ani badane osoby, ani członkowie zespołu nie znali kolejności tych sesji, ale wszyscy wiedzieli, że w trakcie jednej z nich zostanie wykorzystana psylocybina w dawce 0,2 miligrama na kilogram masy ciała. W tym badaniu pomagały mi przede wszystkim Marycie Hagerty i Alicia Danforth, dzięki którym cały projekt został zrealizowany niezwykle sprawnie. Wspólnie sporządziliśmy studium wykonalności, zdobyliśmy wszystkie niezbędne pozwolenia, przeprowadziliśmy eksperymenty bez żadnych komplikacji, a następnie przeanalizowaliśmy zgromadzone dane. Zaobserwowaliśmy u naszych pacjentów statystycznie istotny spadek poziomu przygnębienia i wyraźną poprawę nastroju. W 2011 roku opisaliśmy nasze wyniki w czasopiśmie „Archives of General Psychiatry”, które obecnie nosi tytuł „JAMA Psychiatry” i jest najbardziej wpływowym periodykiem na temat amerykańskiej psychiatrii. Byliśmy bardzo zadowoleni, że nasza praca została potraktowana poważnie przez kolegów po fachu.

Stworzone przez nas parametry dotyczące bezpieczeństwa w dużym stopniu utorowały drogę do podobnych badań, które zrealizowano na New York University i Johns Hopkins University. Pracownicy tych uczelni dostali pozwolenie na użycie wyższych dawek psylocybiny, a także środki finansowe na przebadanie większej liczby pacjentów. Ich wyniki były jeszcze bardziej istotne statystycznie, zwłaszcza w przypadku naukowców z New York University, którzy wzorowali się na naszym badaniu.

Według niektórych badaczy psychodeliki mogą również mieć właściwości przeciwbólowe. Czy zaobserwowaliście je podczas waszych badań?

- W latach 60. Erik Kast, Stanislav Grof i Walter Pahnke zauważyli, że niektórzy pacjenci doświadczający silnego bólu opowiadali o poprawie samopoczucia utrzymującej się przez kilka dni lub tygodni po sesji psychodelicznej. Podczas naszych badań nie zaobserwowaliśmy tego zjawiska. To jednak nie oznacza, że raporty badaczy z lat 60. są bezpodstawne. Przebadaliśmy stosunkowo niewielką liczbę osób, a na dodatek większość z nich nie doświadczała silnego bólu. Warto też podkreślić, że nasze badania nie miały oczywiście żadnego wpływu na sam nowotwór. Od początku bardzo wyraźnie zaznaczaliśmy, że naszym celem nie jest leczenie raka, lecz sprawdzenie wpływu psychodelików na niepokój, przygnębienie i zniechęcenie związane z tą chorobą.

Według wielu ludzi podawanie psychodelików osobom umierającym jest ryzykowne i kontrowersyjne. Czy mieliście jakiekolwiek problemy ze zdobyciem pozwoleń na wasze badania?

- Musieliśmy pokonać wiele przeszkód, aby uzyskać akceptację ze strony wszystkich niezbędnych instytucji takich jak FDA, DEA (Drug Enforcement Administration), The Research Advisory Panel of California oraz szpitalna komisja bioetyczna. Cały ten proces wymagał od nas wiele cierpliwości i trwał znacznie dłużej niż początkowo zakładaliśmy. W jego trakcie przeprowadziliśmy niezliczone rozmowy z pracownikami różnych organizacji, zwłaszcza FDA. Mam jednak poczucie, że ich krytyczne uwagi i sugestie miały bardzo korzystny wpływ na nasz projekt badawczy. W ostatecznym rozrachunku jestem więc pełen wdzięczności za wszystkie interakcje z pracownikami komisji nadzorujących.

Książka ukazała się nakładem wyd. Krytyka Polityczna