MIEJSCE 1.

Powietrze jest rześkie, a świergot ptaków tak głośny, jak awantura w programie telewizyjnym   z polskimi politykami. W dole wije się Warta, dalej rozpościerają się różnokolorowe łąki Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego. Gdyby zrobić konkurs na najpiękniejszy widok z okna, ten, który właśnie mam przed oczami, miałby spore szanse na zwycięstwo. Pałac wygrałby też w innej konkurencji – na największy zbiór książek masońskich w Polsce i trzeci w Europie.

Do Ciążenia przyjeżdżają badacze wolnomularstwa z całego świata. Po co? By zasięgnąć informacji o swojej historii. – Mamy teksty źródłowe, na przykład spisy członków lóż ze wszystkimi danymi, kto, gdzie i jakie przeszedł kręgi wtajemniczenia – wyjaśnia gospodarz pałacu w Ciążeniu Andrzej Bendziński. Robi się ciekawie!

Bendziński prowadzi mnie na pierwsze piętro, gdzie  książki są przechowywane. Opowiada między innymi o masońskiej symbolice. Mało kto wie, że gwiazda sześcioramienna figurująca na grzbietach książek to połączenie cyrkla i węgielnicy, narzędzi murarskich symbolizujących pochodzenie wolnomularzy od budowniczych średniowiecznych katedr.

Masonika znalazły się w Ciążeniu dosyć  przypadkowo. Odebrano je w 1945 r. Niemcom. Przez długi czas były zdeponowane   w bibliotece Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kiedy UAM dostał   w latach 60. XX wieku. pałac, założył   w nim magazyn i przywiózł tu 200 tys. książek, w tym 90 tys. woluminów.

Dzisiaj masoni zaglądają do Ciążenia, a dwa wieki temu zbierali się w nieodległym Śmiełowie. Właściciel tamtejszego majątku, Andrzej Gorzyński organizował bowiem w swoim gabinecie spotkania wtajemniczonych.

Romans Adama

Niełatwo tu trafić. Uzbrojony w mapę samochodową i Atlas zabytków jadę niepewnie, bo wielu wsi i osad na mojej mapie nie ma, a w terenie drogowskazów mało. Droga wąska, zapuszcza się w pola, jakby miała zaraz się skończyć dojazdem do czyjegoś gospodarstwa. I tak się właściwie dzieje – doprowadza mnie do posiadłości będącej dawniej potężnym majątkiem rodziny arystokratycznej.

Wśród rozległych pól obsianych rzepakiem pałac wydaje  się filigranowy. Dzisiaj Śmiełów zamiast na masonów, stawia na Adama Mickiewicza. Poeta na wieść o wybuchu powstania listopadowego przybył z Włoch do Wielkopolski. Zamierzał przeprawić się przez Prosnę do zaboru rosyjskiego, ale nim to zrobił, powstanie na tyle podupadło, że nie było już sensu się wyprawiać. Kilka miesięcy spędził więc Mickiewicz, jeżdżąc zapraszany od dworu do dworu. U Gorzyńskich zabawił trzy tygodnie. Krótki pobyt wystarczył mu, by rozpalić serce i umysł siostry pani domu, Konstancji Łubieńskiej. Krótko mówiąc, Adam wdał się z nią w romans. Matka czwórki dzieci była gotowa opuścić męża i odjechać z poetą. Wyperswadował jej to, ale – a może dzięki temu – do końca życia miał w niej przyjaciółkę, która wspierała go również finansowo.




Przemierzam pałacowe pokoje, w których zgromadzono meble z epoki i pamiątki mickiewiczowskie. Odtworzono sypialnię poety, jest też alkowa Konstancji.   W ścianie niedaleko łóżka zauważam wąskie drzwiczki. – Prowadziły przez garderobę do sypialni wieszcza – potwierdza moje przypuszczenia przewodniczka. – Ale potem przejście zamurowano – dodaje pośpiesznie. W jednej z sal widzę róg (Wojskiego) i cymbały (Jankiela). Wychodzących żegna gablota m.in. z butelką wódki Pan Tadeusz. Jak najbardziej współczesną.

Kapcie prezydenta

Jadąc tropem patriotycznych uniesień, trafiam do Rogalina. Przy poprzednich pałacach to po prostu kolos. Wielki, brzuchaty (od ogrodu) barokowo-klasycystyczny gmach   w jeszcze większym parku. A do tego kaplica grobowa na wzór rzymskiej świątyni, powozownia, galeria obrazów, słynne kilkusetletnie rogalińskie dęby, ostoja żubrów. Nie sądziłem jednak, że największe wrażenie zrobi na mnie to, co małe i skromne.

Pałac służył przez wieki potężnej rodzinie hrabiów Raczyńskich. Galeria na parterze ukazuje kolejnych antenatów – w strojach cywilnych, w paradnych mundurach, w biskupich szatach. Urządzono tu muzeum poświęcone ostatniemu męskiemu potomkowi z rodu Raczyńskich – Edwardowi, prezydentowi Rzeczypospolitej na uchodźstwie w latach 1979–1986. Przeniesiono wyposażenie jego niewielkiego londyńskiego mieszkania. Zwykłe biurko, niewielka biblioteka, stół, kilka krzeseł, kanapa. Przy niej kapcie. Stare radio lampowe i wiekowy tranzystor. Żadnych zbytków, żadnych cennych przedmiotów. W takich warunkach żył prezydent Rzeczypospolitej, w takich przyjmował polityków i ambasadorów. W 1991 r. ofiarował cały krajowy majątek, do którego mógł rościć sobie prawa, w tym około 300 obrazów, fundacji przy Muzeum Narodowym w Poznaniu. Zmarł w 1993 r. w Londynie, ale spoczął w rodzinnym mauzoleum w Rogalinie.

Obrazy zbierali głównie jego dziad i ojciec. Część kolekcji  udało się po wojnie odtworzyć i, jak dawniej, zajmuje ona specjalnie wybudowaną przez właściciela galerię w parku. Jest tu na przykład mało znane, ogromne płótno Matejki Joanna d’Arc i kilkanaście obrazów Malczewskiego.

Kąpiel retro

Rogalin – tę nazwę można znaleźć w podręcznikach. Ale Racot? Co to, to nie. A na wspomnienie ten ostatni zasługuje, szczególnie w książkach do historii wojskowości. Był bowiem Racot przedwojenną fabryką broni. A właściwie pojazdów wojskowych – hodowano tu konie dla kawalerii. Kiedy podjeżdżam pod pałac, moim oczom ukazuje się klasyczny układ budynków – w środku pastelowożółty korpus z portykiem, a po prawej i lewej oficyny. Na trawniku stoi odlana z metalu klacz ze źrebakiem naturalnej wielkości. – Mamy czempiona – chwali się prezes zawiadującej majątkiem spółki skarbu państwa Jacek Ługowski. Zaraz wyjaśnia, że stadnina, jak przed wojną, zajmuje się hodowlą koni, tyle że już nie na potrzeby wojska, lecz hippiki, a konkretnie WKKW, czyli wszechstronnych konkursów konia wierzchowego.

Długie budynki ciągną się za pałacem. Podchodzimy do  boksu Pasji – to właśnie zeszłoroczna zwyciężczyni w grupie czterolatków. Za chwilę Ługowski dostaje telefon, że jest kupiec na jednego z ogierów za 40 tys. zł. – Dużo – mówię. – Niemało, ale i tak na koniach mamy stratę. Dokładamy do nich z innej działalności. Mamy 2 tys. ha ziemi, którą obsiewamy zbożami i rzepakiem oraz 350 mlecznych krów, hotel i restaurację.

Piękny w swej prostocie klasycystyczny pałac w Racocie  zamówił u samego Dominika Merliniego, twórcy warszawskich Łazienek, książę Antoni Jabłonowski. Jednak nie cieszył się nowym nabytkiem długo, bo osiem lat po ukończeniu inwestycji (1790) odsprzedał ją Wilhelmowi Orańskiemu, późniejszemu królowi Niderlandów. W XIX w. drogą koligacji rodzinnych majątek przeszedł w ręce książąt weimarskich, a w 1919 – II Rzeczypospolitej. Początkowo urządzono w nim jedną z rezydencji prezydentów RP. Później ktoś doszedł do wniosku, że lepszym przeznaczeniem dla majątku będzie stadnina. Niemniej z czasów „prezydenckich” ostało się w Racocie nieco mebli chętnie dziś eksponowanych. – Ale wie pan, co robi największe wrażenie na ludziach? – pyta z lekką dezaprobatą recepcjonistka Agnieszka, która oprowadza mnie po pałacu. – Łazienka przy apartamencie prezydenckim [trzy pokoje, sypialnia i łazienka, razem ponad 100 m2]. Otwiera drzwi i wtedy i mnie wyrywa się głośne „łał”. Na marmurowym podwyższeniu na środku stoi tu ogromna wanna retro w otoczeniu luster, umywalek i prysznica w rozmiarze XXL.




W Racocie chętnie opowiadają anegdotę  z czasów PRL. W latach 60. odwiedził stadninę pierwszy sekretarz KPZR Nikita Chruszczow. Dostał w prezencie wierzchowca. Ale wzdrygał się przed przyjęciem, zapytał, ile ma zapłacić. Powiedziano mu, że złotówkę. „To dajcie jeszcze jednego” – powiedział.

Prawie znad Loary

Zostało mi jeszcze pół dnia, a pałaców wokół co niemiara. Dwa są jednak najsłynniejsze – w Antoninie i w Gołuchowie. Plus ten w Tarcach, którym zachwycał się Wojciech Kossak. Który wybrać? Wnętrza drewnianego pałacu myśliwskiego w Antoninie wypełniają łowieckie trofea. Gościł tu Fryderyk Chopin, grając dla właściciela Antoniego (stąd nazwa pałacu) Radziwiłła, też parającego się komponowaniem. No właśnie, Antoni to postać niesympatyczna – człowiek, który namawiał księcia Józefa Poniatowskiego do wystąpienia u boku Prus przeciwko Napoleonowi. I jakby tego było mało, kazał pomalować pałac na ulubiony kolor cesarza – żółć cesarską (Kaisergelb). Jadę więc prosto do Gołuchowa, do Izabeli z Czartoryskich Działyńskiej. Radziwiłł spędził młodość w Berlinie, Działyńska – w Paryżu. Czyż można się dziwić, że jej pałac przypomina zamek znad Loary? Wysokie dachy i kanciaste wieże zdra-dzają styl – francuski renesans, a właściwie neorenesans, bo nadano mu ten kształt w latach 1875–1885. W angielskim parku na wielkopolskiej równinie zaskakuje chyba jeszcze bardziej niż żółty „szinkel” Radziwiłła. Samo wejście do muzeum ma posmak dopuszczenia do romantycznej tajemnicy. Turyści   zebrani przed wejściem wpuszczani są grupami co pół godziny i oprowadzani pod opieką   przewodniczki i bacznym spojrzeniem strażników. Nic dziwnego. Pałacowe ściany i gabloty zapełnia cenna kolekcja, chociaż to tylko ułamek dawnych, zrabowanych i rozproszonych zbiorów. Jej dumą jest etruskie brązowe lustro z IV–III w. p.n.e. Nie dlatego, że takie rzadkie i piękne, ale dlatego, że po latach odzyskane. Senatorowie z Hamburga oddali Gołuchowowi w 2002 r. zabytek, który hamburskie muzeum kupiło w roku 1955 i eksponowało u siebie, aż wyjaśniło się, do kogo naprawdę należy. Mój zachwyt wzbudza też misternie rzeźbiona klatka schodowa. Każda tralka, czyli słupek balustrady, ma inny wzór! Choć księżna wiele fragmentów wyposażenia sprowadzała z zagranicy,  jak niemieckie, włoskie i francuskie kominki, wykonanie dębowych schodów zleciła miejscowym cieślom. Trzech ludzi (ojciec z dwoma synami) rzeźbiło je 28 lat. Efekt jest imponujący, tyle że Działyńska go już nie zobaczyła, zmarła przed ukończeniem pracy.

Nówka sztuka

Wśród potężnych drzew, które właśnie puszczają zielone  liście, widnieje jasnoszara neorenesansowa bryła. Zamek w Tarcach odzyskał blask zaledwie kilka miesięcy temu. Przed 2006 r., kiedy przeszedł w ręce rodziny przedsiębiorców   z pobliskiego Jarocina, był zdewastowany. Teraz przeżywa drugą młodość jako stylowy hotel z restauracją.

Marmurowe podłogi, drewniane schody, kryształowe  ży  randole. Jak opowiada właścicielka, Maria Trzcielińska,   z zachowanych oryginalnych drzwi trzeba było zdjąć   17 warstw farby olejnej, by odkryć na końcu, że miały ciemnobrązowy, prawie czarny kolor i zdobione były arabeskami z płatków złota.

Trzcielińscy objęli schedę po Ostrorogach-Gorzeńskich, którzy wybudowali pałac w 1871 r. według projektu poznańskiego architekta Stanisława Hebanowskiego, a także po późniejszym właścicielu Zdzisławie Skarżyńskim.

Tarce chętnie odwiedzał przed wojną marszałek Edward Rydz-Śmigły, który korzystał z zaproszeń na polowania. „Perła ukryta w lesie” – tak z patosem nazwał Tarce Wojciech Kossak, a jego córka Magdalena Samozwaniec z typowym dla siebie humorem opisywała, jak pewnego poranka   do jej pokoju wbiegła „oswojona sarenka, wypiła mleko z dzbanuszka, skubnęła bułkę, uszczknęła kawałek kiełbasy. Posiliwszy się, wybiegła krokiem baletnicy”. Co też i ja robię.


NO TO W DROGĘ
PAŁACE WIELKOPOLSKI


DOJAZD: Jedynym środkiem transportu, który pozwoli nam codziennie objechać dwa, trzy, cztery pałace, jest samochód.  Co zaskakujące, potencjał turystyczny pałaców wielkopolskich ciągle jest niewykorzystany. Brak nawet zwykłych drogowskazów pokazujących,  jak do nich dojechać. Dlatego koniecznie  musimy zabrać dobrą mapę samochodową, najlepiej samej Wielkopolski,  a jeszcze lepiej taką, na której zaznaczono też obiekty historyczne. Jako uzupełnienie polecam więc Atlas zabytków Polski wydawnictwa Carta Blanca.

CENY:
Większość właścicieli pobiera opłatę za udostępnianie wnętrz – zwykle od 4 do 8 zł.

NOCLEGI I JEDZENIE: Najlepiej spać w pałacach. Wcale nie musi być drogo! Racot, łóżko w oficynie, bez śniadania – 30 zł, Ciążeń, pokój dwuosobowy, bez śniadania  – 60–90 zł, pokój trzyosobowy – 60–90 zł, Racot, pokój dwuosobowy ze śniadaniem  w weekend – 240 zł, w inne dni – 260 zł, pokój czteroosobowy – 360–400 zł. W wielu pałacach można też zjeść posiłek.  Na przykład w Witaszycach, rezydencji przy drodze Poznań–Kalisz, drugie danie to koszt  15 zł, ale np. cielęcina z kurkami czy pstrąg faszerowany szpinakiem – 45 zł.

WWW: Nie wszystkie obiekty  mają strony internetowe. Dlatego może się przydać informator na stronie: turystyka-kulturowa-wlkp.pl, polecam też stronę z bogatymi   informacjami historycznymi:  www.regionwielkopolska.pl

MIEJSCE 2.

Tykocin. Nowy sztetl

Klimat przedwojennego sztetla, kresowego zaścianka szlacheckiego, zamek królewski z okresu potopu szwedzkiego plus dzika przyroda rozlewisk meandrującej Narwi. Gdyby Tykocin miał lepszy PR, dziś byłby drugim Kazimierzem. Ale na szczęście pozostaje trochę nieodkryty, dzięki temu ciągle jeszcze nie oblegają go turyści. Przed wojną był tu jeden z najważniejszych ośrodków żydowskich w kraju –  dziś największą atrakcją jest druga pod względem wielkości synagoga w Polsce, z pieczołowicie odtworzonym wnętrzem. Ale Tykocin to także klimatyczny, zachowany praktycznie bez zmian XVIII-wieczny układ architektoniczny miasteczka – z sennym rynkiem w kształcie trapezu oraz słynnym pomnikiem Stefana Czarneckiego. Fascynującą podróż w czasie możemy kontynuować w oddalonych o 3 km Kiermusach, gdzie zrekonstruowano zaścianek szlachecki (ze świetną bazą rekreacyjno-noclegową) oraz pierwszą w Polsce prywatną hodowlą żubra. Po powrocie do Tykocina warto pójść pod zamek zrekonstruowany po kilkuset latach przez prywatnego przedsiębiorcę na podstawie odnalezionych w archiwum w Petersburgu starych planów.

NO TO W DROGĘ W każdą pierwszą niedzielę miesiąca w Kiermusach odbywa się targ produktów regionalnych oraz rękodzieła.

www.tykocin.podlaskie.pl

MIEJSCE 3.

Ząbkowice Śląskie. Powrót Frankensteina

Dzisiejsze Ząbkowice Śląskie przed 1945 r. nosiły nazwę Frankenstein. Historycy ciągle nie mogą dojść do porozumienia, w jaki sposób postać makabrycznego doktora jest związana z miastem. Teorii jest kilka. Znana legenda głosi, że w 1606 r. stracono tu ośmiu grabarzy oskarżonych o rozsypywanie zarażonych prochów i wywołanie zarazy, która zabiła aż jedną trzecią mieszkańców. Podobno Mary Shelley zainspirowana właśnie tą historią napisała powieść o doktorze Frankensteinie. Dziś w Ząbkowicach, w Izbie Pamiątek Regionalnych, znajduje się przerażające laboratorium doktora, w którym można zobaczyć, w jaki sposób stworzył monstrum. Tylko dla osób o mocnych nerwach!

Reszta powinna od razu udać się na rynek, gdzie stoi Krzywa Wieża, której fundamenty pochodzą z XIII w. Podobno utraciła pion w wyniku ruchów tektonicznych w 1590 r. Obecnie odchylenie wynosi 2,14 m i ciągle się zwiększa. Albo przejść się po malowniczych murach miasta i zwiedzić zamek z XIII w. Najsłynniejsza impreza w Ząbkowicach Śląskich to Weekend z Frankensteinem. W tym roku wyjątkowo odbędzie się nie w maju, ale w trzecim tygodniu września (16–17.09). Na gości czekać będą dom strachów, koncerty, występy taneczne, nie mówiąc o licznych błąkających się po mieście monstrach.

NO TO W DROGĘ
Najlepiej dojechać  pociągiem z Legnicy lub Kłodzka.

www.zabkowiceslaskie.pl

MIEJSCE 4.

Kozłówka. Nefretete z PRL

Największy w Polsce zbiór sztuki socrealistycznej oraz oszałamiające wnętrza pałacowe. Niemożliwe do pogodzenia? W Kozłówce wszystko jest możliwe! Nawet to, że znajdujący się tu XVIII-wieczny zespół pałacowo-parkowy z oryginalnym wyposażeniem i klimatem prawie bez uszczerbku przetrwał II wojnę światową oraz PRL. Właściciele dbali, by wnętrza były niepowtarzalne – i to dosłownie. Na przykład robotnicy, którzy robili piece kaflowe, musieli zniszczyć w obecności hrabiego matryce do wyrobu kafli. Sporą atrakcją jest Galeria Sztuki Socrealizmu, w której znajdują się setki grafik, rzeźb, plakatów ze słusznie minionej epoki. Niektóre obrazy mają poetyckie nazwy – jak Nefretete z Żoliborza, portret przedstawiający warszawską przodownicę pracy.

NO TO W DROGĘ
Od wiosny muzeum zaprezentuje odnowione wnętrza sypialni hrabiego Konstantego.

www.muzeumzamoyskich.pl

MIEJSCE 5.

Sandomierz. Celebryci średniowiecza

Nie zdziwcie się, jeśli tej wiosny w sandomierskiej kawiarni wydadzą Wam reszty kadłubkami. Od maja te nowe monety, o wartości 5 zł, wchodzą tu w obieg. Po co? Sandomierz chce przypomnieć, że słynny kronikarz Wincenty Kadłubek (1161–1223) był silnie związany z miastem. Po kawie na bajecznym rynku obowiązko-wo trzeba odbyć spacer do kościoła Świętego Jakuba, jednej z najstarszych, bo pochodzącej jeszcze z 1226 r., ceglanych budowli w Polsce. Surowa nawa przetrwała najazdy Tatarów i Szwedów, wojny napoleońskie, I i II wojnę światową. Warto zajrzeć do Domu Długosza z XV w. i Bramy Opatowskiej, ze szczytu której rozpościera się widok na Wyżynę Sandomierską z kwitnącymi sadami. A kiedy już zobaczymy wszystko z góry, warto też poznać i z dołu – w Sandomierzu  jest to moż-liwe, bo pod miastem znajduje się system piwnic, które służyły kupcom do przechowywania towarów.

NO TO W DROGĘ
www.sandomierz.pl