Mimo tych „naj” bazylika w Pelplinie z daleka – np. z morenowego pagórka opodal miasta, noszącego dumnie imię polskiego papieża – nie robi wrażenia, zlewa się raczej z malowniczym kociewskim krajobrazem. Strzeliste mury z czerwonej cegły przegrywają z innymi jego elementami – przede wszystkim zabudowaniami starej cukrowni z kominem i bezlikiem turbin wiatrowych. Ale nie zawsze tak było.

Kiedy rozpoczęto jej budowę przed 1300 rokiem, dookoła nie było nic, tylko pola, bagna i lasy. I kościół, pełniący wówczas funkcję opactwa. Cystersi trafili w to odludne wówczas miejsce za sprawą księcia pomorskiego. W swej ekspansji na wschód Europy gospodarni mnisi szukali właśnie takich lokalizacji – bezludnych ziem, które po melioracji będą nadawać się do uprawy.  Pelplin był zresztą w średniowieczu najbardziej wysuniętym na wschód spośród ich opactw – nie przekroczyli bowiem linii Wisły.

Katedra powstawała powoli, niemal 250 lat. W tym czasie bardzo konsekwentnie realizowano projekt architektoniczny z XIII w. Jego autor, jak na średniowiecze przystało, pozostał anonimowy. Wiemy natomiast, skąd czerpał inspiracje. – Wzorcowym dla Pelplina opactwem jest Doberan w Meklemburgii, skąd ściągnięto tu cystersów – mówi ks. Wincenty Pytlik, dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Pelplinie. – Jednak nasza katedra nie jest kopią niemieckiej, a raczej konsekwencją rozwoju idei architektonicznej, z uwzględnieniem wpływów angielskiego gotyku. Weźmy prezbiterium, w Doberanie jeszcze półokrągłe, z wieńcem kaplic, w Pelplinie zakończone prosto. Tak było skromniej, zgodnie z cysterskim duchem.

Długi czas budowy spowodował, że kiedy opactwo było już gotowe, gotyk w Europie dawno poszedł w niepamięć. Dlatego to, co znalazło się wewnątrz murów, podlegało prawidłom baroku, a raczej manieryzmu, nazywanego barokowym przedszkolem. Gotyckie są jedynie zachowane niemal w całości stalle, a więc siedziska dla mnichów. Dzięki nim wiemy, że w pierwszych wiekach istnienia katedry żyło ich tu około stu. Ale największe wrażenie na zwiedzającym robią ołtarze. Główny imponuje zdobieniami, ale i rozmiarem. Sięga pod sam sufit budowli, kilkadziesiąt metrów nad posadzką, i jest najwyższy w tej części Europy, ustępując jedynie hiszpańskim. Ma formę łuku triumfalnego symbolizującego zwycięstwo Kościoła nad reformacją. W jego centrum znajduje się obraz koronacji Najświętszej Marii Panny w otoczeniu szeregów kolumn doryckich, jońskich i korynckich. Powstał – razem z licznymi ołtarzami bocznymi – pomiędzy 1613 a 1750 rokiem. Kroniki wskazują, że wcześniej były tu inne ołtarze, nie ma jednak żadnych wskazówek co do ich wyglądu. Te obecne namalowali trzej artyści działający w XVII w. na ziemiach polskich: Hermann Han, Bartłomiej Strobel i Andrzej Stech.

Gotyckie mury i bogate wyposażenie katedry możemy oglądać do dziś, bo Pelplin miał w swojej historii wiele szczęścia. Najpierw podczas potopu szwedzkiego. – Obecność króla Karola Gustawa wiązała się z legendą, jakoby w Pelplinie był złoty ołtarz. Szwedzi przybyli tu i zobaczyli, że imponujący ołtarz faktycznie jest, ale nie złoty, a drewniany, pozłacany. Jednak kiedy król zobaczył
na nim pośród władców tamtych czasów podobiznę swojego kuzyna Zygmunta III Wazy, zabronił plądrowania opactwa – mówi ks. Pytlik. Potem przybyły tu wojska napoleońskie. Na zachodzie wręcz niszczyły klasztory. Żołnierze rąbali ołtarze, by palić nimi w piecach, budynki zamieniali na stajnie. W Pelplinie udzielono im tymczasem gościny, nakarmiono, pochowano zabitych.

Upiekło się też Pelplinowi po rozbiorach. Kiedy rząd pruski zarządził kasację większości klasztorów na swoich ziemiach, przeniesiono tu stolicę diecezji chełmińskiej. Dzięki temu nie doszło do konfiskaty nieruchomości. Zniknęło co prawda opactwo, jednak zabudowania pozostały w rękach kościelnych, stając się seminarium.

Podczas II wojny światowej katedra spłynęła krwią – Niemcy rozstrzelali kilkuset duchownych z całej diecezji, a w zabudowaniach seminaryjnych utworzyli szkołę policyjną, z czasem zakwalifikowaną jako filia obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Samą bazylikę zaś sprofanowali. – Odbyła się tu promocja oficerska, tyłem do ołtarza, z hitlerowskimi flagami na organach. Ale był to jednorazowy incydent, potem katedrę zaplombowano – mówi dyrektor miejscowego muzeum. Wojenną zawieruchę budynki przetrwały więc niemal nienaruszone. I to mimo bombardowania miasta; jedna z bomb wpadła nawet do środka, za prezbiterium, ale nie wybuchła.

Jeszcze do lat 90. XX w. na jej pamiątkę w suficie widniała dziura o powierzchni metra kwadratowego, prowizorycznie załatana deskami. Dziś ślad po niej znaczy biała farba.   
 

Tekst: Adam Robiński
Zdjęcia: Andrzej Kryza