Na weselu Xiążęcia Bawarskiego tak był maleńki karzeł, że w pasztecie ze szpadką był utajony. (...) wyskoczywszy ze szpadą, zrazu gości do strachu po tym do śmiechu pobudził wielkiego – pisał w XVIII w. ks. Benedykt Chmielowski w swoim dziele Nowe Ateny, pierwszej polskiej encyklopedii. Opis ten, zestawiony z pigmejami, trafił do rozdziału zatytułowanego Małego świata wielkie cuda, pełnego smoków, cyklopów i innych fantastycznych stworzeń. Rozumowanie ks. Chmielowskiego nie było w minionych stuleciach odosobnione – ludzi chorych na karłowatość postrzegano jako dziwactwa i w takiej roli ściągano na dwory królewskie, by tam zabawiali władców i dworzan. Celowali w tym zwłaszcza hiszpańscy Habsburgowie. Niziołki przewijały się w relacjach z epoki, jak choćby na obrazach Diega Velazqueza. Wielu z nich oprócz pieniędzy – bo efektowny karzeł był dobrze opłacany – zyskało też sławę. Dzienniki z XVIII w. wspominają o Józefie Boruwłaskim, 99-centymetrowym Polaku, o którego walczyły dwory królewskie w całej Europie. Boruwłaski występował m.in. w Wiedniu, Paryżu, Holandii. Cieszył się tak dużymi względami, że dzięki wstawiennictwu króla Stanisława Leszczyńskiego poślubił francuską szlachciankę normalnego wzrostu.
 

Mieszane uczucia
 

Kilka wieków później, w dzisiejszych Chinach, karłowatość wciąż jest obiektem żartów. Nieopodal Kunmingu w Junnanie powstał park rozrywki, w którym karły w przebraniach księżniczek, kowbojów i stewardes tańczą i śpiewają przed gośćmi, a także przyjmują ich w swoich krasnalich domkach. Wyśmiewaj je, kiedy chcesz, szczególnie gdy pomylą się lub potkną o zbyt długą nogawkę – zachęcają organizatorzy przedsięwzięcia. I choć zapewniają o godnym traktowaniu pracowników, turyści oglądają widowisko z mieszanymi uczuciami. Chętnych do pracy w tym osobliwym miejscu jednak nie brakuje, zwłaszcza że jedyny wymóg to wzrost poniżej 130 cm.
 

Właśnie tyle przyjęło się uważać za górną granicę wzrostu osób cierpiących na karłowatość, niezależnie od źródła i postaci choroby. Tych upatrywać można zarówno w genach, jak i w wadliwym funkcjonowaniu przysadki mózgowej. Ten niewielki, jajowaty gruczoł znajdujący się u podstawy mózgu odpowiedzialny jest za produkcję i wydzielanie hormonów, w tym somatotropiny – hormonu wzrostu.
 

Za duży na wszystko
 

Chorobliwy może być jednak nie tylko niedobór, ale też nadmiar wzrostu. Ferdynand Magellan i Francis Drake, a za nimi inni XVI-wieczni żeglarze docierający do Ameryki Południowej, w dziennikach wspominali o ponad dwumetrowych ludziach zamieszkujących tereny dzisiejszej Patagonii. Jak przekonują naukowcy, mieli oni prawdopodobnie do czynienia z plemieniem Tehuelche, którego potomkowie nawet dziś przerastają średnią dla tej części świata. Jednak o gigantyzmie w ich przypadku nie mogło być mowy. Z tym mamy bowiem do czynienia wtedy, gdy organizm produkuje za dużo somatotropiny, przy czym wygląd przerośniętego człowieka zależy od tego, na jakim etapie życia jego przysadka nadmiernie go wydziela.
 

O ile karły były przez wieki wyśmiewane, o tyle nadmierny wzrost, oprócz kłopotów natury praktycznej, przynosił też prestiż. Odzwierciedlenie tego można nawet znaleźć w języku, we frazeologizmach takich jak „patrzeć na kogoś z góry”.
 

Spojrzenie z góry
 

Prześledzenie wyglądu dorosłych przedstawicieli Homo sapiens przynosi konstatację, że 95 proc. z nich jest po prostu średniego wzrostu, przy czym kobiety są zwykle niższe o 13–15 cm od mężczyzn. Choć i to pojęcie będzie miało inne znaczenie w różnych częściach świata. Najwyżsi są – i to już nie tylko powszechne przekonanie, a również wynik badania naukowców z Politechniki Delfijskiej – mężczyźni z Holandii. Średnio osiągają oni 181,7 cm wzrostu (kobiety 166,8 cm). Według niektórych badań wyżsi o kilka centymetrów mogą być mieszkańcy Alp Dynarskich. Polacy plasują się w górnej części wykresu – w 2001 r. przeciętny Kowalski miał 177,4 cm. Na drugim biegunie w lidze wysokich znaleźliby się z kolei przedstawiciele narodów azjatyckich. Chińscy mężczyźni mają średnio 166 cm. Jeszcze niżsi są Hindusi ze swoimi 164 cm i Wietnamczycy ze 162 cm.Trzeba jednak zauważyć, że w Holandii rodzą się także niskie dzieci, a jeden z najwyższych koszykarzy w historii amerykańskiej ligi NBA nazywał się Yao Ming, pochodził z Szanghaju i miał 229 cm. Bo jak przekonuje dr Chao-Qiang Lai z Uniwersytetu Tufts w Bostonie, nasz wzrost jest w od 60 do 80 proc. dziedziczony po rodzicach. W przypadku białych mężczyzn 80 proc. każdego centymetra ponad średnią wynika z genów jednego lub obojga wysokich rodziców. Dzieci wysokich będą więc wysokie, a niskie urodzą się z niskich rodziców. Wzrost często zostaje w rodzinie na kilka pokoleń – wysocy mężczyźni szukają raczej partnerek powyżej średniej, niscy lepiej czuć się będą wśród kobiet podobnego wzrostu. Reszta wzrostu powyżej średniej to skutek czynników środowiskowych, głównie odżywiania w okresie dorastania. To ostatnie powoduje, że większość narodów bogatszej części świata z dekady na dekadę zwiększa średnią wzrostu swoich przedstawicieli. I tak wzrost Polaków w ciągu 35 lat zwiększył się o ok. 7 cm, a Holendrzy urośli w tym czasie o blisko 5 cm. Ta tendencja nie będzie jednak trwać wiecznie – Amerykanie, od lat żyjący w dobrobycie i dostarczający swoim dzieciom mnóstwo pełnowartościowego jedzenia, przestali rosnąć – od pół wieku średni wzrost utrzymuje się tam na poziomie zbliżonym do 180 cm. Niektórzy badacze twierdzą, że to naturalna tendencja dążenia do maksymalnego średniego wzrostu, który oscyluje właśnie w okolicach 1,80 m. Tyle mierzył człowiek kromanioński, czyli Homo sapiens zamieszkujący Europę w paleolicie.
 

Stały przyrost wzrostu człowieka to – wydawałoby się – dobra informacja. Wysocy są uważani za zdrowszych, mają niższe ciśnienie, łatwiej utrzymują ciepło na mrozie, trudniej im się odwodnić. Są jednak odrębne opinie. Jak przekonuje ekspert ds. żywienia Thomas Samaras, w większości przypadków ze wzrostem rośnie także masa, a więc i zapotrzebowanie energetyczne człowieka. Jak wyliczył, obniżenie średniego wzrostu ludzi na świecie o 5 proc., czyli ok. 7,5 cm, oznaczałoby spadek zapotrzebowania na mięso o blisko 10 proc i ograniczyłoby populację bydła o 150 mln sztuk. Biorąc pod uwagę, że od 20 do 50 proc. gazów cieplarnianych jest dziś efektem hodowli, ich emisja spadłaby więc o 2–5 proc. Badanie opublikowane w 2004 r. na łamach American Journal of Preventive Medicine wykazało z kolei, że przyrost masy przeciętnego Amerykanina jedynie o 4,5 kg oznacza wzrost wydatków linii lotniczych na paliwo o ponad miliard dolarów. Jak widać, wysocy ludzie może i cieszą się lepszym zdrowiem, ale są też dużo drożsi od niskich.