Opuszczali miejsce, które do dziś pozostaje białą plamą na politycznej mapie świata i ostatnią pamiątką chaotycznej dekolonizacji Afryki

Saharyjscy uchodźcy liczyli, że w obozach w rejonie Tindouf będą kilka miesięcy, może rok. Nawet oni, nomadzi obeznani z pustynią, nie myśleli, że na kamienistej hamadzie wyglądającej jak filmowa Diuna da się żyć na stałe.
Od tego czasu minęło 39 lat. Eshbaila nadal mieszka w obozie Dakhla. Bez biężącej wody, z jednym panelem słonecznym zapewniającym elektryczność i bez nadziei na poprawę. Uciekając straciła dwójkę z czworga dzieci. W zamian zyskała blizny od napalmu. W Dakhli żyje wyłącznie dzięki pomocy humanitarnej. Urodziła kolejne dwie córki, do tradycyjnego namiotu zwanego „khaima” dobudowała z rodziną trzy domy z gliny.

fot. Dominik Sipiński

Formalnie sytuacja ok. 150 tysięcy Saharyjczyków żyjących jako uchodźcy w Algierii wciąż jest traktowana jako kryzys. ONZ od 1991 r. przedłuża mandat misji pokojowej. „Błękitne hełmy” miały pilnować pokoju, ale i doprowadzić do referendum niepodległościowego Saharajczyków.

Referendum nigdy się nie odbyło, bo inaczej w Afryce powstałoby pewnie kolejne państwo.
I na razie nic nie wskazuje by miało się odbyć. Oczekiwania zwaśnionych narodów całkowicie się mijają. Saharyjczycy chcą niezależności i głosowania tylko tych, którzy mieszkali w Saharze przed wyjazdem Hiszpanów. Maroko godzi się tylko na autonomię i chce dopisać do listy tych, którzy osiedlili się w Saharze od lat 70. Żaden kraj świecie nie uznaje kontroli Maroka nad terytorium. Spór doprowadził nawet do wycofania się Rabatu z Unii Jedności Afrykańskiej w 1984. Równocześnie tylko 45 krajów, głównie afrykańskich, uznaje Saharyjską Arabską Republikę Demokratyczną.
Wydawać by się mogło, że polityczne gry niewiele będą znaczyły dla pustynnych uchodźców. Ale w obozach w Algierii politykę widać na każdym kroku.
fot. Dominik Sipiński
Przez politykę uchodźcom nie da się skutecznie pomagać. Władze SADR nie pozwalają na spis powszechny w oderwaniu od referendum niepodległościowego. Stąd nie do końca wiadomo, ile racji jedzenia i ile litrów wody potrzeba. Woda to zresztą problem podstawowy, bo wody gruntowe są zbyt słone i trzeba je filtrować (co wymaga drogich urządzeń), a potem trudno jest ją przechowywać.

Z drugiej strony dzięki polityce Saharyjczycy to najlepiej zorganizowani uchodźcy na świecie. Mają telefoniczny system skarg, gdy ktoś nie otrzyma racji żywnościowych (skarg prawie nie ma), własne szkoły, ministerstwa, a nawet telewizję z miesięcznym budżetem 950 euro.
fot. Dominik Sipiński

Mają też dużą populację młodych, wielu z nich wykształconych w Algierii, na Kubie i w Libii Kadafiego. Wykształconych, znudzonych i sfrustrowanych, bo jaki pożytek na przykład z informatyka w obozach, gdzie brakuje elektryczności?

Młodzi mają dosyć bycia uchodźcami znikąd. Choć na co dzień życie w obozach toczy się prawie normalnie, oni chcą ojczyzny, której wielu z nich nawet nie widziało. Jak będzie trzeba – mogą o nią walczyć, mimo że Maroko otoczyło Saharę Zachodnią 2700-kilometrowym murem na pustyni i milionami min lądowych. Na razie starszyzna studzi gorące głowy młodych, ale w pokojowe rozwiązanie wierzy coraz mniej Saharajczyków.

Artykuł powstał dzięki programowi Beyond Your World/One World Media.