Iwona El Tanbouli: Jest 14 ośmiotysięczników, ale to właśnie liczba 13 miała w Twoim życiu duże znaczenie.  Wiesz dlaczego?

Gerlinde Kaltenbrunner: Bo urodziłam się 13-tego?

Tak ale są jeszcze dwa inne powody.

Jakie?

W wieku 13 lat po raz pierwszy spróbowałaś wspinaczki na poważnej ścianie.

I wtedy po raz pierwszy poczułam i doświadczyłam, co znaczy prawdziwa wspinaczka. To było na Sturzhahn w Toten Gebirge. Kawał ściany, może nie wysoki ale te wszystkie operacje z liną, dotyk ciepłej skały, eksponowany teren – to wszystko mnie fascynowało. Wtedy zdałam sobie sprawę, że wspinanie jest dla mnie czymś więcej niż tylko aktywnością.

Kolejna 13-stka to wyprawa na Dhaulagiri. Dokładnie 13-tego maja 2007 roku zeszła lawina. Byłaś wtedy w obozie II razem z dwójką swoich przyjaciół. Ty przeżyłaś, oni nie.

Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Mgła i silny wiatr. Zdecydowaliśmy, że zaczekamy 2h. Jeśli pogoda się poprawi ruszymy w górę, jeśli nie, zawrócimy. Wróciłam do swojego namiotu i poczułam, że coś mi się wali na głowę. Lawina porwała namiot.  Przy uprzęży miałam nóż. Użyłam go do rozcięcia ściany i wygramoliłam na powierzchnię. Zdałam sobie sprawę, że namiot, w którym byli Ricardo i Santiego został przysypany. Moja pomoc była spóźniona. Gdy ich odkopałam już nie żyli.

Czy to było szczęście?

Uratowało mnie tylko to, że mój namiot był rozstawiony dzień wcześniej i podłoga nie zdążyła przymarznąć do śniegu. Namiot chłopaków stał już tam 2 tygodnie. Po prostu zleciałam razem z lawiną a oni zostali przez tę lawinę przysypani. Tego dnia dostałam drugą szansę. Można powiedzieć, że narodziłam się po raz drugi.

13 lat - tyle zajęło Ci skompletowanie korony himalajów.

Chyba nigdy nie policzyłam ile to trwało. Teraz wbrew przesądowi mogę powiedzieć, że 13-tka jest moją szczęśliwą liczbą.

W wyścigu do zdobycia korony Himalajów byłaś tylko Ty i Edurne Pasaban. Co czułaś gdy zdałaś sobie sprawę, że możesz być pierwszą kobietą na świecie, która zdobędzie wszystkie ośmiotysieczniki?

Po wejściu na Gasherbrum II (2005 r.) dowiedziałam się, że jest jakiś wyścig. Niestety to media nakręciły całą sytuację. Przyjaźnię się z Edurne i ona była tego samego zdania. Razem weszłyśmy na Broad Peak (2007 r.), żeby pokazać, że żaden wyścig między nami nie ma miejsca. Ale media nie były tym zainteresowane. Kiedy byłam dzieckiem brałam udział w  wielu zawodach narciarskich. Ścigałam się i walczyłam o najlepsze miejsce. Jednak góry wysokie to nie jest dobre miejsce do tego. Nigdy moich wejść nie traktowałam jako wyścig.

To co Cię motywowało do podejmowania kolejnych wyzwań?

Dla mnie zawsze najważniejszą rzeczą był fakt, że wejdę na szczyt bez użycia dodatkowego tlenu i pomocy tragarzy. Jeśli nie mogłabym w ten sposób działać w górach, po prostu bym tego nie robiła.

Dlaczego?

Byłoby to sprzeczne z moimi przekonaniami i zasadami, którymi kieruję się w życiu. Tam wysoko jestem ja i góra. Moje umiejętności, predyspozycje, siła i wola przetrwania. Jeśli moje ciało nie pozwoliłoby mi osiągnąć celu na moich warunkach, po prostu nie wspinałabym się. Wbrew pozorom to mało skomplikowane.

Ale góry rządzą się swoimi prawami. Czasami musimy podejmować decyzje, które się nam nie podobają.

To zależy. Z naturą nie można walczyć, bo i tak się nie ma szans. To ona wyznacza obszar, do którego nas dopuści. Trzeba to uszanować i docenić. Cele osiąga się cierpliwością i ostrożnością.

Rozmawiasz z górami?

Traktuję je jak osobę. Rozmyślam o nich, rozmawiam. Wsłuchuję się i obserwuję.

Śnisz o górach?

Tak.

Koszmary?

Ciężko było właśnie po tregedii na Dhaulagiri. Miałam koszmary. Trochę czasu zajęło mi zaakceptowanie i pogodzenie się z tą sytuacją.

Z faktem, że żyjesz?

Że tylko przypadek zdecydował kto nie wróci z tej wyprawy.

A te dobre sny o górach?

Bardzo często śni mi się K2. Teraz już mniej, ale zawsze jest to dobry sen. K2 lśni w słońcu.

Podejmowałaś sześć prób wejścia na ten szczyt. Dopiero za siódmym razem Ci się udało. Czy to nie było igranie z życiem?

Zawsze słucham mojego wewnętrznego głosu. Jeśli mówi mi, żebym została w bazie, zostaję. Czasami nie jest to łatwe szczególnie kiedy pogoda jest sprzyjająca. Na K2 robiłam sześć podejść w ciągu czterech wypraw. Każdą próbę wejścia na szczyt, jeśli skończyła się szczęśliwie a ja czułam się dobrze, uważam za udaną. Ten jedyny raz kiedy poczułam, że powinnam odpuścić był wtedy, gdy zginął Fredric Ericsson. To było silne przeżycie i myślałam o K2 jeszcze bardziej intensywnie niż do tej pory.

Na tyle intensywnie, żeby wrócić tam za rok.

Wielu powie, że to głupie. I pewnie będą mieć rację. Śnił mi się Fredrick. Uznałam ten sen za proroczy. Czułam, że tylko wyjazd w Karakorum i spróbowanie raz jeszcze przywróci mi wewnętrzny spokój. Chciałam być w dobrych relacjach z tą górą. Zdecydowałam się wejść na K2 zupełnie nową drogą. Od północy. Udało się.

K2 było Twoim ostatnim ośmiotysięcznikiem.

Kiedy w 2012 roku stanęłam na szczycie, to był najpiękniejszy moment w całej mojej karierze wspinaczkowej. Spełnienie wszystkich pragnień, oczekiwań i wysiłków podjętych we wcześniejszych wyprawach.

A podoba Ci się ta góra? Z wyglądu.

Ze wszystkich ośmiotysięczników najbardziej. I najwięcej dla mnie znaczy i już wiem, że nigdy na nią nie wrócę.

Bo…

To już zamknięty rozdział. Jestem jej wdzięczna za łaskawość. Lepszego zakończenia nie mogłabym sobie wyobrazić.

Jest jeszcze nie zdobyta zimą?

Nie skorzystam.

Czy uważasz, że właśnie K2 jako ten jedyny szczyt nie zdobyty zimą , powinien stać się symbolem góry niezdobytej?

Może w obecnych czasach kiedy wyprawy w Himalaje się skomercjalizowały i ludzie, którzy nie mają umiejętności ale mają pieniądze stają na szczytach, byłoby to wartościowe i dające do myślenia. Ale nie mnie oceniać te rzeczy.

Teraz kiedy nie jeździsz w góry wysokie tęsknisz za nimi?

Cały czas pozostaję w łączności z górami. Wspinam się w różnych rejonach Europy. Wyjeżdżam do Nepalu czy Indii na 5-cio i 6-cio tysięczniki… Nie, nie tęsknię. To była świadoma decyzja. Rozdział góry wysokie uważam za zamknięty.

Czujesz się z siebie dumna, że jesteś jedyną kobietą na świecie, która zdobyła koronę himalajów bez tlenu i pomocy tragarzy?

Nigdy nie czułam dumy z tego powodu. Nigdy nie czułam się lepsza. Każdy ma swoją drogę i każdy ma prawo przeżyć życie na swój sposób. Wiadomo, że dążenie do tego, żeby być szczęśliwym jest naturalne. Niektórym to wychodzi lepiej innym gorzej. Wielu traktuje życie jak wyścig a nie jak poszukiwanie własnej drogi. Każdy ma swoje K2. Ja na moim już byłam.

Gerlinde Kaltenbrunner była gościem 13 Spotkań z Filmem Górskich w Zakopane, które odbyły się w dniach 30 sierpnia – 3 września, 2017 roku.

Rozmawiala Iwona El Tanbouli-Jabłońska.