Byłem tu obcy, więc ludzie często podchodzili do mnie, by opowiedzieć, jak to jest w czasach Kryzysu. Za pierwszym razem jakiś gość przyszedł do mojego hotelu w Bangi i zażądał widzenia z Amerykaninem. 
 

– Chciałem ci powiedzieć, co spotkało mojego siostrzeńca – zaczął. 
 

Pojechaliśmy motorem do jego domu i tam spotkałem Paula Koli-Miki. Ten opowiedział mi, że dwa dni wcześniej został porwany przez zwolenników Seleki. Pobili go młotkiem i wyrwali obcęgami trzy zęby. Choć minęły już dwie doby, nadal był w szoku, a jego głos brzmiał dziwnie przez tampony, które powstrzymywały krwawienie w ustach. Złożył skargę do sądu miejskiego w Bangi, ale – jak sam powiedział – nie wie, czy doczeka się sprawiedliwości.
 

To samo mogłoby powiedzieć wielu mieszkańców Republiki Środkowoafrykańskiej. Kryzys zniszczył to, co jeszcze zostało ze zmurszałego systemu sądownictwa, i dobił wcześniej też nie największe zaufanie społeczeństwa do rządów prawa. Jest trochę policji i parę funkcjonujących sądów – w Bangi dostałem kiedyś nawet mandat za niezapięcie pasów bezpieczeństwa – ale w większości nieprzygotowanych do radzenia sobie z ciężkimi przestępstwami. To z kolei rodzi pytanie: Czy kraj może się odrodzić, jeśli nie można w nim liczyć na sprawiedliwość? Bez szans na wysłuchanie przez swoich ludzie chcą wyżalić się przed obcymi. Któregoś dnia w meczecie w leżącym na zachodzie mieście Berbérati zaczepił mnie żylasty muzułmanin. Dłonie drżały mu lekko, gdy wziął mnie za rękę, jakby chciał zatrzymać w miejscu. – Anti-Balaka zabiło wszystkie moje krowy. Wycięli moje drzewa owocowe.  I zabili mi syna – zawiesił głos i ścisnął moją dłoń. – Mam 76 lat. Co mogę zrobić? Co TY możesz zrobić? – i zaczął szlochać. 
 

Jednym z najbardziej poruszających spotkań tego rodzaju było to z dziewczynką, która twierdziła, że została zgwałcona przez francuskiego żołnierza sił pokojowych. Jej matka wyjaśniła, że gdy oddziały Seleki podeszły pod Bangi, uciekła z córką na lotnisko ochraniane przez francuskie wojsko. Stojąca obok niej córka słuchała w milczeniu. Niedawno skończyła 17 lat. Miała jakieś 150 cm wzrostu, włosy zaplecione w rzędy drobniutkich warkoczyków i wzrok wbity w podłogę, gdy cichym głosem opowiadała, jak spotkała wysokiego Francuza z wąsem, gdy przechodziła obok punktu kontrolnego. – Dał mi ciastka i słodycze – szepnęła. Potem zaczął mówić po francusku, a że nie rozumiała, pokazał jej na migi, że chodzi mu o stosunek, i wyciągnął penisa. Tu dziewczyna musiała zaczerpnąć powietrza, a jej głos stał się jeszcze cichszy.