Dwie przecznice od mojego mieszkania w Tribece znajduje się nowa budowla, przy której zawsze przystaję i na którą patrzę z podziwem – oraz nieśmiałą nadzieją. Adres: Leonard Street 56. Tylko górne penthouse’y spowija szkło, więc przechodniów nie oślepia złośliwy blask. Balkony zdobią prawie 60 pięter, nadając budynkowi prążkowanie i efekt rodzimej struktury. Można optymistycznie założyć, że będzie nam dane zobaczyć lokatorów na żywo: podczas posiłków, intryg, lektury, śmiechu, drzemki albo plotkowania. Będą oczywiście wysoko nad nami, ale przynajmniej dowiemy się, że mamy do czynienia z ludźmi. Typowe życie, tyle że kilka poziomów wyżej.
 

Z lotu fotografa
 

Zdjęcia George’a Steinmetza udowodniły, że najlepsze są ujęcia Nowego Jorku z góry. Podglądamy miasto z nieznanej perspektywy. Steinmetz fotografuje z pokładu helikoptera albo „latającego leżaka” własnego projektu, dzięki któremu ogląda pustynie, dżungle i miasta. Ogląda, a nie patrzy. Oferuje spojrzenie na Nowy Jork od góry. Patrząc na kadry Steinmetza, po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem zachwyt.
 

Pewnego popołudnia, w nadziei na inspirowane Steinmetzem ujęcia, odwiedziłem One World Trade Center wzniesione w miejscu zniszczonych 11 września 2001 r. wież. Byłem wtedy niedaleko. Po ataku na Wieżę Północną obserwowałem wyskakujących z płomieni ludzi, widziałem rozpadającą się Wieżę Południową, policjantów, strażaków, fotografów i dziennikarzy biegnących w stronę płonących budynków, z których inni uciekali. Jako reporter wracałem tam przez kilka tygodni, aby opowiedzieć o dzielnicy katastrofy i ogromnej odwagi.
 

Nowa wieża była w końcu gotowa i poczułem, że muszę tam być. Na dość długo stanie się najwyższym budynkiem w mieście (541 patriotycznych metrów). Wjazd na 102. piętro trwał 48 sekund. W zasadzie nie czułem żadnego ruchu, a ciało nie odczuło prędkości. W samej windzie wyświetlano obrazy z historii Nowego Jorku (Dwie Wieże są widoczne tylko przez 4 sekundy). Drzwi otworzyły się, lekko szumiąc.
 

Wszedłem na taras widokowy. Widoczność na jakieś 50 km w górę rzeki Hudson. Na wschodzie: mój rodzinny Brooklyn, część Queens i kawałek Long Island. Na południu: most Verrazano-Narrows i fale Atlantyku. Na zachodzie: New Jersey, malutki fragment Statui Wolności (najsłynniejszego francuskiego emigranta). Stanąłem przy szybie i spojrzałem w dół. Jest. Budynek Woolworth. Mój ulubieniec. Zmienia kolorystykę w gasnącym słońcu. Emocjonalna chwila. Widok wspaniały, ale zachwytu zabrakło. Widziałem za to ojca i jego kumpla Eddiego, gdy wspinali się po schodach metra przede mną, aby wyjść na ulicę Cortlandt i podziwiać zagłębie sklepów ze sprzętem RTV. Żarówki, lampy, przedłużacze i rozmaite radia (nowe i używane) zajmowały stragany, sklepy i namioty.
 

Koniec zagłębia RTV też pamiętam, a jakże. To było w 1966 r. Zwycięstwo koncepcji wywłaszczenia oznaczało, że stragany i sklepy miały ustąpić miejsca World Trade Center. Ojciec, podobnie jak wielu innych nowojorczyków, nigdy tego nie wybaczył. Ja natomiast, podobnie jak inni nowojorczycy, niechętnie zaakceptowałem Dwie Wieże. Przyzwyczaiłem się do nich, a może nawet trochę je polubiłem. Brakuje mi ich.
 

Uznałem, że czas zejść na ziemię. Obserwować obce twarze, rozkojarzenie, smutek, radość, śmiech w ich oczach. Jakiś młodzieniec zapytał o drogę do centrum. Skierowałem go do metra. – Dziękuję, ale chcę zobaczyć całą drogę – uśmiechnął się. Wtedy pokierowałem go na Church Street, potem na północ, skręt w lewo przy Waverly Place, aby dojść do placu Waszyngtona, a potem… – Baw się dobrze w naszej okolicy – rzuciłem.