Danuta Śmierzchalska: Przed rozmową z panem pomyślałam, że piękno to taki przyjemny temat… Ale wtedy przypomniałam sobie książkę Lisy See Kwiat śniegu i sekretny wachlarz, która opisuje, jak małym Chinkom krępowano stopy. Zdeformowane i okaleczone budziły zachwyt. To samo robiono w Japonii, małe stopy uważano za śliczne. Są i inne bolesne zabiegi, które służą urodzie.


Jan Witold Suliga: Czy piękno musi wiązać się z cierpieniem? W pewnym sensie próba uchwycenia, pokazania piękna kosztuje tego, który do tego dąży…

Mękę twórczą artysty ma pan na myśli?

Tak, ale nie tylko. Chciałbym przywołać przykład mistyków. Wielu z nich opisało, jak dążąc do uchwycenia istoty Boga, spotkania z Nim, odkryli piękno świata. Jednak ich życie wiązało się często z wieloletnią ascezą, wyrzeczeniami, wyostrzeniem zmysłów, śmiercią ducha… Pisał o tym święty Jan od Krzyża. Często towarzyszył temu fizyczny ból, stygmaty. Stwarzając świat biblijny, Bóg powiada o nim: „To jest dobre”, w znaczeniu, że to, co stwarza, jest nie tylko piękne, ale i doskonałe, jednak potem owa doskonałość ulega destrukcji i musi odzyskać swoją pierwotną postać. Proces ten wiąże się z cierpieniem i bólem przeistoczenia. Osiąganiu wszelkiego rodzaju doskonałości towarzyszy potężne cierpienie.

Doskonałość to piękno?

W antycznej Grecji i w Rzymie dążono do doskonałości – pomiędzy pięknem i doskonałością stawiano niemalże znak równości. W sztuce chińskiej, zwłaszcza w malarstwie tuszem, jest – przejęta i rozbudowana przez Japończyków – zasada niezachowania symetrii. Z europejskiego punktu widzenia taki obraz jest niedoskonały, a więc nie jest piękny. Ale doskonałość tego malarstwa tkwi w czymś innym – obraz powstaje za pomocą jednej kreski, jakby jednym pociągnięciem pędzla. Piękno jest tu efektem, mimo że nie dąży się do niego. Trzeba wiele lat ćwiczyć, żeby umieć kilkoma ruchami pędzla namalować kota, który siedzi, a większość obrazu zajmuje pustka. A ona jest ważniejsza niż forma, kot czy cokolwiek innego, co nigdy nie zajmowało punktu centralnego. Złamanie symetrii powoduje, że odkrywa się inny aspekt piękna. Poprzez dodanie tego, co nie jest do końca doskonałe, przekracza się niedoskonałość i dociera do piękna.

A jednak próbowano piękno zmierzyć, obliczyć jego współczynnik. Mówiąc: piękno, myślimy: harmonia, proporcje. Myśląc o pięknej kobiecie, myślimy: Wenus, o mężczyźnie – Apollo.

Za próbami ustalenia kanonu piękna stała myśl, że jest ono pojęciem i cechą obiektywną, zatem można ją badać różnymi narzędziami. Tymczasem piękno jest w swojej istocie ulotne, nie do uchwycenia. W europejskiej sztuce antycznej i renesansowej próby jego osiągnięcia były dążeniem do uzyskania pewnych proporcji. Z kolei w sztuce afrykańskiej czy azjatyckiej do różnego rodzaju zniekształceń. Zarówno Grecy i Rzymianie, jak i pozostali Europejczycy nie brali pod uwagę, że mogą istnieć zupełnie inne kanony piękna. Czy bogini Durga, która stoi ze skrwawionym mieczem, ma dziesięć rąk i depcze Śiwę, jest piękna? Hindus powie, że tak. Dla Europejczyka ona jest straszna. Jest jednak pewien rys wspólny dla ludzi ze Wschodu i z dawnej (bo dziś kojarzy się z kiczem) Europy: to upodobanie do intensywnych barw. Widać to w tkaninach, ubiorach, ale i w malarstwie. Pomalowane rzeźby hinduskie wydają nam się krzykliwe. Ale w gotyckich katedrach monochromatyczne teraz figury w XIV–XV w. też były jaskrawe. To się wtedy podobało.

Porzućmy sztukę, bogów i porozmawiajmy o ludzkiej urodzie...

Trudno mówić o jakichś cechach uznawanych powszechnie za piękne. Istnieją jedynie pewne podobieństwa. Na przykład posążki z okresu paleolitu przedstawiają Wielką Boginię o ogromnych piersiach. To jest cecha wspólna dla większości kultur pierwotnych i wynika z potrzeby rozmnażania się. W Indiach i dziś za piękną uważana jest kobieta o szerokich biodrach. Ale proszę zwrócić uwagę, że opisałem tu użyteczność, a nie piękno.


Obfite kształty i dziś gdzieniegdzie uważane są za atrakcyjne.

W typowo bollywoodzkich filmach, nie tych, które oglądamy w naszej telewizji, ale tych, które oglądają Hindusi, każdy aktor, który gra bohatera pozytywnego i jest uważany za pięknego, w naszym pojęciu jest pulchny, ma nalaną twarz i chuda, zwykle niedożywiona widownia zachwyca się nim. Hinduscy bogowie też są tłuści, chyba że uprawiają ascezę, jak Śiwa albo, w pewnym etapie życia, Budda, który w hinduizmie jest inkarnacją Wisznu. Dla ludzi Dalekiego i Środkowego Wschodu pełna sylwetka jest piękna.

W Maroku na specjalnych farmach ciągle jeszcze tuczy się dziewczynki, nawet do 100 kg. Nawiasem mówiąc, te dzieci bardzo cierpią, bo karmione są na siłę i często wbrew ich woli.

Tusza ma w tym przypadku oznaczać bogactwo. Podobnie jest w Indiach. Trzeba jednak pamiętać, że tam dążeniu do piękna bardziej służy strój. Muszę też przyznać, że tyle pięknie poruszających się kobiet, co w Indiach, to ja nie widziałem nigdzie.

To się ćwiczy przez noszenie ciężarów na głowie.

Kiedyś uczestniczyłem w budowie świątyni. Kobiety przenosiły na głowach kosze z ziemią, a ja do nich dołączyłem. Pamiętam, jaki wstyd czułem, że nie jestem w stanie unieść tego, co tamtejsza kobieta niosła na głowie, a widziałem, z jaką lekkością szła.

Czy nie uważa pan, że obecnie za sprawą kultury masowej i powszechnie dostępnych mediów ideał urody się unifikuje?

Każda cywilizacja i każda epoka tworzy własne kanony, chociaż w życiu nie muszą one odgrywać żadnej roli. Zachwycamy się zdjęciami aktorów, ale wcale nie dążymy do tego, żeby nasza najbliższa osoba była taka sama jak oni. Dla Hindusa czy Chińczyka z głębi kraju nasze kanony urody są równie obce jak tamte dla nas. W Iranie czy w państwach afrykańskich też liczą się inne kryteria. Kanon urody mężczyzny obowiązujący w Iranie czy Iraku to jest wąs. Ten ideał jest nam zresztą bardzo bliski. W Polsce szlacheckiej piękny był sumiasty wąs. Ba, jeszcze w XIX, a nawet w XX w. wąs to był obowiązujący kanon na wielu obszarach Europy. Potem jeszcze przetrwał jakiś czas na wsi.

Czemu więc Japonki poddają się operacjom plastycznym oczu, żeby mieć takie jak Europejki?

Widziałem też wiele Chinek i Japonek, które farbują włosy na blond. To zjawisko dotyczy bardzo cienkiej warstwy społecznej, i to młodych ludzi – i bardziej mody, być może chwilowej, niż faktycznego trendu. Czy wzorcem jest wygląd europejski? Gdybym żył w XIX w., odpowiedziałbym, że tak, ale żyję w XXI w. i myślę, że jest w tym raczej dążenie do zmiany tego, kim się jest, do wyróżnienia się. Gdybym chciał i mógł mieć dredy, nosiłbym je, żeby się wyróżnić. Uważam, że są ładne, ale to piękno odnosiłoby się tylko do kontekstu pewnej sfery społecznej – rasta.

A gdyby pan sobie zrobił tatuaż?

Często młodzi ludzie uważają, że tatuaż wyraża ich duszę. Pozwala też się wyróżniać. Są subkultury, których członkowie tatuują sobie jak największe powierzchnie ciała. Te subkultury są swoistego rodzaju współczesnymi plemionami. Tatuaż jest dla nich jakby odwoływaniem się do kanonów piękna z innych obszarów. Jednak zazwyczaj traci on cały kulturowy sens i staje się przede wszystkim ozdobą, ewentualnie jakimś prywatnym przesłaniem. To samo dotyczy kolczyków wkładanych w różne części ciała. Tatuaż polinezyjski miał być piękny i człowiek, który go nosił, stawał się w pewnym sensie dziełem sztuki. Ale sztuka u narodów etnicznych jest przede wszystkim przekazem, symbolem, nawet tworzona spontanicznie, jak np. ta, gdy Indianie północnoamerykańscy przygotowują się do tańca pow pow. To wyraz chwilowego nastroju, jakby obraz duszy tego człowieka, czy etapu, w którym on się znajduje. Jest to nie tylko kwestia piękna, to sztuka znacząca.

Tatuaż, kolczykowanie, zakładanie obręczy na szyję. Skaryfikacja, czyli zdobienie ciała poprzez tworzenie na nim blizn. Okaleczając się, człowiek działa wbrew naturze. W pewnym sensie dotyczy to również chirurgii kosmetycznej.

Oczywiście. Taką chirurgią, tylko w formie bardzo prymitywnej i brutalnej, było krępowanie stóp małych Chinek i Japonek albo jest wciąż wspomniane już tuczenie dziewcząt w Maroku. My nie jesteśmy istotami natury, jesteśmy istotami kultury. Claude Lévi-Strauss opisał, jak w czasie swojej podróży po Amazonii zetknął się z dwoma plemionami. Członkowie jednego z nich malowali się i tatuowali, pokrywali włosy rudą glinką, poświęcając wiele czasu na upiększanie ciała, a drugie ograniczało się do noszenia ozdób. Levi Strauss zadał wtedy pytanie tym pierwszym: Czemu to robicie? Odpowiedź brzmiała: Nie chcemy być jak zwierzęta. Czyli: podkreślamy, że nie jesteśmy zwierzętami. Nie jesteśmy częścią natury, jesteśmy częścią kultury.


Ozdabianie ciała bardziej służy temu, żeby się wyróżnić, czy aby zwrócić uwagę seksualnego partnera?

Z punktu widzenia strategii płodzenia nadmierne ozdabianie się, uwypuklanie swojego piękna i swojej inności nie jest potrzebne. Myślę, że odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie to robią, tkwi w potrzebie podkreślenia, że nie jesteśmy zwierzętami, chcemy być inni niż natura. A także że jesteśmy lepsi od innych. Proszę zwrócić uwagę na mundury czy ozdoby dawnych wojowników. Kiedyś były bajecznie kolorowe, im bardziej wojownik był widoczny, tym był lepszy od innych, co z punktu widzenia strategii walki wcale nie było potrzebne, a czasem wręcz przeszkadzało. Na przykład czerwone tuniki i płaszcze Spartan ukrywały rany, ale jednocześnie czerwień jest energetyczna. To kolor siły, potęgi.


Piękny mężczyzna to mężczyzna silny. Czyli zdolny to reprodukcji i zatroszczenia się o rodzinę.

Czynnik seksualno-rozrodczy odgrywa potężną rolę, zarówno w przypadku mężczyzn, jak i kobiet, bo on wynika z naszej biologicznej natury. Bez wątpienia ważne jest podkreślanie zdolności stworzenia poczucia bezpieczeństwa, wojowniczość.

Za mundurem panny sznurem…

Jest w tym coś atawistycznego i przez tysiąclecia wykorzystywane było przez mężczyzn dla podbudowania swojej atrakcyjności. Szata wojownika japońskiego czy muzułmańskiego była długa i podkreślała jego męskość. Piękne były zawsze mundury galowe.

Czy są wspólne dla wszystkich kultur cechy ludzkiego piękna?

Nie.

Czyżby? A współczynnik proporcji piersi do bioder, wynoszący 0,7? A długie szyje? W Tajlandii w plemieniu o takiej nazwie na szyje kilkuletnich dziewczynek zakłada się pierścienie, co zaburza rozwój kości obojczykowych i wydłuża tę część ciała. A włosy bujne na przykład? Czy nie wszędzie uważane są z piękne?

W wielu kulturach długie włosy u mężczyzn były oznaką siły, nosi je np. wielu świętych sufich czy derwiszy. Pozbawiony włosów Samson zostaje pokonany. Spartanie się nie strzygli, podobnie Żydzi. Ale to nie jest kanon piękna.

U kobiety włosy są jednak ważnym atrybutem urody.

Z europejskiego punktu widzenia piękno to coś, co wabi, ale nie jest do końca seksualne. Otóż włosy są absolutnie seksualne, toteż w innej kulturze czy kręgu religijnym mogą być wyłącznie czynnikiem pożądliwości, taką samą wstydliwą częścią ciała jak np. łono. Z punktu widzenia muzułmanów włosy są przede wszystkim czynnikiem pożądania. Są piękne, ale publicznie się ich nie odkrywa, bo to nieprzystojne. Jako mężczyzna, nie tylko antropolog, odkryłem, że przykrywanie włosów nie szpeci kobiety, wręcz przeciwnie, podkreśla jej urodę.

???

Może to kwestia zawiązania chusty, która lekko zasłaniając włosy, uwypukla ich piękno, które sobie wyobrażam. W krajach muzułmańskich wielokrotnie mówiono mi, że wiązanie chusty to misterium. Na wsi rosyjskiej, gdzie chustki są ciągle powszechnie noszone, a strój ludowy jest zapięty po szyję, słyszałem to samo, zresztą z ust kobiet. To jest teatr, gdy musisz ten strój, tę chustę zdjąć, czyli zedrzeć zasłonę, aby zobaczyć kolejne piękno – to, które jest nie dla każdego. My, ci wyzwoleni Europejczycy, którzy nago chodzimy po plaży, zapomnieliśmy o tym, że jest piękno, które może być coraz piękniejsze, ale to oznacza zdejmowanie zasłony, docieranie do głębi.

Ale nie po to zakłada się chustę.

Oczywiście, że nie, niemniej okazuje się, że zakrywając, podkreślasz. Coś, co miało służyć skromności, aseksualności, staje się piękne i seksualne. A dzieje się tak za sprawą wyobraźni, która pozwala zetknąć się z tajemnicą.


Łatwiej nam zaakceptować chusty, często zresztą wiązane w bardzo zalotny sposób, ale burki już nie.

Tu chodzi o podkreślenie skromności, która jest piękna, szanowana. W średniowieczu skromność była cnotą i stawiano ją na równi z pięknem. Burka paradoksalnie potrafi podkreślać piękno. To są barwy, brzęk biżuterii, gdy kobieta idzie, czasami także widocznej na stopach. To sposób poruszania się. Gdy przed laty przebywałem w Afganistanie, widywałem kobiety siedzące w przedniej części autobusu, by mężczyźni nie oglądali ich twarzy. One mogły wtedy odrzucić burki. I ten gest, ten ruch był piękny. Ale skoro mówimy o skromności, to porządny muzułmanin nie chodziłby w szortach ani w Pakistanie, ani Afganistanie, ani w Iranie – tam zawsze trzeba mieć długie spodnie. Porządny, skromny mężczyzna, a jednocześnie podkreślający swoją piękną męskość, musi mieć też coś na głowie. Tak jak w XIX w., a i u nas na wsi do niedawna nie wolno było wyjść z gołą głową.

Piękny obyczaj.

Tak, a teraz opowiem pani anegdotę. Trwa interwencja w Afganistanie i trzeba mediować pomiędzy dwoma plemionami. Przyjechali negocjatorzy amerykańscy. Starszyzna wsi siedzi pięknie, w długich szatach, turbanach. Podchodzi Amerykanin do przywódcy plemienia, przedstawia się imieniem i wyciąga rękę na powitanie. I negocjatorzy natychmiast stracili w oczach Afgańczyków, bo nie wypili najpierw herbaty, nie spytali o zdrowie, o członków rodziny, ale przede wszystkim podali rękę. Tak się tam nie wita z nowo poznanym człowiekiem, to można z przyjaciółmi. Zatem godne, właściwe zachowanie również jest piękne.

Zatem czym jest piękno?

Nagrodę Nobla z dziedziny estetyki dostałby ten, kto by odpowiedział na to pytanie. Ja myślę, że podłożem piękna jest miłość. Jeśli popatrzymy na coś lub kogoś przez pryzmat miłości, to okaże się, że brzydota może być pięknem. Jeżeli natomiast dążymy wyłącznie do osiągnięcia piękna, a nie będzie się za tym kryła miłość, to mamy dualizm – jest piękno i jest brzydota, jest okropieństwo i jest cudowność, jest doskonałość i niedoskonałość i tak dalej. Miłość jest trzecim elementem, który to wszystko spaja. Jeśli można w tym przypadku mówić o gradacji, to mamy doskonałość, piękno i miłość. Doskonałość wcale nie musi być pięknem, piękno wcale nie musi być doskonałością, a tym czymś, co je spaja i przekracza, to jest w naszym europejskim pojęciu miłość, a w przypadku, powiedzmy, kultur Dalekiego Wschodu może być to coś innego. W buddyzmie można mówić o współczuciu, a także o dotknięciu pustki, z której wynurzają się formy i w której te formy zanikają.

Mam wrażenie, że mówi pan o nieosiągalnym ideale piękna.

Z punktu widzenia wielu mistyków, o których wspomniałem, piękno stworzone przez człowieka nie było żadnym pięknem. Oni zachwycali się dziełem stworzenia Boga, czyli gwiazdami, górami, morzem… Wielki scholastyk, katolicki teolog Tomasz z Akwinu pod koniec swojego życia doświadczył wizji, spowodowanej zresztą chorobą, że dotarł do raju, skąd wróciwszy stwierdził, że to wszystko, co napisał i co na ziemi widział, jest miałkie i nijakie. Czyli dotknął piękna niebiańskich zaświatów. Nie wnikajmy w to, czy one istnieją rzeczywiście, czy nie. Ważne jest, że wielu tego rodzaju „podróżników” łączy wspólny ich odbiór. Twierdzą mianowicie, że w zaświatach są kolory i dźwięki, których tu nie ma – to jest ta słynna muzyka sfer, której nie daje się opisać – i że to jest piękne. Myślę więc, że poza tym pięknem, które możemy dostrzec zmysłami, istnieje gdzieś jeszcze rezerwuar piękna…

Dla wybranych?

Nie umarłem, więc nie wiem. W każdym razie do tego rezerwuaru niektórzy ludzie dotarli i następnie próbowali go opisać. Ich świadectwa, niezależnie od tego, czy jeden spotkał Matkę Boską, a drugi archanioła Metatrona, są podobne. Wspólna jest ich obserwacja, że oto spotkali piękno, które przewyższa wszelkie inne. Być może w człowieku istnieje tęsknota nie tylko za Bogiem, ale również za takim nieziemskim pięknem.