Według Masajów na początku świata krowy potrafiły mówić ludzkim językiem. Dzięki temu nauczyły ludzi korzystać z dóbr, których im dostarczają.

Do dziś dla afrykańskich wojowników zamieszkujących tereny Kenii i północnej Tanzanii krowy to całe życie. Zwierzęta te – z którymi przemierzają stepy – są dla nich nie tylko towarzyszami, ale i główną walutą. Z ich kości i skór wyrabiają narzędzia i ozdoby, odchody są składnikiem budulca masajskich domostw (manyatt), a do codziennego menu należy słynny napój osaraoi. Współcześnie charakterystyczny smak tej mieszanki bydlęcej krwi i mleka znają nie tylko wojownicy, ale też setki turystów, dla których pobyt w masajskiej wiosce należy do obowiązkowych punktów programu w trakcie afrykańskiego safari.

– Masaj to symbol i ikona rdzennej Afryki. Dlatego większość przybywających do tej części kontynentu turystów pragnie go zobaczyć na żywo – mówi nam Fredrik Härenstam, autor fotoreportażu, który z bohaterami swoich zdjęć spędził trzy miesiące. – To napędza przemysł turystyczny, nic więc dziwnego, że władze inwestują w zachowanie rdzennych obyczajów. Ten komercyjny wymiar podtrzymywania tradycji rodzi jednak wśród samych mieszkańców liczne dylematy. Wielu zastanawia się: Jestem Masajem, czyli kim? – dodaje Härenstam.

Do niedawna odpowiedź na to pytanie wydawała się oczywista, zwłaszcza że przedstawiciele tej grupy etnicznej długo się opierali zachodnim wpływom. Obecnie, kiedy w jednej ręce wojownik trzyma włócznię, a w drugiej telefon komórkowy, pojawia się pytanie: czy jest on kustoszem odwiecznej tradycji, czy sprzedawcą na tandetnym targowisku turystycznych atrakcji. – Duma z bycia Masajem coraz częściej przegrywa ze współczesnymi realiami. Masajska tożsamość jest wykorzystywana jako narzędzie do zarabiania pieniędzy. Wielu wojowników nie chce się z tym pogodzić, ale często alternatywą jest całkowita utrata dziedzictwa i rozpłynięcie się w kenijskiej lub tanzańskiej kulturze – opowiada Härenstam.

Jego zdaniem Masajowie, których życie dokumentował, balansują na chwiejnej linie zawieszonej w cieniu wiecznej góry Kilimandżaro między tradycją a nowoczesnością. – Chcę do nich wrócić za 10 lat. Sam jestem ciekaw, kogo wtedy zastanę – zastanawia się fotograf. A na razie ze znaczną częścią z nich utrzymuje stały kontakt na... Facebooku.

Witkoria Michalkiewicz, 2012