Jak wyżywić 9 mld ludzi, którzy w 2050 r. zamieszkiwać będą naszą planetę? Od kilku miesięcy zastanawiamy się nad tym tematem na łamach magazynu "National Geographic". Szukamy sposobów na przeprowadzenie nowej zielonej rewolucji, pytamy, czy powinniśmy porzucić mięso i zastąpić je np. hodowlanymi rybami lub modyfikowanymi genetycznie wysokoplennymi roślinami. Ale problemu jedzenia nie należy rozpatrywać wyłącznie w skali globalnej. Dotyczy on przecież także – a może przede wszystkim – każdego z nas indywidualnie. Białko, węglowodany, witaminy są naszym paliwem, bez którego nie moglibyśmy funkcjonować. To, co kładziemy na talerzu, w pierwszej kolejności wpływa na nas samych, a dopiero potem na zasoby i stan planety. „Jesteś tym, co jesz” – brzmi oklepane już hasło, w myśl którego każdy spożywany posiłek odciska swoje piętno na ciele i duchu. Jak więc jeść, żeby wpływ ten był wyłącznie pozytywny?

Szkorbut tylko z książek

Na dobrą sprawę człowiek zaczął się nad tym zastanawiać stosunkowo niedawno. Do drugiej połowy XVIII w. jakiekolwiek naukowe podstawy wiedzy o żywieniu właściwie nie istniały. Wyznawane wówczas teorie – jak choćby ta głosząca, że we wszystkich pokarmach występuje jedna i ta sama substancja odżywcza – nie miały pokrycia w rzeczywistości. Z czasem zrozumiano mechanizm spalania, a do użycia weszło pojęcie kalorii. Do początku XX w. wartość energetyczna z nim związana była jedynym miernikiem pożywności pokarmu. Rozwój dietetyki nierozerwalnie związany był z postępem technologicznym. Kolejno odkrywane białka, witaminy, tłuszcze, węglowodany okazały się być różnie przyswajane, przetwarzane, wydalane przez ludzki organizm. Wreszcie zaczęto też wiązać błędy żywieniowe z chorobami: otyłością, nadciśnieniem, próchnicą. W latach 30. w krajach anglosaskich opracowano pierwsze zalecane normy żywienia, a ich wprowadzenie pozwoliło ograniczyć lub wyeliminować wiele schorzeń. W efekcie np. szkorbut wywołany niedoborem witaminy C znamy dziś właściwie wyłącznie z literatury marynistycznej.

Skoro więc o żywieniu wiemy już tak dużo, dlaczego wciąż jest z nim tak źle? Odpowiedź na to pytanie zależy tak naprawdę od tego, gdzie je zadamy. Z jednej strony 850 mln ludzi wciąż zmaga się z głodem, a 12 mln dzieci co roku umiera z powodu niedożywienia. Dla ponad 10 proc. światowej populacji luksusem jest po prostu pełny talerz, a żołądki zapychają tym, co akurat mają pod ręką. Często są to niskokaloryczne papki zbożowe, które choć zabijają głód, to jednak nie mogą zapewnić prawidłowego funkcjonowania organizmu.

Kalorie przy telewizorze

Na drugim biegunie jest świat zachodni. Zachłysnęliśmy się nadmiarem stosunkowo taniego jedzenia i nieograniczonymi wyborami, których dokonujemy między pełnymi półkami supermarketów. Zamiast jeść, by żyć, zaczęliśmy żyć, by jeść. Odeszliśmy od naturalnych produktów, zastępując je wysokoprzetworzonymi. Bogate w węglowodany, przeładowane kaloriami diety skutkują groźnymi chorobami, których – tak jak szkorbutu – dawno moglibyśmy się pozbyć. Stany Zjednoczone produkują codziennie cztery tysiące kcal na obywatela. Tymczasem dla przeciętnie zbudowanego mężczyzny w średnim wieku trzy tysiące będzie zbyt wiele, jeśli od czasu do czasu nie wstanie sprzed telewizora. Miliardy ziemskich mieszczuchów swoje dzienne kalorie zdobywają bez kiwnięcia palcem.

Na źle zbilansowane diety wpływ mają też braki w edukacji. Nie czytamy etykiet na przetworzonych produktach, nie rozumiemy pojęć i procesów, którym poddawana jest żywność na etapie produkcji. Zamiast naukowców słuchamy internetowych poradników. Jak w medycynie – największym autorytetem jest dziś „doktor Google”. A ten raz mówi np., że picie mleka przyspiesza wzrost, innym – że jedyne co mleko daje, to wzdęcia. Również w przestrzeni publicznej otaczają nas chwytliwe hasła nie zawsze przemyślanych kampanii społecznych. Jeszcze przed wojną za sprawą wymyślonego przez młodego reportera Melchiora Wańkowicza sloganu przekonywano Polaków, że „cukier krzepi”. Mało tego! Tłumaczono, że średnia długość życia kobiet jest dłuższa niż mężczyzn, bo jedzą więcej cukru. Czytając dziś te rewelacje, chwytamy się za głowy. Co ciekawe, nie przeszkadza to nam zjadać nad Wisłą 49 kg „białej śmierci” rocznie, znacznie więcej niż przeciętny Europejczyk. Hasło „Cukier krzepi” przyjęło się w naszej świadomości na tyle, że do dziś bezmyślnie je cytujemy, nie zastanawiając się nad jego szkodliwością.