Park w dużym mieście kojarzy się z ostoją, zieloną wyspą na morzu betonu. Tymczasem High Line na dolnym Manhattanie ma, na pierwszy rzut oka, niewiele wspólnego z tym wyobrażeniem. Wzrok od początku zatrzymuje się na stalowej konstrukcji podtrzymującej stare tory kolejowe.


High Line do niedawna było reliktem przeszłości, i to w kiepskim stanie. Sąsiedzi, a także rządzący Nowym Jorkiem w latach 90. XX w. Rudolph Giuliani liczyli na wyburzenie obiektu. Dzielnica Chelsea przechodziła gentryfikację, czyli zmieniającą jej charakter metamorfozę – powstawały tu kolejne galerie, restauracje i lofty. Władze uznały więc, że pozostała część biegnącej kilka metrów nad ziemią High Line, ciągnąca się przez ponad 2 km od Gansevoort Street do ulicy 34., stanowi zbędny balast, który należało usunąć, aby dzielnica wykorzystała cały swój potencjał.
Od czasów Giulianiego minęło 10 lat, a dzielnica uchodzi za najbardziej innowacyjne i przyjazne miejsce publiczne w całym Nowym Jorku. Zaś stalowe podpory torów kolejowych dziś podtrzymują podwieszany park, który łączy elementy promenady, placu i ogrodu botanicznego.
Spacer po parku High Line jest niepowtarzalnym doświadczeniem nawet jak na Nowy Jork. Płynnie przemieszczasz się 8 m nad ulicami – nie tracisz kontaktu z miastem, ale jesteś dosłownie ponad jego zgiełkiem. Możesz też przysiąść w otoczeniu roślinności, wyciągnąć się w słońcu, podziwiać rzekę Hudson i miejską zabudowę. A że idziesz nad ulicami, pokonanie dziesięciu przecznic zajmuje ci pięć razy mniej czasu niż przemierzenie tego dystansu „po ziemi”.
Zwycięska koncepcja parku połączyła prosty poprzemysłowy charakter High Lane z lekkością nowych elementów. – W naszym zamyśle park miał przypominać długą zakręconą wstążkę z kilkoma niespodziankami – opowiada projektant James Corner. – Dążyliśmy do utrzymania spójnego charakteru High Lane, unikając zarazem monotonii. Mała architektura obejmuje więc drewniane ławki „wyrastające” z gruntu, ale też oryginalne tory. Na liście nasadzeń znalazły się wysokie trawy i trzciny nawiązujące do porośniętego chwastami torowiska High Line z długiego okresu zaniedbania (linię kolejową oddano do użytku w 1934 r., ale na znaczeniu straciła w latach 60. XX w. Ostatni pociąg, z ładunkiem mrożonych indyków, pokonał trasę w 1980 r.).
Prawdziwymi bohaterami tej historii są Joshua David, wtedy 36-letni pisarz, i Robert Hammond, 29-letni pracownik spółek technologicznych. – Przeczytałem w New York Timesie, że High Line zostanie rozebrana – opowiada Hammond. – A ja byłem po prostu zakochany w stalowych konstrukcjach stacji, tych nitach i ogólnie w całym obiekcie. Pomyślałem, że pewnie jacyś społecznicy podejmą walkę o jego zachowanie, a z informacji wynikało, że sprawa ma trafić pod obrady samorządu. Poszedłem na posiedzenie, a Josh usiadł obok mnie. Okazało się, że spośród wszystkich obecnych tylko my chcieliśmy ratować linię.
David i Hammond poprosili kolejarzy, aby pokazali im High Line. – Weszliśmy na peron i naszym oczom ukazało się 2,5 km dzikiej łąki w samym środku Manhattanu. Oszołomieni odkrytą przestrzenią postanowili za wszelką cenę powstrzymać rozbiórkę trasy. W 1999 r. powołali do życia grupę Przyjaciele High Line stawiającą sobie jasny cel działania. – Mieliśmy po prostu walczyć z Giulianim, by uratować obiekt – opowiada Hammond. – Powoli docierało do nas, że jednocześnie możemy stworzyć nową, niezwykłą przestrzeń publiczną.


Atak na World Trade Center w 2001 r. okazał się momentem zwrotnym. – Początkowo uznaliśmy, że w takiej chwili nikt nie będzie już myślał o High Line – ciągnie Hammond. – Tymczasem na fali projektów związanych z odbudową Ground Zero rosło zainteresowanie naszą sprawą. Ludzie uznali, że mogą zrobić coś dobrego. Mniej więcej w tym właśnie czasie w Paryżu, w okolicach placu Bastylii, oddano do użytku park na miejscu starej linii kolejowej – Promenade Plantée. Francuski precedens zdecydowanie zwiększył wiarygodność działań Davida i Hammonda.
Przyjaciele High Line byli młodą grupą, ale zakorzenioną w środowiskach młodych artystów i biznesmenów. W 2003 r. nasi bohaterowie rozpisali konkurs – nie było to formalne postępowanie, a  jedynie zaproszenie do przedstawie nia swojego pomysłu na nową High Line wraz z projektem. Liczyli na kilkadziesiąt pomysłów mieszkańców Nowego Jorku, tymczasem otrzymali 720 prac z 36 krajów.
Nowy Jork wychodził z traumy 11 września, a Przyjaciele High Line rośli w siłę. Było o nich głośno wśród młodych menedżerów funduszy hedgingowych i deweloperów. Projektem interesowali się ci, dla których instytucje kulturalne burmistrza były za wysokim progiem, ale którzy chcieli zrobić coś dla miasta. High Line idealnie się do tego nadawała – coroczne letnie zbiórki funduszy cieszyły się wielką popularnością. Przyjaciele High Line zadeklarowali pozyskanie na projekt 20 mln dolarów oraz pokrycie większości kosztów operacyjnych po otwarciu parku.
Tymczasem okolica starej linii stawała się najpopularniejszą dzielnicą miasta – realizowano w niej projekty znamienitych architektów, takie jak np. centrala IAC autorstwa Franka Gehry’ego. Wiosną 2006 r. zdemontowano pierwszą szynę na linii High Line. Budowa parku ruszyła.
Od otwarcia pierwszego etapu High Line w czerwcu 2009 r. park należy do głównych atrakcji turystycznych w mieście, ale jednocześnie zachował lokalny charakter. Gdy w zeszłym roku jesienią spacerowaliśmy tam z Hammondem w słoneczny dzień, zauważyłem mnóstwo przechadzających się gości i wcale nie mniej „plażujących” miejscowych.
Mówiąc o niespodziankach w parku High Line, James Corner miał na myśli np. pokłady słoneczne. W pierwszej części jest ich najwięcej z uwagi na liczne zakręty ścieżki i fragmenty biegnące pod budynkami, po których przed spacerowiczem otwiera się panorama centrum czy perspektywa rzeki Hudson. Przy skrzyżowaniu z Tenth Avenue ścieżka opada, tworząc amfiteatralną nieckę. Można tu przysiąść i śledzić zgiełk ulicy pod stopami.
W drugiej części parku trasa prostuje się.   – Najpierw otacza nas przestrzeń i panorama miasta, a potem wciskamy się między budynki. Zależało nam, by spacerowicze nie czuli się tam jak w tramwaju – wyjaśnia Corner. Projektant postanowił więc obsadzić początek drugiej części bujniejszą roślinnością, zakładając, że nie wyeliminuje, a nawet nasili poczucie ścisku na długości jednej przecznicy, ale potem gładko przejdzie do otwartej łąki. Wchodzimy na „wiadukt” – metalową konstrukcję, która unosi ścieżkę nad gęsto porośnięte podłoże. Ulokowano tu kolejne siedziska z widokiem na ulicę poprzez ogromne białe ramy nawiązujące do billboardów, które niegdyś oblepiały okoliczne budynki. Nieco dalej ciągnie się promenada obsadzona polnymi kwiatami. – Prawdę mówiąc, myślałem, że będzie mi trochę brakować ciszy starej High Line – zwierzył mi się Hammond, gdy doszliśmy do końca parku. I zaraz dodał, że ogromny sukces projektu daje mu jednak znacznie więcej.