Pada komenda: „zapłon!”. Rozumie, że nie ma odwrotu. To nie symulator w Gwiezdnym Miasteczku, tylko prawdziwa rakieta, która właśnie startuje w kosmos. Ogarnia go paraliżujący lęk i wtedy, jak iskierka nadziei, pojawia się wspomnienie…

Mały chłopiec układa na łóżku skomplikowaną konstrukcję z krzeseł. Potem zwinnie wślizguje się pomiędzy nie i mości w określonej pozycji: plecy na płasko, nogi w górze, zgięte w kolanach, oparte na jednym z siedzeń. Zamyka oczy. Wyobraża sobie, że siedzi w kabinie jakiegoś samolotu, który wyniesie go wysoko w przestworza.

Mirosław Hermaszewski poleciał w kosmos w 1978 r.

37-letni Mirosław Hermaszewski uśmiecha się do siebie jeszcze przez chwilę, gdy dociera do niego, że siedzi w rakiecie dokładnie w tej samej pozycji. Jest 27 czerwca 1978 r. Pierwszy Polak leci na podbój przestrzeni kosmicznej. Obok niego, na pokładzie Sojuza 30, towarzysz Piotr Iljicz Klimuk. Dla niego to już trzeci lot w karierze.

Na starcie nie słyszą huku, który dla znajdujących się na Bajkonurze tłumów VIP-ów jest ogłuszający. Do środka dociera tylko mruczenie. Natomiast drgania są coraz silniejsze. Lęk powraca, a z nim kolejny obrazek z przeszłości: siedmioletni brzdąc ładuje się do kabiny Messerschmitta 109, chwyta za stery. Nie widzi, że samolot nie wystartuje, bo od dobrych kilku lat rdzewieje na złomowisku, tak jak dziesiątki innych na Ziemiach Odzyskanych, w Wołowie koło Wrocławia, gdzie trafił z rodziną po wojnie.

A właściwie tylko z matką i rodzeństwem. Ojciec zginął, zaś rodzina, wygnana z Wołynia, który już teraz nie jest Polski, walczyła na morzu i w partyzantce, a potem rozpierzchła się po świecie: Londyn, Paryż. Bratu ojca z Nieludzkiej Ziemi udało się ujść z Andersem. Ale o tym nie można głośno mówić, bo z takimi krewnymi w Polsce Ludowej na karierę nie ma szans.

Pierwsze wrażenia na orbicie

Drgania i lęk. Wrażenie, że Sojuz 30 zamiast się wznosić, przechyla się i spada. Na szczęście to tylko wrażenie. Na starcie rakieta spala 1,5 tony paliwa na sekundę – przychodzi mu do głowy podręcznikowa definicja... W 120. sekundzie rzuca nimi gwałtownie do przodu tak, że zawisają na trzymających ich pasach – odłączył się właśnie pierwszy stopień rakiety. W 163. sekundzie odrzucają osłonę balistyczną i wtedy przez iluminator do środka wdziera się promyk słońca. Są 80 km od Ziemi i Hermaszewski bardzo chce ją zobaczyć.

Tak jak mały Mirek wspinał się w Wołowie na najwyższe drzewa, chcąc znaleźć się jak najbliżej nieba, i stojąc na czubku wyciągał szyję, by dostrzec, co kryje się za horyzontem. Teraz też wyciąga szyję, ale nie zobaczy Ziemi, bo rakieta pochyliła się do horyzontu, aby rozpędzić statek do pierwszej prędkości kosmicznej. Nogi ma w górze, głowę niżej. Widzi tylko czerń kosmosu. Nagle słyszy serię odpalanych pironaboi i... całkowita zmiana – zawisają w powietrzu. Klimuk klepie go po kolanie i mówi: „No, jesteśmy na orbicie!”.

Przygotowania do startu

Ale do niego to wszystko jeszcze nie dociera, bo cały ten dzień był za szybki, za intensywny. Ostatnią noc spał co prawda jak zabity. Wymęczony setkami ćwiczeń, jakie poprzedziły lot, nie skorzystał nawet z tabletek nasennych podsuniętych mu dyskretnie poprzedniego wieczora przez lekarza. I dobrze, bo rano do jego pokoju w Gwiezdnym Miasteczku wpadła sfora doktorów i zaczęła dopytywać się o te tabletki. Zbadano mu puls, ciśnienie, zrobiono EKG i EEG, i wtedy nagle przeszła mu przez głowę myśl: koniec z samodzielnymi decyzjami, teraz podejmują je za ciebie inni. Potem było ostatnie śniadanie: twarożek ze szczypiorkiem, miód, gotowany ryż z czymś słodkim i lewatywa.

W czasie projekcji filmu „Białe słońce pustyni” o rewolucji w azjatyckiej części ZSRR (była to tradycja lotów załogowych, podobnie jak podpisy na drzwiach pokojów, w których spali kosmonauci) ciągle wybiegali wraz z Klimukiem do WC. Potem wsadzono ich do autobusu i w towarzystwie milicyjnych wozów ruszyli przez 40 km stepu do wyrzutni. W pewnym momencie zobaczyli pasterza pilnującego stada wielbłądów, który porzucił zwierzęta i pędził w ich kierunku, co zaniepokoiło obstawę. Ten jednak zatrzymał się na skraju drogi, zdjął czapkę i głęboko się im skłonił. Prosty człowiek skojarzył ich z odpalanymi nieopodal rakietami i oddawał im hołd, bo instynktownie wiedział, komu i dlaczego.

A kiedy on sam zdał sobie sprawę z tego, co go czeka? Dopiero gdy stanął przed rakietą: już kompletnie ubrany w skafander, w nowej, specjalnej bieliźnie pod spodem, opleciony elektrodami i czujnikami po pożegnaniu z oficjelami. Spojrzał na dyszącą „babę”, która miała 9 m średnicy w podstawie i 50 m wysokości, a jej zbiorniki ciekłego tlenu pokryły się szronem mimo 42-stopniowego upału.

Jak wygląda lot w kosmos

I zadał sobie pytanie: czy wolno ryzykować życie dla pasji, realizacji marzenia, skoro masz rodzinę? Żona, koleżanka jeszcze z liceum, choć z młodszej klasy, syn Mirek urodzony w symbolicznym roku tysiąclecia państwa polskiego, obecnie też pilot, i córka, której po latach będzie musiał wybijać z głowy marzenia o skokach ze spadochronem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

A za oknem noc i mrowie gwiazd. Chce zlokalizować te znane, ale nie może odnaleźć żadnej z nich, mimo że swojego czasu całe godziny spędzał w planetarium i wydawało mu się, że na niebie wskaże każdą konstelację... Czyżby nagłe ogłupienie? Nie, te światła to nie gwiazdy, to... Japonia. Od wejścia na orbitę słucha swojego organizmu, czuje pulsowanie krwi w żyłach, pojawia się coraz silniejsze wrażenie pęczniejącej czaszki, jakby wisiał na trzepaku głową w dół. Zdaje mu się, że głowa robi się większa i większa, wręcz monstrualna, dotyka ścianek kabiny, ale to kolejne złudzenie, bo widzi normalnie.

A za oknem pierwszy wschód słońca. Następny za... 90 minut, kolejny za 180. Takich wschodów (i oczywiście zachodów) zobaczy podczas lotu 126. Jego misja potrwa 8 dni. Słońce rozlewa się amarantową łuną po nieboskłonie. Wydaje się, że płonie.

Hermaszewski cudem przeżył rzeź na Wołyniu

Hermaszewski nie pamięta nocy z 25 na 26 marca 1943 r., bo miał zaledwie półtora roku (przyszedł na świat 15 września 1941 r.). Wtedy Ukraińcy otoczyli Lipniki, gdzie mieszkał. Na strzechy posypały się pociski zapalające. W ciemności rozgrywały się makabryczne sceny jak z „Malowanego ptaka” Kosińskiego: mordowano, grabiono bez opamiętania.

Kamila, matka generała, cudem uszła z życiem goniącym ją po zagonach rezunom z UPA, ale po drodze z zapaski na plecach wypadło jej dziecko. To był właśnie Mirosław. Gdy nad ranem ojciec szukał na polu poległych, niespodziewanie dostrzegł zawiniętego w kocyk syna, który mimo tęgiego mrozu przeżył. Wtedy wypowiedział swoje pierwsze słowa: „sii” – co oznaczało ogień, i „buch”, czego tłumaczyć nie trzeba.

Wszystkim wtedy wywrócił się świat, ponieważ Lipniki to była wcześniej „wsi spokojna, wsi wesoła”, gdzie Polacy z Ukraińcami żyli zgodnie. A historię rodziny przekazywali z pokolenia na pokolenie.

Dzieje rodziny Hermaszewskiego

Pradziad Hermaszewskiego, Jakub, został zesłany na Syberię za udział w powstaniu styczniowym, ale udało mu się zbiec. Osiadł w Żytomierzu, tam się ożenił. Jednym z wielu dzieci, jakich się dochował, był dziadek Mirosława, Sylwester. Ten z kolei miał 16 dzieci. Wśród dwunastki, która przeżyła, był ojciec, Roman, który poślubił Kamilę z Bielawskich i dochował się siedmiorga potomków, w tym właśnie jego.

Dziadek zarządzał dobrami hrabiego Małyńskiego i wraz z nim rozbijał się po świecie. Z jednej z wypraw przywiózł kryształkowe radio. Gdy zademonstrował to cudo rodzinie, jego żona chwyciła za flakonik z wodą święconą, aby odpędzić drzemiącego w pudle diabła. A wnuk w kosmos poleciał.

To taki dziwny film z zawrotnym tempem. Kontynenty, oceany przesuwają się jak obrazki w dziecinnym kalejdoskopie. Wyobraża sobie te wszystkie plemiona i nacje, wydobywa z zakamarków pamięci całą wiedzę na ich temat. W 90 minut ogarnia wzrokiem cały świat, przeżywa cztery pory roku, całą dobę, która jest niczym epoka. I nadal nie może uwierzyć, że tu jest, choć z rocznym opóźnieniem.

Dlaczego w kosmos poleciał Czech zamiast Polaka

W 1977 r. wystartowała Stacja Orbitalna Salut 6, ale nie udało się z nią połączyć dwóm radzieckim kosmonautom, Władimirowi Kowalonkowi i Walerijowi Ruminowi ze statku Sojuz 25. Kolejny lot w kosmos miał rozstrzygnąć, czy była to ich wina, czy też zdecydowały inne czynniki. Hermaszewski i Klimuk byli już wtedy gotowi, ale do gry weszła Wielka Polityka. Podobno u najwyższych władz państwowych Rosji interweniował sam przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji Gustaw Husak. Nalegał, aby w ramach rekompensaty za Praską Wiosnę w kosmos poleciał jego rodak.

Słowo ciałem się stało, a Hermaszewski wylądował w... szpitalu, choć nic mu nie dolegało. Poddano go operacji migdałków mimo jego gorących zapewnień, że są zdrowe. Operację przeprowadzał sam ordynator, który ostatnio czynił to zapewne na froncie, ale chodziło o jego prestiż. Na koniec, oglądając wycięte migdałki, skonstatował: „Rzeczywiście, zdrowe. No, szkoda, bo chłopak jeszcze chciał mieć dzieci”. Czy mógł się nie zgodzić na operację? Teoretycznie tak, ale wtedy nigdy by nie poleciał. To był taki dziwny pakt: kosmos za cenę migdałków.

Już na orbicie zaczynają wyłapywać stacje radiowe z różnych krajów. Niezależnie od strefy geograficznej wszyscy informują o locie Sojuza, przekręcając często nazwiska kosmonautów, co Hermaszewskiego śmieszy. Potem mina mu jednak rzednie, gdy okazuje się, że on sam musi zamienić się w dziennikarza i zrelacjonować swoje przeżycia na bieżąco. Przekaz ma iść do „bazy” na ziemi, a stamtąd do rozgłośni na całym świecie. Chodziło zapewne o to, aby towarzyszom kosmonautom nie wymknęło się coś, czego świat usłyszeć nie powinien. Wielki Brat czuwał. Hermaszewski nie czuje się dobrze w tej roli. Zawsze był nieśmiały, publicznych występów unikał jak ognia.

Jak Mirek został pilotem

Do przedstawienia-adaptacji opowiadania Konopnickiej wybrała Mirka pani w szkole. To nie była nagroda za świetne wyniki w nauce. Chłopiec był chudy, wysoki i blady – idealny zatem do roli Janka Muzykanta. Na szczęście ostra interwencja matki uratowała go od niechcianego aktorskiego debiutu, ale kompleks pozostał. Zwłaszcza za tę chudość wyśmiano go po latach na komisji poborowej w Wołowie, orzekając, że nie nadaje się do wojska (dostał kategorię C), a przecież latał już na szybowcach w Aeroklubie Wrocławskim. To mógł być koniec kariery.

Dopiero w Szkole Orląt w Dęblinie bardziej uwierzył w siebie, choć na egzaminie wstępnym nie było lekko. Bieg na 1500 m ukończył wprawdzie jako pierwszy, ale jako że pobiegł bez butów (nie stać go było na tenisówki), żużel ze stóp wydłubywał jeszcze przez kilka tygodni. Tam nauczył się pilotować samolot TS-8 Bies i zdobył kwalifikacje pilota myśliwskiego III klasy na samolocie MiG-15 (I klasę zrobił dwa lata później na MIG-u 17).

Szkołę ukończył jako prymus. Przydzielono go do pułku obrony powietrznej w Poznaniu, gdzie został przeszkolony w pilotażu samolotów ponaddźwiękowych MiG-21. Potem ukończył z wyróżnieniem Akademię Sztabu Generalnego w Warszawie i podjął służbę w pułkach myśliwskich OPK w Słupsku, Gdyni i we Wrocławiu.

Czas audycji się zbliża. Hermaszewski czuje narastający stres. Zupełnie nie ma pojęcia, jak ma mówić. I nagle przychodzi mu do głowy najprostsza, ale genialna myśl: będę mówić od siebie, to co widzę i czuję. Potem okazuje się, że ta audycja wypadła całkiem dobrze, nic z jego wypowiedzi nie wycięto.

Życie na stacji orbitalnej Salut

Nadchodzi moment połączenia ze stacją orbitalną Salut 6. Cumują bez problemów i na pokładzie spotykają dwóch innych kosmonautów-towarzyszy. Mają tu znacznie więcej miejsca niż w kapsule Sojuza: na spanie, mycie, jedzenie.

Jak wygląda to ich życie? Zamiast mycia – chusteczki nasączane specjalnym płynem, które nie pachniały przyjemnie tak jak dziś, tylko cuchnęły lizolem. Posiłki liofilizowane – na zasadzie dzisiejszych dań w proszku, np. ziemniaków – do których wlewają gorącą wodę z systemu regeneracji (specjalne urządzenia pokładowe skraplały, a następnie destylowały pot kosmonautów). Do tego tuby z zupami. Przyswajanie tych posiłków przez organizm sprawdzali jeszcze w Gwiezdnym Miasteczku, kiedy opracowywano menu kosmonautów (dla każdego indywidualne).

Śpią w śpiworach, ale muszą przywiązywać się do różnych sprzętów, aby nie dryfować w kabinie – pierwszej nocy Hermaszewski zapomina to zrobić i budzi go dziwny syk. Okazuje się, że przyssał się do otworu wentylacyjnego. Mimo obaw urządzenie nie zostało uszkodzone. Zasypia ponownie.

Droga do lotu w kosmos

Był rok 1976. Pewnego dnia otrzymał polecenie wytypowania kilku pilotów ze swojego 11. Pułku Brandenburskiego im. Osadników Ziemi Dolnośląskiej. Mieli spełniać bardzo nietypowe kryteria: chcieć latać bardzo szybko, bardzo daleko i bardzo wysoko. Wojskowy nie pyta o szczegóły. Rozkaz to rozkaz, a dowódca ma go wypełnić. Tylko żałował, że jego samego nie uwzględniono. Sporządził listę, ale po tygodniu jemu też przedłożono taką ankietę.

Nadal nie wiedział, o co chodzi – poza tym, że kandydatów do nieznanego zadania było 300. Spotkał się z nimi na badaniach w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. Wcześniej każdemu przejrzano teczki... Lekarze odrzucili blisko 230 osób, potem odpadali następni. Rodzinne „konszachty” z Zachodem na szczęście nie wyszły na jaw.

Na zgrupowanie do Mrągowa, a potem do Zakopanego, wysłano ich już tylko 16. Chodziło o selekcję kandydatów pod kątem sprawności psychofizycznej, więc codziennie biegali, ćwiczyli na sali gimnastycznej, w komorach niskich ciśnień i na wirówkach, podnosili ciężary. Do tego testy psychologiczne i badania lekarskie. Zostało ich 12.

I wtedy zdradzili wreszcie, że chodzi o lot w kosmos w ramach programu Interkosmos. A jemu mina zrzedła, bo odezwał się kompleks Janka Muzykanta. Nadal był bardzo szczupły i, wydawać by się mogło, za wysoki na pilota.

Po Zakopanem, gdzie kandydaci na kosmonautów „wykończyli” w 2 tygodnie trzech góralskich przewodników, bo wszystkie trasy musieli przebyć biegiem (nawet takie jak z Morskiego Oka przez Przełęcz Szpiglasową do Doliny Pięciu Stawów – a była to zima), już tylko we czterech pojechali na trzy tygodnie do Gwiezdnego Miasteczka. Tu spotkali po 2 kontr-kandydatów z Czech i Niemiec, ale Polacy okazali się najlepsi. Co z tego, kiedy w 1977 r. poleciał Czech. Hermaszewski, pozbawiony migdałków, wyleciał w kosmos dopiero trzy miesiące później.

Badania naukowe na orbicie

Na pokładzie statku przeprowadzają szereg eksperymentów. Te technologiczne polegają np. na zbadaniu, jak w warunkach mikrograwitacji przebiega proces krystalizacji z fazy ciekłej pewnego typu półprzewodników. Druga grupa to eksperymenty geofizyczne. Dotyczą teledetekcji i polegają na jednoczesnym uzyskiwaniu obrazów tych samych obszarów testowych na terytorium Polski za pomocą identycznej kamery wielospektralnej z pokładu stacji orbitalnej i z pokładu samolotu oraz prowadzenie w tym samym czasie odpowiednich pomiarów naziemnych na tych obszarach. Najchętniej jednak przeprowadzają eksperymenty medyczno-biologiczne na własnych organizmach i roślinach.

Zakończony 5 lipca 1978 r. w stepach Kazachstanu lot Hermaszewskiego i Klimuka trwał 8 dni. Dokonali w tym czasie 126 okrążeń ziemi, ustanawiając przy okazji kilka niepobitych do dziś rekordów Polski, zatwierdzonych przez Międzynarodową Federację Lotniczą. M.in. wysokości lotu – 363 km, prędkości – 28 tys. km/godz., długotrwałości lotu – 190 godz., 03 min, 04 s, i przebytej odległości – 5 273 257 km.

Dalsze losy Mirosława Hermaszewskiego

Po locie kosmicznym pełnił służbę w Sztabie Generalnym WP, a po ukończeniu kolejnej Akademii – w dowództwie Wojsk Obrony Powietrznej Kraju. Jako komendant słynnej „Szkoły Orląt” w 1988 r. otrzymał nominację generalską. Co ciekawe, po powrocie na ziemię Hermaszewski dostał „odgórny” zakaz odbywania samodzielnych lotów – towarzysze tłumaczyli to obawami o jego życie. Ten jednak bardzo ostro mu się przeciwstawił i dalej latał.

Potem był jeszcze zastępcą Dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej (1991–1992), szefem bezpieczeństwa lotów WLiOP (1992–1995), inspektorem ds. Sił Powietrznych w sztabie Generalnym Wojska Polskiego (od 1995 r.). Następnie jeździł z wykładami i prelekcjami po kraju i świecie. Był członkiem Komitetu Wykonawczego Stowarzyszenia Kosmonautów i Astronautów Świata, członkiem Kapituły medalu Akademii Polskiego Sukcesu i członkiem Komitetu Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN. Zmarł 12 grudnia 2022 r.