DANYCH JEST ZA MAŁO, żeby na ich podstawie snuć opowieści o dawnych dziejach – Judith Field podkreśla ten aspekt zgromadzonych przez nią naukowych materiałów.


– W Australii znajduje się około 200 stanowisk z późnego plejstocenu. A tylko dla 20 z nich   datowania są ogólnie przyjęte. Mamy do czynienia z niezwykle skromną ilością informacji, a na tej kruchej bazie konstruuje się rozbudowane, skomplikowane modele – mówi.

Na szczęście w całej Australii działają łowcy skamieniałości, paleontologowie amatorzy. Ich rola w odnajdywaniu szczątków wielkich kręgowców jest nie do przecenienia. Należy do nich Lindsay Hatcher.

Spotykam się z nim w pobliżu miejscowości Margaret River, cztery godziny jazdy samochodem z Perth na południe. Hatcher dokonał tam jednego z najważniejszych odkryć szczątków kopalnych ostatnich lat. W 1992 r. postanowił zbadać jaskinię Tight Entrance Cave („Grota o  ciasnym wejściu”). Obrał tę samą drogę co większość grotołazów, którzy ją zwiedzali, i  stwierdził, że przeciska się przez skamieniałości. – Wszyscy chodzili po ogromnym wymarłym kangurze – opowiadał. Otwór w dnie jaskini okazał się jego oczodołem. Od tamtej pory z Tight Entrance Cave wydobyto ponad 10 tys. kości wielkich zwierząt.

Niekiedy łowcy skamieniałości odbywają loty ultralekkimi awionetkami nad Nullarbor Plain – bezdrzewną równiną na południowym wybrzeżu Australii – i  za pomocą GPS lokalizują wejścia do jaskiń zauważone z  lotu ptaka. Na obszarze Nullarbor odkryto ostatnimi czasy setki jaskiń, a w czterech z nich znaleziono ogromne złoża skamieniałych kości wielkich zwierząt. Hatcher zna też jaskinie, w których można znaleźć prymitywne bumerangi. Jego zdaniem służyły do polowania na nietoperze. Ale i tutaj szczątki dużych zwierząt i pozostałości po ludziach nie występują w tych samych miejscach. Z nielicznymi (tym bardziej ciekawymi) wyjątkami.

Mammoth Cave (Jaskinia Mamucia) to atrakcja turystyczna w  pobliżu Margaret River. W  latach 1909–1915 osady zawierające skamieniałości wydobyto z  jaskini i poddano badaniom metodami, które dzisiejszych badaczy napawają zgrozą (– Przede wszystkim szukali szlachetnych kamieni – mówi Hatcher).

Mimo wszystko jedno znalezisko wzbudza do dziś duże zainteresowanie: kość udowa, na której jest wyraźne nacięcie. Kopię tej kości wyeksponowano w Jaskini Mamuciej. Hatcher uważa, że nacięcie powstało od ostrego narzędzia. Jego zdaniem Mammoth Cave to idealne schronienie dla ludzi epoki lodowcowej.

– Piękne miejsce do życia. Zaciszne. Całoroczny dostęp do wody. Naokoło pełno zwierzyny – opowiada Hatcher, gdy zwiedzamy oświetlone komory jaskini.

A  może nacięcie na kości powstało od ostrych zębów lwa workowatego? Kwestia interpretacji. Jedno jest pewne: Hatcher będzie szukał nadal, próbując  rozwikłać największą zagadkę kontynentu.

 

Dzieje Ziemi odbijają się w osadach geologicznych w  sposób przypadkowy, chaotyczny. Kości rozkładają się, wytwory człowieka   niszczeją, gleba ulega erozji, klimat się zmienia, lasy wyrastają i  znów nikną, rzeki zmieniają koryto. Wszystko ulega zatarciu – jeśli nie całkowitemu, to co najmniej częściowemu. Dlatego też odtwarzamy je na podstawie niepełnych danych.


Najdawniejsi mieszkańcy Australii wyrażali siebie w malowidłach naskalnych znajdowanych na całym kontynencie. Dołączam do Petera Murraya, paleontologa z Alice Springs. Jedziemy na stanowisko na południe od miasta, gdzie na czerwonym piaskowcu widnieją koliste i zygzakowate symbole. – Bardzo ładne. I tajemnicze – mówi Murray. – Ale nie ma wizerunków dużych zwierząt.

Murray badał jednak malowidła z Ziemi Arnhema na północnym krańcu Australii, które przedstawiają zwierzę podobne do wielkiego wymarłego torbacza znanego pod nazwą Palorchestes. Palorchestes bywa porównywany do tapira – miał krótką, ruchliwą trąbę i długi język, podobny do języka żyrafy. W Australii Zachodniej znaleziono inne tajemnicze malowidło, na którym można się domyślać myśliwego z lwem workowatym lub wilkiem tasmańskim – a to duża różnica, bo lew workowaty wyginął dawno, a dużo mniejszy wilk tasmański dotrwał do czasów historycznych.

Wieczorem przy kolacji w Alice Springs Murray przyznaje, że w  jego zawodzie ciągle ma się do czynienia z interpretacjami: – Znaleziska nie mówią same za siebie.

Hipoteza blitzkriegu maluje przerażający obraz ludzi masowo wybijających ogromne liczby zwierząt. Ale możliwe, że odbywało się to jeszcze bardziej złowrogo: zagłada nie przyszła natychmiast, wskutek masowego zabijania, lecz szła drobnymi kroczkami, po trochu, pod wpływem różnych czynników, w tym zmian klimatu, a ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje z ich środowiskiem.

Jak my dzisiaj.

– Tak dawniej, jak i teraz żyjemy w taki sposób, że podcinamy gałąź, na której siedzimy   – twierdzi Flannery. Dopiero zaczynamy sobie zdawać sprawę, jak głęboko zmieniamy świat wokół nas i do jakiego stopnia nasza działalność szkodzi niezliczonym gatunkom, a  często prowadzi do ich zagłady.

KRĘCIŁEM SIĘ PO AUSTRALII parę tygodni. Wędrowałem po buszu, zaglądałem do jaskiń   w różnych zakątkach, a w końcu wróciłem do Sydney na podsumowującą rozmowę z Judith Field. Wtajemniczała mnie w kontrowersyjne zagadnienia stratygrafii Cuddie Springs, opowiadała o warstwach, w których tkwią obok siebie szczątki dużych zwierząt i narzędzia wykonane przez człowieka, zagłębiała się w  historię naukowych sporów. Słuchałem jej, gdy nagle zapytała: – Ma pan już dość?   – Siedziałem z brodą opartą na dłoni i pewnie wyglądałem tak, jakby głowa miała mi zaraz opaść na stół.

– Przepraszam, że nie byłam w  stanie przedstawić panu tej historii z  krystaliczną jasnością – usprawiedliwiała się kilka tygodni później przez telefon.

– Ależ nie, sprawa jest krystalicznie jasna   – odparłem. – To mętlik idealny.