Zwłoki na stos

W czasach starosłowiańskich ciała zmarłych zwykle palono na stosie. Tak postępowały niemal wszystkie ludy zamieszkujące ziemie polskie przed nadejściem chrześcijaństwa. Prochy całopalne składano w popielnicach lub bezpośrednio w ziemi. Inaczej postępowali Goci, którzy nie chowali zmarłych w całości. Wśród wykopanych w Masłomęczu niedaleko Hrubieszowa szkieletów znaleziono kilka pozbawionych głowy lub kończyn. Niektóre zwłoki skremowane były jedynie w części. W wybranych grobach znajdowały się też kości osób pochowanych gdzie indziej. Wraz z nadejściem chrześcijaństwa kremacja była stopniowo wypierana przez pochówki szkieletowe zalecane przez duchowieństwo.

Grobowe początki

Najstarszy grób na ziemiach polskich pochodzi sprzed 27,5 tys. lat. Znaleziono go w Jaskini Borsuka w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Resztkom zwłok półtorarocznego dziecka towarzyszył naszyjnik ze 112 zębów zwierząt. Zanim trafił do grobu jako dar, stanowił część stroju dorosłej osoby. Ta forma upamiętnienia obecna była także w epokach brązu i żelaza. Na drogę w zaświaty zmarłych wyposażano w broń, ozdoby i narzędzia. Niektóre pochówki przyjmowały postać kurhanów – kopców. Plemionom starosłowiańskim nie były też obce ofiary z ludzi. Uważano, że żona powinna zostać spalona na stosie razem z mężem. Nie można jednak stwierdzić, czy zjawisko to miało charakter masowy. Jeden z takich grobów z X lub XI w. znaleziono w Bodzi na Kujawach. Obok ciała młodego wojownika, które ułożono w pozycji embrionalnej, w ziemi pochowano młodą kobietę. Bardzo rzadkie u Słowian były z kolei wspólne pochówki ludzi i zwierząt. W pochodzącym z VIII lub IX w. grobie odkopanym w Chodliku na Lubelszczyźnie na prawie 4 tys. spopielonych kości tylko kilka należało do człowieka, który najpewniej spłonął na stosie wraz z wierzchowcem.

Cmentarz dla prestiżu

Pierwsze cmentarzyska powstały z przyczyn higienicznych. Pochówków dokonywano w pewnej odległości od osad ludzkich. Spalone ciała chowano przy drogach, na polach i w lasach, który to zwyczaj był zwalczany przez Kościół, sprzeciwiający się grzebaniu na niepoświęconej ziemi. Prestiżowym miejscem na chrześcijańskim cmentarzu był jego środek, przeznaczony dla ludzi majętnych i ważnych – ziemian, księży, bogaczy, organistów, a także, w niektórych przypadkach, nauczycieli. Dobrze było leżeć blisko księdza, który nawet po śmierci modlił się za zmarłego, a także przy drodze – panowało bowiem przekonanie, że  obok grobu nikt bezrefleksyjnie nie przejdzie, a raczej westchnie za duszę zmarłego.

Z przodkami na Dziadach

Najsłynniejszą tradycję zaduszkową uwiecznił w swoim dramacie Adam Mickiewicz. Praktykowane dwa razy do roku – na wiosnę i jesienią – dziady były hołdem składanym przodkom. Mieszkańcy wschodnich ziem polskich wierzyli, że w tych dniach zmarli komunikują się ze światem żywych. Należało więc postarać się o ich wstawiennictwo. Uczcie połączonej z przywoływaniem duchów przewodniczył guślarz – kapłan i poeta w jednym. Kościół walczył z tą sięgającą czasów pogańskich tradycją, którą dawniej zwano ucztą kozła, dlatego pospólstwo święciło dziady zwykle w opuszczonych kaplicach lub chatach przylegających do cmentarzy.

Topielcy, samobójcy, dzieci

Pochówki osób, które naraziły się społeczności, były szczególnego rodzaju. W Wilczycach niedaleko Sandomierza odkryto pochodzący sprzed 5 tys. lat grób związany z kulturą magdaleńską. Zmarłego nie spalono na stosie, ale pochowano twarzą do ziemi, z rozbitą czaszką. Szczątkom nie towarzyszyły dary. W czasach chrześcijańskich miejscem dla niegodnych była ziemia pod płotem lub w kącie cmentarza. Grzebano tam nieochrzczone dzieci, samobójców, topielców, innowierców, niewierzących, czasem też zmarłych śmiercią tragiczną, czyli wszystkich, którzy odeszli bez sakramentów chrztu lub namaszczenia chorych. Trumnę samobójcy zbijano z nieheblowanych desek, podczas pogrzebu nie wnoszono jej do kościoła. W późnym średniowieczu zdarzały się przypadki, gdy nic nieznaczące ciała bezbożników wrzucano do wspólnego grobu. Ten znajdować się powinien w pobliżu kościoła, w jego świętym obrębie. Najlepiej pod rynnami, by uświęcona dachem kościoła woda mogła ściekać na grób.

Od tryzny do stypy

Wciąż żywa na wsi tradycja ucztowania ku pamięci zmarłego wywodzi się wprost ze starosłowiańskiej tryzny. Obrzęd ten łączył biesiadę nad grobem z igrzyskami na cześć nieboszczyka. Żałobnicy brali udział w zawodach, zapasach, a nawet turniejach rycerskich. Dopiero po rywalizacji zasiadano do stołu. Uważano, że w stypie uczestniczy także dusza zmarłego, a goszcząc żałobników, gości się i jego. Zostawiano więc dla zmarłego puste miejsce z kieliszkiem wódki i pajdą chleba. W XVI w. tradycja tryzny zanikła. Stypy – nazywane też pogrzebinami, pogrzybkiem, strawą, konsolacją, ostatnim weselem – przeniosły się do domów. U szlachty szybko zatraciły pierwotny charakter, przeradzając się w libacje z wielką ilością potraw i trunków, często kończące się awanturami.