Zespół archeologów kierowany przez Leonarda Lópeza Lujána odkrył ten obiekt, nazwany Aristo Canine, latem 2008 r. Początkiem wykopalisk było zadziwiające znalezisko, na jakie robotnicy natrafili podczas prac przy fundamentach nowego budynku: 12-tonowy prostokątny monolit z różowawego andezytu, przełamany na cztery fragmenty. Widniała na nim hipnotyzująca podobizna bogini ziemi, życia i śmierci. Bogini przykucała do porodu, pijąc zarazem własną krew, pożerając własne dzieło. Był to trzeci płaski monolit aztecki odkryty w okolicy Templo Mayor, obok 24-tonowego Kamienia Słońca z bazaltu (odkopanego w 1790 r.) oraz ośmiotonowego Dysku Coyolxauhqui, bogini księżyca (1978 r.).

Po latach metodycznych poszukiwań zespół  Lópeza Lujána natrafił na umieszczone w głębokiej jamie obok monolitu niezwykłe ofiary: 21 noży z białego krzemienia pomalowanego na czerwono. Miały wyobrażać zęby i dziąsła azteckiej bogini ziemi z paszczą otwartą na przyjęcie zmarłych. Kopiąc dalej, badacze znaleźli zawiniątko z liści agawy. Skrywało kolekcję ofiarnych przebijaków z kości jaguara, używanych przez kapłanów do rozlewania własnej krwi jako podarunku dla bogów. Obok przebijaków znajdowały się bryłki kopalu – kadzidła służącego kapłanom do duchowego oczyszczenia, pióra i nefrytowe koraliki.

Ku zaskoczeniu Lópeza Lujána kilka metrów pod wspomnianym zawiniątkiem znajdowała się druga ofiara, tym razem złożona w kamiennej skrzyni. Zawierała szkielety dwóch orłów przednich – symboli słońca – skierowane głowami na zachód. Wokół ptaków spoczywało 7 noży ofiarnych, z których 24 były ozdobione m.in. futrem, przypominając postrzępione lalki. Miały wyobrażać bóstwa kojarzone z zachodzącym słońcem. Do stycznia zespół odkrył w tym szybie sześć ofiar. Ostatnia z nich, znajdująca się   7 m poniżej poziomu ulicy, to ceramiczny dzban wypełniony 310 koralikami, zatyczkami do uszu i figurynkami z zielonego kamienia. Wygląda na to, że wszystkie obiekty zostały umieszczone w sposób przemyślany, tak by odtwarzać całą kosmologię azteckiego imperium.

Właśnie na samym dnie drugiej skrzyni ofiarnej López Luján odnalazł owo misternie ozdobione zwierzę. Przykrywały je muszle oraz szczątki małży, krabów i ślimaków – stworzeń sprowadzonych tu z Zatoki Meksykańskiej oraz Atlantyku i Oceanu Spokojnego. Archeolog wiedział, że obrazują one pierwszy poziom świata podziemnego, a pies ma przeprowadzić duszę swego pana przez niebezpieczną rzekę.

Ale o czyją ludzką duszę chodziło? Od czasu  podboju Meksyku dokonanego przez Hernána Cortésa w 1521 r. nie odkryto szczątków żadnego azteckiego imperatora. Tymczasem zapisy historyczne mówią, że trzej władcy Azteków zostali poddani kremacji, a ich popioły pogrzebano u stóp Templo Mayor. Kiedy znaleziono monolit Tlaltecuhtli, López Luján zauważył, że przedstawione na nim bóstwo w szponach prawej stopy trzyma królika, nad którym widnieje 10 kropek. W systemie azteckiego pisma 10-Królik to 1502 – rok, w którym według kodeksów zachowanych z tamtej epoki najstraszliwszy władca imperium, Ahuitzotl, został złożony na wieczny spoczynek.

López Luján jest przekonany, że miejsca pochówku Ahuitzotla trzeba szukać gdzieś w pobliżu punktu, w którym znaleziono monolit. Jeżeli ma rację, to Aristo Canine może być podziemnym przewodnikiem po duchowym świecie ludu, który my znamy jako Azteków, choć on sam określał się mianem Mexica, i którego spuścizna stanowi rdzeń meksykańskiej tożsamości. Jeśli López Luján odnajdzie grobowiec Ahuitzotla, będzie to kulminacja niezwykłego, trwającego 32 lata śledztwa w sprawie jednego z najbardziej mitologizowanych i błędnie   rozumianych imperiów półkuli zachodniej. Niestety, jeśli chodzi o państwo Azteków, niewiele jest rzeczy pewnych – ich rządy były brutalne, a zarazem wyrafinowane, trwały krótko i zostały w dosłownym sensie zabetonowane, a przecież pół tysiąca lat później wciąż trwają w świadomości narodu.

Gdy w 1978 r. rozeszła się wieść, że Templo  Mayor leżała w samym sercu drugiego najludniejszego miasta świata, spektakl, który nastąpił potem, przypominał bardziej premierę na Broadwayu niż naukowe odkrycie. Pośród dziesiątków znakomitości uraczonych wycieczką po stanowisku znaleźli się m.in. Jimmy Carter, François Mitterand, Gabriel García Márquez, Jacques Cousteau i Jane Fonda. Niektórych oprowadzał sam prezydent Meksyku José López Portillo, który podjął kontrowersyjną decyzję zrównania z ziemią 13 budynków, umożliwiającą prowadzenie wykopalisk. A teraz wszystko się powtarza, bo krążą pogłoski, że na obrzeżach Zócalo może być pogrzebany jeden lub kilku władców. López Luján w nieskończoność pokazuje VIP-om ciasne stanowisko przy zachodnim skraju piramidy. Meksykańska prasa przybywa tłumnie na każdą wieść o archeologicznych rewelacjach. Zwyczajni ludzie też stukają do drzwi, prosząc, by pozwolono im spojrzeć. López Luján często się na to godzi. Rozumie to psychologiczne przyciąganie.

– Meksykanie żyją w tragicznej teraźniejszości – mówi. – Ale przeszłość pozwala im stwierdzić, że jednak są kimś.

W przeciwieństwie do Majów, innej wielkiej cywilizacji prekolumbijskiej Mezoameryki, Aztekowie są utożsamiani wyłącznie z Meksykiem, który nie rezygnuje z żadnej okazji do ich mitologizowania. W środku meksykańskiej flagi widnieje aztecki orzeł, obecny także w emblematach dwóch głównych linii lotniczych kraju. Jest tu Banco Azteca i TV Azteca, a reprezentacja narodowa piłki nożnej w strojach z owym ikonicznym orłem rozgrywa mecze   na Estadio Azteca.

Tymczasem choć potężni Aztekowie w podbitych regionach rządzili za pomocą terroru, ich rzeczywista władza była ulotna. Nie wznosili świątyń i nie szerzyli tradycji kulturalnych, tak jak starożytni Rzymianie i Inkowie. Zamiast tego utrzymywali coś, co niektórzy uczeni określają mianem „taniego imperium”, czyli mocarstwa, w którym podbici mogli nadal rządzić się sami dopóty, dopóki dostarczali daninę. Władcy zapewniali poddanym rodzaj  „ochrony”, od czasu do czasu dając pokaz militarnej siły. Aztekowie woleli wykazywać inwencję w samym Tenochtitlán. Jednak to miasto było pod wieloma względami skarbnicą zwyczajów, wyobrażeń i duchowych praktyk zapożyczonych od wcześniejszych cywilizacji. Utrzymali swe imperium przez prawie sto lat, zanim zostało rozbite przez europejskich zdobywców. Jak to ujmuje Alfredo López Austin, ojciec Lópeza Lujána, badacz historii Mezoameryki: – Najczęstszym błędnym przekonaniem jest to, że kultura Azteków była całkowicie oryginalna. Nie była.

Jednak równie błędne jest karykaturalne przedstawianie Azteków jako spragnionych krwi. Hiszpańscy zdobywcy ponad miarę wyolbrzymili żądzę krwi ludu Mexica. Twierdzili na przykład, że podczas jednego obrzędu w świątyni pozbawiono życia 80 .400 ludzi, choć taki wyczyn wyludniłby znaczną część środkowego Meksyku. Z tego powodu niektórzy dziś uważają, że azteckie ofiary z ludzi wymyślili Europejczycy. To też gruba przesada. Prowadzone przez ostatnie 15 lat badania chemiczne porowatych powierzchni w całym mieście Meksyk pokazują, że ślady krwi są wszędzie. – Są kamienie ofiarne, noże ofiarne, ciała 127 ofiar. Nie można zaprzeczyć, że składano ofiary z ludzi – mówi López Luján. Szybko jednak dodaje, że czyniono tak w całym antycznym świecie. Majowie   (i liczne inne kultury poprzedzające Azteków)  również stosowali tę praktykę.

– To nie tyle okrucieństwo człowieka, co epoki. Wojownicza atmosfera czasów, gdy religie wymagały poświęcania istot ludzkich bogom – zauważa López Austin. Jak dowodzą analizy kodeksów przeprowadzone przez harwardzkiego historyka religii Davída Carrasco – azteckie społeczeństwo cierpiało z tego powodu.

Kodeksy ujawniają, że był to lud, który zdawał sobie sprawę ze słabości imperium opartego na ofiarach z ludzi. Nawet kiedy osiągali szczyt potęgi pod rządami Ahuitzotla, ich los był już przesądzony. Aztekowie, którzy uważali się za centrum wysoce niepewnego świata, cierpieli zarazem na coś, co Carrasco nazywa „kosmiczną niepewnością”.

Imperium powstało z niczego. Pierwsi Aztekowie, albo Mexica, przybyli z północy (powiada się, że z Aztlan), aczkolwiek ta ziemia ich przodków nigdy nie została zlokalizowana i być może istniała tylko w legendzie. Mówili językiem nahuatl, narzeczem potężnych Tolteków, których dominacja w środkowym Meksyku zakończyła się w XII w. Ale język był jedynym powiązaniem ludu Mexica z wielkością. Przepędzani z kolejnych osad Doliny Meksyku trafili w końcu na wyspę na jeziorze Texcoco, której nikt inny nie chciał, i w roku 1325 nazwali ją   Tenochtitlán. Było to niewiele więcej niż nieużytek, mokradło. Brakowało na nim wody   zdatnej do picia oraz kamieni i drewna do budowy. Jednak nowi mieszkańcy Tenochtitlán, obdartusy, które – jak to ujmuje znany uczony Miguel León-Portilla – „nie wykształciły prawie żadnej kultury”, rekompensowali ten brak niezłomną wolą.

Potem owi osadnicy przystąpili do przekopywania się przez ruiny wielkich niegdyś miast-państw – Teotihuacan i Tula. Co tam zobaczyli, to sobie przywłaszczyli. Do roku 1430 Tenochtitlán stało się większe niż jakiekolwiek inne miasto. Zbudowano w nim wspaniałe akwedukty, podzielono kanałami i groblami na cztery części. W centrum dominowała piramida z dwoma ciągami schodów i bliźniaczymi świątyniami na szczycie. Żaden z elementów tej architektury nie był innowacyjny, i o to właśnie chodziło. Mexikowie chcieli powiązać swoją cywilizację z dawnymi – zwłaszcza poprzez intrygi Tlacaelela, królewskiego doradcy. Był on głównym architektem trójprzymierza miast Tenochtitlán, Texcoco i Tlacopan i przechwalał się, że „żaden z byłych królów nie działał bez mojego zdania lub rady”. W pierwszej połowie XV w. Tlacaelel rozpowszechnił nową wersję historii Mexików, twierdząc, że pochodzą od wielkich Tolteków i wprowadzając Huitzilopochtli – boga słońca i wojny swego ludu – do panteonu bóstw tolteckich. Królewski doradca poszedł jeszcze dalej. Jak pisze Miguel León-Portilla, Tlacaelel przeznaczeniem imperium Mexików uczynił podbój wszystkich innych ludów (…), aby chwytać jeńców do składania w ofierze, albowiem słońce, źródło wszelkiego życia, umrze, jeśli nie zostanie nakarmione ludzką krwią.

 


Tak oto pogardzani przybysze z północy stali się arystokracją. Ujarzmiali w Dolinie Meksyku miasto za miastem. Pod rządami Moctezumy I,   pod koniec lat 40. XV w., Mexikowie oraz ich sojusznicy przemaszerowali ponad 300 km, aby rozszerzyć swe imperium na południe,   na tereny dzisiejszych stanów Morelos i Guerrero. W latach 50. parli ku północnym wybrzeżom Zatoki Meksykańskiej. A w roku 1465 rozgromili Konfederację Chalco, która przeciwstawiała im się jako jedyna w Dolinie Meksyku.

Powiększenie imperium do punktu krytycznego miało przypaść w udziale Ahuitzotlowi, ósmemu azteckiemu władcy.

Ahuitzotl nie ma twarzy. Człowiek, którego szczątki Leonardo López Luján ma nadzieję znaleźć w pobliżu Templo Mayor, nie jest przedstawiony na żadnym dziele sztuki.

– Jedyne wyobrażenia azteckiego władcy, jakie mamy, to wizerunki Moctezumy II, a i one zostały wykonane na podstawie opisów Hiszpanów, już po jego śmierci – mówi López Luján. Chodzi mu o ostatniego imperatora, który rządził Meksykiem w przededniu konkwisty.   – Znamy wiele szczegółów z życia Moctezumy II. O Ahuitzotlu możemy powiedzieć bardzo mało.

Oto co wiemy: ten wysokiej rangi wojskowy objął tron w 1486 r., gdy jego brat Tizoc utracił władzę i zginął – może od trucizny, a być może z ręki młodszego brata. Już samo jego imię kojarzyło się z przemocą. W języku nahuatl ahuitzotl oznaczał złośliwą, podobną do wydry istotę, która mogła dławić ludzi swym muskularnym ogonem. 45 podbojów Ahuitzotla, stanowiących dorobek jego 16-letniego panowania, zostało upamiętnionych w manuskrypcie zwanym Kodeksem Mendoza, powstałym prawdopodobnie na zamówienie hiszpańskiego wicekróla Antonia de Mendozy.

Armie Ahuitzotla podbiły pas ziem wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, sięgający aż po dzisiejszą Gwatemalę, i tym samym powiększyły zasięg terytorialny imperium do bezprecedensowych granic, jak pisze Carrasco. Celem niektórych z  tych bitew było wyłącznie zademonstrowanie przewagi lub ukaranie krnąbrnych miejscowych władców. Większość miała zaspokoić dwie podstawowe żądze – daninę dla Tenochtitlán i ofiary dla bogów.

Kiedy Ahuitzotl objął władzę, pierwsza zasada azteckiego zwierzchnictwa: zabieraj w podbitym regionie to co najlepsze, była już mocno ugruntowana.

– Wszędobylscy kupcy i handlarze pełnili funkcję szpiegów – wyjaśnia Eduardo Matos Moctezuma, archeolog, który nadzorował wykopaliska w Templo Mayor. Kiedy dostarczyli już raporty o zasobach danego miasta, wojsko przygotowywało atak.

– Ta militarna ekspansja miała charakter ekonomiczny – mówi Matos Moctezuma. – Aztekowie nie narzucali swej religii. Chcieli dóbr.

Nawet złoto nie było dla ludów Mezoameryki tak cenne jak nefryt, który symbolizował płodność i który w Ameryce Środkowej można było znaleźć jedynie w kopalniach Gwatemali. Nic więc dziwnego, że Ahuitzotl otworzył szlaki handlowe prowadzące na te ziemie. Pozyskiwał stamtąd nie tylko zielone kamienie, ale także, jak mówi López Luján, pióra kwezali, złoto, skóry jaguarów i kakao, które było dla nich pieniędzmi rosnącymi na drzewach.


Przy takiej obfitości Tenochtitlán stało się zarówno centrum handlowym, jak i kulturalnym: – Najbogatszym ośrodkiem sztuki owych czasów, jakim później miały stać się Paryż i Nowy Jork – twierdzi López Luján.

 

Azteckie kosztowności stały się częścią życia duchowego Tenochtitlánu, pełnego skomplikowanych rytuałów. Templo Mayor nie była po prostu piramidą grzebalną, jak te wznoszone przez Egipcjan, ale raczej symbolem świętej góry Coatepec. Góra ta była sceną kosmologicznej opery mydlanej. Bóg słońca Huitzilopochtli zabił swoją waleczną siostrę, boginię księżyca Coyolxauhqui, i strącił ją na dno góry. Mexikowie wierzyli, że dzięki regularnie składanym ofiarom z wojowników bogowie będą zaspokojeni i cykl życia zostanie podtrzymany. Bez tych ofiar bogowie zginą i nastąpi koniec świata.

– Ta święta góra jest równie ważna jak krzyż dla chrześcijaństwa – mówi Carrasco. Mexikowie, podobnie jak większość mezoamerykańskich ludów, wierzyli w powtarzalność procesów destrukcji i tworzenia.

Składanie hołdu świętej górze oznaczało wprowadzanie kolorowo przystrojonych jeńców po schodach piramidy, zmuszanie ich   do wykonywania ceremonialnych tańców, a następnie wycinanie im serc i staczanie ich zwłok po schodach. Gromadzenie więźniów potrzebnych do późniejszego złożenia w ofierze oznaczało bezustanną wojnę. W określone dni na neutralnym gruncie staczano rytualne bitwy, których jedynym celem było pojmanie jeńców, a nie zdobywanie terytorium. Jak zauważa Ross Hassig, specjalista od Azteków, każda wojna była oficjalnie inicjowana przez spalenie wielkiego stosu wykonanego z kory i kadzidła pomiędzy dwiema armiami. Mexikowie nie mówili o „świętej wojnie”,   bo dla nich nie istniała inna. Walka i religia były nierozłączne.

Podczas swej pierwszej kampanii Ahuitzotl poprowadził armię przez kilka miast na północnym wschodzie, aby zebrać jeńców na ofiary, które miał poświęcić podczas swojej ceremonii koronacyjnej w Tenochtitlán. Rozzłoszczony faktem, że kilku nieprzyjacielskich władców nie wzięło udziału w jego intronizacji, w 1487 r.   rozpoczął kolejne najazdy, plądrując miasta w regionie Huaxtec i biorąc ogromną liczbę jeńców. Przeciwnicy Ahuitzotla zrozumieli aluzję. Tym razem ich przywódcy byli godnie reprezentowani na poświęceniu Templo Mayor. Z pełnym przerażenia zdumieniem patrzyli, jak rzesze ofiar, które sami oddali, są mordowane przez kapłanów w obrzędowych szatach.

Wzbudziwszy strach, Ahuitzotl okazał łaskawsze oblicze, zasypując odwiedzających go w pałacu watażków kwiatami, tytoniem i innymi prezentami. Imperator lubił rozrywkę. W jego domu muzyka nigdy nie milkła ani dniem, ani nocą, jak donosi pewien tekst z tamtej epoki. Jednak zamiłowanie do wystawnych ceremonii, w połączeniu z pokaźną liczbą żon i dzieci, nie pozostało bez wpływu na budżet Tenochtitlán. Lista danin dostarczanych przez podbite prowincje, spisana w XVI w. przez   Diega Durána, zakonnika i kronikarza, przypomina ulotkę reklamową słynnej firmy jubilerskiej: Złoto, klejnoty, piękne pióra, drogie kamienie (…) niezliczone sztuki odzieży i wiele ozdób. Bankiety musiały być wystawne – zadziwiające ilości kakao, papryki, ziaren dyni, wszelkiego rodzajów owoców, ptactwa i zwierzyny. Ale tego wszystkiego nie było dość. Zarządzono kolejne podboje, a także działania dowodzące potęgi imperium. Na przykład w 1497 r.   Ahuitzotl pomścił zabicie kilku kupców. Do odpowiedzialnych za te czyny wiosek wysłał wojsko z rozkazem zabicia 2 tys. ludzi za każdego zamordowanego. W stopniu większym   niż jakikolwiek władca przed nim Ahuitzotl poszerzył imperium na południe i przykrócił cugle podbitym terytoriom.

– Był bardziej zaciekły, brutalny – mówi archeolog Raúl Arana. – Kiedy ludzie nie chcieli płacić daniny, wysyłał wojowników. Pod rządami Ahuitzotla Aztekowie robili wszystko na masową skalę. I być może tego było za wiele. Wszystkie imperia mają jakieś ograniczenia.

Lud Mexica utracił wielkiego budowniczego imperium u szczytu swej dominacji. W 1502 r. – 10-Królik – Ahuitzotl zginął, ponoć od uderzenia w głowę podczas ucieczki z pałacu w czasie powodzi. Powódź została wywołana przez nieprzemyślaną budowę akweduktu, którą Ahuitzotl zapoczątkował, aby wykorzy- stać źródła bijące w pobliskim Coyoacan. Władca miasteczka ostrzegał Ahuitzotla przed ich nieregularnością, ale ten skazał go za uwagi na śmierć. Podczas pogrzebu Ahuitzotla wybrano 200 jego niewolników, którzy mieli towarzyszyć panu w zaświatach. Odziani w piękne stroje, niosący zaopatrzenie nieszczęśnicy zostali poprowadzeni do Templo Mayor, gdzie wydarto im serca, a ich ciała rzucono na pogrzebowy stos. Ich szczątki, podobnie jak szczątki ich władcy, zostały ponoć pogrzebane przed piramidą.

 

To jest miejsce, w którym odkryto monolit Tlaltecuhtli i Aristo Canine. W bezpośrednim sąsiedztwie zespół Lópeza Lujána odkopał i inne ofiary. Jedną z nich znaleziono pod rezydencją w stylu toskańskim zbudowaną dla pewnego żołnierza Cortésa. Inną odkryto kilka metrów pod wielką kamienną płytą. W obu przypadkach López Luján wiedział, gdzie szukać, bo śledził na mapie stanowiska skomplikowany szereg „niewidzialnych linii”, czyli osi biegnących ze wschodu na zachód. – Zawsze występuje tu symetria – mówi archeolog. – Tak jakby mieli na tym punkcie obsesję.
Praca zespołu archeologicznego jest powolna i nieefektowna. Po części wynika to z trudności, jakie napotykają wszelkie wykopaliska w miastach – uzyskiwanie zezwoleń, okrążanie kanalizacji i tuneli metra, omijanie podziemnych kabli, a także zachowanie bezpieczeństwa w rejonie wykopalisk położonych w jednym z najbardziej urzekających miejsc spacerowych na świecie. Lecz zespół Lópeza Lujána mozoli się także z powodu precyzji, z jaką Aztekowie układali przedmioty ofiarne. Stoimy nad jamą, w której w maju 2007 r. znaleziono niewielką skrzynię: – Zbadanie wszystkiego zajęło nam 15 miesięcy. Taka mała przestrzeń zawierała ponad 5 tys.  obiektów w 10 warstwach. Liczba tych przedmiotów, ich bogactwo są niewiarygodne.

– Wydają się leżeć na chybił trafił, ale tak nie jest – ciągnie López Luján. – Wszystko ma kosmiczne znaczenie. Wyzwaniem dla nas jest wykrycie logiki i układów, według których te przedmioty były rozmieszczane w przestrzeni.

Każde znalezisko jest dla Meksyku ogromnym skarbem, bo wiele cennych artefaktów   konkwistadorzy wywieźl i do Hiszpani i,   a potem rozeszły się po całej Europie. Poza tym, że mają wartość estetyczną, nowe odkrycia   podkreślają wagę, jaką Aztekowie przywiązywali do szczegółów. Ta troska wynikała zapewne z wysokiej stawki, o jaką chodziło w tej grze. Dla tego ludu przebłaganie bogów – a tym samym przetrwanie świata – zależało od wciąż rosnącego, wciąż domagającego się ofiar mocarstwa, którego w końcu nie udało się utrzymać. Jak powiada Carrasco: – Ironia losu w przypadku imperium polega na tym, że prze ono coraz dalej ku peryferiom, aż w końcu stolica sama staje się peryferią. Jesteś tak daleko od domu,   że nie możesz wspierać swoich wojowników żywnością i  środkami transportu, nie mo-żesz chronić kupców. Imperium staje się zbyt kosztowne. I Aztekowie nie potrafili sobie z tym faktem poradzić.

Różne wizje i znaki najwyraźniej nękały następcę Ahuitzotla, Moctezumę II, na 10 lat przed przybyciem Hiszpanów, choć kontynuował ekspansjonistyczne rządy poprzednika. Pomimo ogromnej władzy, diademu ze złota i turkusów, 19 dzieci, a także zoo pełnego egzotycznych zwierząt oraz „karłów, albinosów i garbusów” – pomimo tego wszystkiego dziewiątego władcę Azteków dręczyła jego własna kosmiczna niepewność. Według jednego z kodeksów w roku 1509 na niebie pojawił się zły omen. Przypominał płonącą kolbę kukurydzy (…) wydawała się krwawić ogniem, kropla po kropli, niczym ziejąca w niebie rana.

Obawy Moctezumy były uzasadnione.    – Ponad 50 tys. lokalnych wojowników coraz mocniej się buntowało przeciwko polityce prowadzonej przez imperium. Chcieli zatrzymać swe dobra i chcieli też, żeby Aztekowie zaprzestali ataków na ich wspólnoty – twierdzi Carrasco. Gdyby nie ta gotowość do wszczęcia powstania, 500 Hiszpanów, którzy przybili do brzegu Veracruz wiosną 1519 r., nawet ze swoimi muszkietami, działem i końmi nie mogłoby się równać z azteckimi armiami.

Zamiast tego jednak oddział Cortésa przybył do Tenochtitlán 8 listopada 1519 r. eskortowany przez tysiące Tlaxcalan i sprzymierzonych wojowników. Byli równie jak Hiszpanie pełni podziwu dla tego lśniącego miasta na jeziorze   – niektórzy żołnierze pytali nawet, czy to wszystko, co oglądamy, nie jest snem,  wspominał naoczny świadek. Nie zniechęciła ich waleczność jego władcy. To raczej Moctezumie zabrakło pewności siebie. Według mezoamerykańskiej legendy wielki brodaty bóg Quetzalcoatl   – wypędzony za dopuszczenie się aktu kazirodztwa z własną siostrą – miał pewnego   dnia powrócić wodą, aby ponownie zapanować nad swoją ziemią. Moctezuma pamiętał o tym, obdarowując Cortésa „skarbem Quetzalcoatla”, sięgającym od stóp do głów kostiumem zwieńczonym maską węża inkrustowaną turkusami. Jednak czy Moctezuma naprawdę, jak długo zakładano, uważał przybycie Hiszpana za powrót boga, pierzastego węża? Czy może przebiegle ubrał go w sakralną szatę kogoś, kto ma być złożony w ofierze? Ten gest był ostatnim niejasnym uczynkiem Azteka. Późniejsze fakty były już bezsporne. Ulice Tenochtitlán spłynęły krwią i w roku 1521 imperium legło w gruzach.

– Jesteśmy przekonani, że wcześniej czy później znajdziemy grobowiec Ahuitzotla – mówi López Luján. – Kopiemy coraz głębiej.

Jednak bez względu na to, jak głęboko będzie kopał archeolog, sedna azteckiej duchowości nie odkryje. Nadal będzie ona tkwić w psychice współczesnego Meksyku, wyczuwalna, choć niewidoczna, prymitywna, a zarazem majestatyczna, dająca zwyczajnym śmiertelnikom moc przekształcania bagien w królestwa.

Robert Draper, 2011