Indie, liczba użytkowników: 1-2 tys.
 

Z bólem serca obserwowałem skutki zanikania języka wśród ludu Hruso-Aka w Palizi, maleńkiej wiosce górskiej w indyjskim stanie Arunaćal Pradeś. Żeby tu dojechać, trzeba się tłuc pięć godzin górskimi drożynami przez gaje palmowe i puszczę. Osada to dwa rzędy drewnianych chat krytych strzechami lub blachą, stojących na palach po obu stronach drogi. Ta izolowana społeczność jest zupełnie samowystarczalna, czego odbiciem jest brak w języku hrusyjskim wyrazu na określenie zatrudnienia w znaczeniu pracy zarobkowej. Zamożność człowieka mierzy się tu w mithanach. Mithan to miejscowa nazwa gajala, himalajskiego udomowionego bawołu. Najcenniejsza biżuteria u ludu Hruso-Aka to naszyjniki traczy z żółtych kamieni, przekazywane w rodzinach z pokolenia na pokolenie (jeden naszyjnik wart jest nawet do siedmiu mithanów). Właściwie jedynym sposobem zdobycia cennego naszyjnika jest jego odziedziczenie. – Widzę świat przez okulary języka hrusyjskiego – mówi jezuita Vijay D’Souza, kierownik katolickiej szkoły w Palizi. Ojciec D’Souza pochodzi z południa Indii, a jego językiem ojczystym jest konkani. Przybywszy do Palizi w 1999 r., zaczął się uczyć hrusyjskiego i ten język go przeistoczył. – Język zmienia sposób myślenia i pogląd na świat – tłumaczył mi w swoim gabinecie. Weźmy na przykład wyraz mucrow. Jego odpowiednik w ojczystym języku D’Souzy byłby obraźliwy, znaczyłby „staruch”. U ludu Hruso-Aka mucrow ma zupełnie inny odcień znaczeniowy. Niesie poważanie, szacunek, czułość. Tutaj zwracają się do kobiety mucrow, aby podkreślić jej orientację w sprawach obywatelskich. – Żona powie do męża mucrow, choć jest młody, bo w ten sposób wyrazi czułość – tłumaczy jezuita.
 

Językoznawcy amerykańscy David Harrisoni Greg Anderson od 2008 r. prowadzą w Arunaćal Pradeś badania. Należą do licznej rzeszy specjalistów z całego świata, którzy zaangażowali się w poznawanie ginących języków. Jedni tylko rejestrują gramatykę i słownictwo języka, który ginie czy ulega zanieczyszczeniu. Inni interweniują – starają się stworzyć pisaną postać języka, uczą jego użytkowników czytać w nim i pisać, sporządzają słowniki.

Językoznawcy znaleźli sporą liczbę „ośrodków bogactwa językowego” (analogiczne do „ośrodków różnorodności biologicznej”), czyli obszarów, które charakteryzują się nie tylko wielkim zróżnicowaniem językowym, lecz także dużą liczbą języków zagrożonych.  Wiele z tych ośrodków znajduje się w miejscach trudno dostępnych, takich jak Arunaćal Pradeś. Hrusyjski i inne języki występujące w pobliżu przetrwały do dzisiaj, bo Arunaćal Pradeś był zamknięty przed przybyszami jako region przygraniczny. Miejscowe drobne społeczności plemienne były więc chronione przed imigrantami, nowoczesnością – i językoznawcami. Życie społeczne w Palizi rządzi się tradycją i legendami, które określają normy postępowania. Takie przypowieści recytowane są przez członków starszyzny w niezwykle starannej, sformalizowanej postaci języka hrusyjskiego, której młodzi muszą się dopiero nauczyć. A uczyć się nie chcą. Nawet w tym zapadłym zakątku świata od ojczystej mowy odwodzą ich języki, którymi mówi telewizja (hindi) oraz szkoła (angielski). Dziś liczba osób używających na co dzień hrusyjskiego nie dochodzi do 2 tys., co kwalifikuje go do wpisania na listę zagrożonych wyginięciem.

Pewnego wieczoru w Palizi wraz z Harrisonem, Andersonem oraz językoznawcą indyjskim Ganeśem Murmu usiedliśmy wokół paleniska w chacie Pario Nimasowa, 25-letniego nauczyciela ze szkoły jezuickiej. Nimasow urodził się w Palizi i kocha swoją kulturę, choć zawsze interesował go świat zewnętrzny. Ma w chacie telewizor, który czeka na pojawienie się prądu – parę miesięcy temu linia energetyczna została zniszczona przez osuwiska gruntu i do tej pory nie doczekała się naprawy. Po kolacji Nimasow wychodzi na chwilę i wraca z białym gałgankiem. Rozwija go w migotliwym świetle paleniska. Wewnątrz znajduje się zbiór rytualnych przedmiotów: szczęka tygrysa, szczęka pytona, żuchwa rzecznej ryby pełna ostrych zębów, kryształ kwarcu i jeszcze jakieś szamańskie drobiazgi. To zawiniątko należało do ojca Nimasowa, który zmarł w 1991 r. – Mój ojciec był kapłanem i synem kapłana – tłumaczy Nimasow. – A teraz? Kto teraz pełni jego funkcję? – spytałem. Nimasow popatrzył na amulety ze smutkiem. Jego ojciec nie zdążył mu przed śmiercią przekazać swej wiedzy. A bez tego przedmioty są bezużyteczne, nie mają mocy. W ostatnich 60 latach językoznawstwo przeszło dwie wielkie rewolucje, pozornie z dwóch przeciwległych skrajów tej dyscypliny nauki. Pierwsza miała miejsce pod koniec lat 50. XX w., gdy Noam Chomsky sformułował hipotezę, że u podłoża wszystkich języków leży wspólna głęboka gramatyka wrodzona wszystkim ludziom, bo zapisana w genach. Druga rewolucja – eksplozja zainteresowania małymi językami – polegała na podkreślaniu zróżnicowania doświadczenia językowego. Językoznawców prowadzących badania terenowe, takich jak David Harrison, bardziej interesują odmienności i specyficzne cechy języków oraz to, w jaki sposób kultura danej grupy wpływa na postać języka. Harrisom zwraca uwagę na fakt, że aż 85 proc. języków świata nie zostało dotąd opisanych. A dopiero gdy się je zrozumie, będzie można wskazać cechy rzeczywiście właściwe wszystkim.

Poszczególne języki są odbiciem zróżnicowania ludzkich doświadczeń, ujawniają zmienność tych rzeczy, które nam wydają się stałe i uniwersalne – pojęcia czasu, liczby czy poszczególnych barw.  Mowa kształtuje przeżywanie świata, nawet nasze zdolności poznawcze, bo bierze udział w porządkowaniu rzeczywistości na klasy, które mają dla nas sens. Klasy te mogą być bardzo rozległe. Weźmy język hrusyjski. Wszystkie zwierzęta dzielą się w nim na dwa rodzaje: jadalne i niejadalne. Klasyfikacja może też być bardzo szczegółowa – w języku syberyjskich pasterzy renów z plemienia Todzhu istnieją niezliczone wyrazy oznaczające renifery; iyi dtiktüg myiys na przykład to kastrowany samiec w czwartym roku życia.

Przeczytaj pozostałe teksty z cyklu:
 

Język tuwiński

Język seri